Holdfast: Nations At War – gdy to gracze są najważniejsi. Recenzja [STEAM DECK]

Rynek wieloosobowych shooterów może wydawać się zalany klonami CoD-ów i BF-ów. Z drugiej strony mamy hardcorowe symulatory pola bitew, takie jak Arma czy Squad. A jeżeli szukamy czegoś pośrodku? Wtedy warto wybrać Holdfast.

Na łamach portalu pisaliśmy już o takich grach, jak Tannenberg czy Verdun – bardzo mocno historycznych FPS-ach, jednak nigdy zbyt realistycznych, by każdy mógł się przy nich bawić. Podobny pomysł na siebie ma Holdfast, jednak ta „realistyczność” nie tylko opiera się na tym, jak długo przeładowujesz broń czy w jakie ciuszki są ubrani żołnierze. Opiera się bowiem na samych graczach.

Dziękujemy Anvil Game Studios za dostarczenie klucza do gry.

Po kolei. Holdfast został wydany we wczesnym dostępie w 2017 roku, więc jak na grę multiplayer jest dość leciwa. Częstotliwość rozwijania gry była całkiem imponująca, bo otrzymywaliśmy do trzech niemałych aktualizacji co miesiąc. Na premierę musieliśmy jednak czekać do 2020 roku. Wpis ten powstaje z okazji aktualizacji Frontlines 2.0, czyli zmian do darmowego DLC wprowadzającego realia I wojny światowej. Nie będę skupiać się jednak wyłącznie na nim, bo to podstawka nadal jest clue programu – wielkie starcia 150 graczy równocześnie walczących w czasach Napoleońskich.

Po wybraniu serwera trafiamy na mapę opartą na jednym z trzech trybów: tradycyjny Team Deathmach, Conquest wzięty z Battlefielda oraz Siege – tutaj musimy bronić jakiś punkt, najczęściej fort, przed wrogą armią. To tytuł wyłącznie wieloosobowy, więc całe szczęście graczy nigdy nie brakuje – zawsze jest choć jeden serwer (prawie) zapełniony. Co do klas, to tych mamy od groma. Sierżant wydaje rozkazy (buffy) swojej drużynie oraz buduje namioty służące jako punkty odrodzeń, artylerzyści dbają o armaty i rakiety, a chirurg to klasyczny medyk. Znajdziemy tu nawet grajka akompaniującego na jakimś instrumencie i budującego w ten sposób morale sojuszników. Do tego musimy współpracować z tymi klasami, m.in. armatę czy drabinę trzeba nosić we dwójkę. Trudno jednak nazwać Holdfast grą kooperacyjną, a wiele z jej elementów nie jest potrzebnych, by wygrać mecz. Wszystko tu zależy od tego, jak bardzo chcecie się wciągnąć w roleplay, jak zgraną macie ekipę, jakie macie cele. Są takie gry, gdy sierżantem zostanie naprawdę znająca się na rzeczy osoba – skoordynowane szarże, stanie w szeregu… Holdfast jest chyba jedyną grą, w której starcia na ogromną skalę mogą być czymś więcej niż bitwą nieokiełzanych mrówek.

Inna sprawa, że gra nie podchodzi do siebie zbyt poważnie. Owszem, historyczna warstwa jest całkiem imponująca (każdy naród ma tutaj osobny strój w kilku wariantach), jednak nie powinny Was dziwić takie widoki, jak bałwan na środku pola bitwy. Albo gracz puszczający z voice chatu Bohemian Rapsody lub Mój jest ten kawałek podłogi (nie żartuję). Holdfast to twór naprawdę dla każdego – samotników, memiarzy oraz rekonstruktorów historycznych. Musicie tylko przyzwyczaić się do specyficznego tempa rozgrywki – muszkiety z tego okresu bardzo długo się przeładowuje, więc po każdym strzale trzeba się gdzieś skryć na te parę sekund, a do tego pociski mają swoją trajektorię. W trybie z I wojną światową akcja jest trochę szybsza… ale szczerze mówiąc, mało kto w niego gra, pomimo niezłego wykonania. Jeżeli szukacie bardziej współczesnych starć, to lepiej wybrać wspomniane Verdun, Tannenberg czy najlepiej Isonzo.

Holdfast: Nations At War

Czas na parę wad, bo Holdfast ma ich kilka. Mapki są… dość średnie. Są tu dobre pomysły, jak walki morskie, znajdziemy tu też tereny śnieżne, leśne czy pustynne. W trybach z oblężeniem jest nawet prosty system zniszczeń. Jednak wygląd niektórych lokalizacji zostawia trochę do życzenia. Puste, płaskie, z paroma drzewami na krzyż. Sama grafika nie jest zła, zresztą w takich grach nie ma to większego znaczenia (chociaż trzeba przyznać, że świetnie wygląda zadymione pole bitwy po salwie z muszkietów). Problemem staje się tu warstwa techniczna. Sterowanie jest drewniane; skakanie przypomniało mi Gothica, a resetowanie się przeładowania po najmniejszym zeskoczeniu lub poruszeniu się okropnie denerwuje. Optymalizacja kuleje – na Steam Decku w full HD zyskacie może z 30 FPS. W trybie przenośnym wcale nie jest lepiej (ogólnie żadne opcje, nawet FSR, nie wpływają tu zbytnio na klatki), a mały ekran nie nadaje się do tak precyzyjnego strzelania. Pochwalę za to serwery, na których, nawet z tych z USA, nie doświadczyłem lagów. Udźwiękowienie jest też niczego sobie. A sama zawartość? Za ukończone wyzwania otrzymujemy szylingi, za które kupimy nowe bronie czy ozdoby. Szkoda tylko, że połowa z tych rzeczy do odblokowania pochodzi z płatnych DLC…

Holdfast: Nations At War

Pomimo tych wad trudno nie polecić gry Holdfast. Jest to wyjątkowy tytuł, który przez te wszystkie lata zgromadził lojalną społeczność, dzięki której nadal trzyma się bardzo dobrze. Nie jest to gra najlepiej wykończona, ma trochę wad, nie jest też najpiękniejsza. Jednakże zobaczenie 150 graczy współpracujących ze sobą, wczuwających się w swoje role oraz poczucie, że nie grasz w pojedynkę, gromiąc tylko noobków, to jedne z najprzyjemniejszych momentów, które mogą trafić się w grach wieloosobowych. Właśnie tego Wam również życzę.

Tannenberg, czyli IWŚ z perspektywy frontu wschodniego – recenzja [PC]

Rembus

Humanista, pasjonat historii i języków obcych (przede wszystkim angielskiego) oraz j. polskiego. "Pececiarz" od urodzenia, choć posiada obydwie kieszonsolki Sony. Spokojny człowiek, który lubi pisać to, co czytacie :P.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *