RETROMANIAK #138: Final Fantasy I-VI Pixel Remaster – czy stary kotlet może pachnieć niedzielnym obiadem?
Final Fantasy to z pewnością najbardziej rozpoznawalna seria japońskich RPG-ów. Główny cykl wydawany jest od roku 1987 i obecnie liczy szesnaście numerowanych odsłon, ale Japończycy od czasu do czasu przypominają nam o początkach Finala…
Dzisiaj zajmiemy się konkretnym produktem od Square Enix, a mianowicie Final Fantasy I-VI Pixel Remaster. Niniejsza kolekcja zawiera pierwsze sześć odsłon – jest więc w co (za)grać! Tym razem nie będzie to jednak typowa, pełnoprawna recenzja gier zawartych w kompilacji, co bardziej moja luźna, osobista refleksja na temat tego, jak je odświeżono. O samych (oryginalnych) grach możecie przeczytać w pierwszej i drugiej części przeglądu serii FF.
W moje ręce wpadło cyfrowe wydanie na Switcha. Kolekcja dostępna jest jako zestaw wszystkich gier, ale możemy również nabyć każdą z nich z osobna. Z całego pakietu tytułów najbardziej ciekawiły mnie Final Fantasy VI, do której mam ogromny sentyment, oraz Final Fantasy III, która dotychczas dostępna była jedynie w wersji na NES-a (z fanowskim tłumaczeniem) lub w trójwymiarowym remake’u, który wprowadził (niestety) znaczące uproszczenia w rozgrywce. Oczywiście nie oznacza to, że pozostałe gry mnie nie interesowały – w przeszłości spędziłem niejeden wieczór śledząc losy Bartza, Firiona czy Cecila, więc z chęcią ponownie ograłem również i ich przygody.
Pierwsze wrażenie
Omawiana dziś kolekcja zawiera sześć gier, które de facto już nie raz były remasterowane w ubiegłych latach. Przykładowo: odnowione Final Fantasy I pojawiło się już jako część tzw. Final Fantasy Origins na pierwsze PlayStation, a także w ramach Dawn of Souls na Game Boya Advance czy 20th Anniversary Edition na PlayStation Portable. Nawet telefony komórkowe miały swoją wersję pierwszego Finala! Podobnie ma się sprawa z kolejnymi grami: Square Enix dość regularnie przypomina nam o korzeniach swojej największej serii, często dodając przy tym coś nowego. Zasadniczo prawie każde nowe wydanie zawiera bogatą zawartość dodatkową: nowe questy, przedmioty, superbossowie itd. Co nowego znajdziemy tym razem? Otóż… nic.
Pod względem zawartości dostajemy tylko i wyłącznie to, co otrzymaliśmy w oryginalnych grach z NES-a i SNES-a. Japończycy wyrzucili wszystkie opcjonalne lochy, które pojawiły się w późniejszych rewizjach, portach itp. Wielka szkoda, bo z tej dodatkowej zawartości można by zrobić kilkanaście solidnych godzin łojenia. Skandal!
Teraz kwestie audiowizualne: kompilacja wygląda przyzwoicie i powiedziałbym, że cieszy oko (chociaż niekoniecznie na dużym telewizorze…), a w trybie handheldowym gra się jeszcze lepiej. Co prawda czcionka delikatnie gryzie się z resztą interfejsu, ale na szczęście w ustawieniach możemy zmienić ją na klasyczną. Z niezrozumiałych dla mnie powodów okna dialogowe mają na sztywno ustawioną kolorystykę. Tak po prawdzie zwróciłem na to uwagę dopiero przy ogrywaniu Final Fantasy VI, kiedy to zwyczajowo chciałem ustawić moją ulubioną ramkę dla okien. Co im przeszkadzało? Nie wiem. Animacje są wyjątkowo szczegółowe i zdecydowanie wybijają się na tle reszty. W grze dostępna jest nowa ścieżka dźwiękowa, ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy przełączyli ją na oryginalną.

Na pierwszy rzut oka nie ma do czego się doczepić… Ale dlaczego nowy Final wygląda zauważalnie gorzej niż na przykład wydane w 2007 roku Final Fantasy 20th Anniversary na PSP? To jakiś żart?! No właśnie nie. Pixel Remaster, jak sama nazwa wskazuje, straszy pikselozą. Tym razem Square Enix zrobiło remaster całkowicie od podstaw i wywaliło większość starych-nowych grafik na rzecz czegoś znacznie bardziej wiernego oryginałowi. Dbałość o takie szczegóły sprawiła, że kompilacja wygląda tak, jak wygląda – jest ładnie; ale mimo wszystko o klasę niżej niż w ubiegłych latach. Dorzucę wam jednak małą ciekawostkę: nowa kolekcja PR zastąpiła na Steamie i smartfonach stare wersje m.in. FF V czy FF VI, więc warto rzucić okiem, jak dawniej wyglądały owe gry – zastosowane tam grafiki mają o wiele wyższą rozdzielczość niż te w Pixel Remasterze, ale przy okazji stały się nijakie, powiedziałbym wręcz generyczne! Już wolę te piksele!
Co więc wnosi Pixel Remaster?
Skoro gry zawierają tylko podstawową zawartość, a przy okazji można znaleźć je w ładniejszych wersjach, to co w ogóle przemawia na korzyść wydania Pixel Remaster? Na pierwszy ogień idą usprawnienia. Jest ich całkiem sporo – na przykład możliwość poruszania się na ukos. Niby nic nieznaczący detal, ale wierzcie mi – cieszy jak mało co! W czasie walk możemy uruchomić dodatkowe przyśpieszenie, więc starcia nie ciągną się w nieskończoność. Gra będzie automatycznie ponawiała wybrane przez nas komendy: jeżeli w danym miejscu trenujemy i powtarzamy ten sam zestaw ruchów, np. czar ognia na wszystkich, to co turę ta postać będzie rzucała to samo zaklęcie na całą hordę przeciwników. Możemy także ustawić, aby każda potyczka rozpoczynała się w trybie automatycznym (w przypadku bossów walka zacznie się od manualnego ustawiania komend). Samo przyśpieszenie nie wpływa na dźwięki w grze, więc nie mamy poczucia, jakbyśmy grali na emulatorze.
Kolejną nowością jest okno Boost w menu ustawień – w tym miejscu możemy znaleźć kilka modyfikatorów rozgrywki. Zasadniczo w każdej odsłonie są to te same opcje, takie jak: brak losowych walk czy możliwość ustawienia mnożnika zdobywanego expa lub pieniędzy. Przy okazji: to, co Square Enix zrobiło z Boostem przy drugiej części cyklu, zasługuje na gromkie brawa. W menu pojawia się opcja ustawienia automatycznego zwiększania ilości punktów życia postaci. O co chodzi? Już wyjaśniam. Normalnie w Final Fantasy II system rozwoju premiuje to, z czego korzystamy najczęściej: tłuczemy jakiś czar – rośnie jego poziom; siekamy mieczem w lewej ręce – rośnie nasza wprawa w używaniu tego oręża, i tak dalej. Ale w przypadku punktów HP i MP działa to nieco inaczej – jeżeli utracimy jakąś znaczną ilość punktów, to dopiero wtedy podwyższa się nam ich maksymalny poziom. Wszystko brzmi fajnie, ale gdy zaczynamy szkolić drużynę, to rośniemy w siłę i zabijamy przeciwników na tyle szybko, że ci często nawet nie mogą nam zadać obrażeń! Nie możemy rozwijać tego atrybutu! Pozostaje nam więc samodzielne atakowanie siebie nawzajem, co przy silnej ekipie i małej ilości punktów życia skutkuje natychmiastowym ubijaniem towarzyszy… W tym momencie nasza mocarna drużyna jest dobra do ataku, ale płacze, jak ktoś ją przez kolano przewinie. Wspomniana wcześniej opcja pozwala nam tego uniknąć i muszę przyznać – tego właśnie potrzebowaliśmy!

Przy okazji odkryłem, że twórcy częściowo odminowali dla nas niektóre sekcje. W FF I tuż przed finałową walką napotykamy poznanych wcześniej bossów – w tej wersji widzimy, że coś czeka na nas w danym miejscu! Pamiętacie w FF II półwysep na południe od Altair? Ten, na który pod żadnym pozorem nie wolno było się zapuszczać? Teraz spokojnie możecie się tam wybrać: nic groźnego nas nie zaatakuje. W FF VI nie wpadniemy przypadkiem na Deathgaze, gdyż jego obecność zdradza nam wielka, czarna kula unosząca się nad ziemią. Zdaje się, że takie zmiany spotkały każdą odsłonę serii. Square Enix pozbyło się również kilku exploitów, dzięki którym naszą drużynę można było błyskawicznie napakować. Coś za coś.
Ostatnim usprawnieniem jest dostęp do podglądu mapy – nie dość, że możemy podejrzeć plan całego świata z listą odwiedzonych miejsc, to jeszcze w każdej chwili możemy rzucić okiem na aktualnie odwiedzaną lokację. Widzimy wszystkie skrzynie, a jak wejdziemy do ukrytego przejścia, to zarówno na ekranie, jak i podglądzie mapy będzie wyświetlała się dokładna ścieżka. Koniec z szukaniem jej po omacku! Przy okazji muszę zaznaczyć, ze twórcy nie pozbyli się z gier tych kilku itemów, dzięki którym mogliśmy przywołać sobie mapę świata – czyżby drobne niedopatrzenie?
Mając na uwadze powyższe kwestie, trudno nie zauważyć, że mozolne przedzieranie się przez kilka pięter lochów w poszukiwaniu wyjścia można po prostu zamienić w krótki spacerek do celu. Żadnych walk, żadnego błądzenia – możemy po prostu przejść do poznawania fabuły. Square Enix zrobiło bardzo duży ukłon w kierunku młodszych graczy, którym powolny progres może zepsuć ich pierwszy raz z tą marką. Co by nie mówić, kolekcja Final Fantasy I-VI Pixel Remaster powstała po to, aby maksymalnie ułatwić graczowi zapoznanie się z niniejszą serią jRPG-ów: zmiana mnożników ogranicza grindowanie do absolutnego minimum. Wyłączenie walk losowych sprawia, że ogrywany tytuł nigdy nie przyciśnie nas do muru podczas powrotu z kolejnej wyprawy. Mapa pozwoli błyskawicznie rozeznać się w lokacji i odkryć wszystkie jej sekrety. Droga do okiełznania Finala nie jest już tak wyboista jak kiedyś…
Dla kogo jest Pixel Remaster?
Przed nami najważniejsze pytanie: czy warto zdecydować się na zakup kolekcji Final Fantasy I-VI Pixel Remaster? To zależy. Dla osób kompletnie niezaznajomionych z serią jest to fajny początek przygody – śmiało można zdecydować się na zakup jednej z gier (rekomendowałbym nie zaczynać od pierwszej lub drugiej odsłony – te potrafią być odpychające, a sama seria i tak nie jest ze sobą fabularnie związana), aby przekonać na własnej skórze, czy turowe jRPG-i są tym, co do nas przemawia. U weteranów serii może zaś budzić mieszane uczucia: brak dodatkowej zawartości może sprawić, że mimo wszystko pozostaną przy bardziej rozbudowanych wydaniach na starsze konsole…
Z drugiej strony możemy przestawić mnożniki tak, aby otrzymywać mniej albo w ogóle nie otrzymywać żadnego expa/złota! Z pewnością znajdą się i tacy, co chętnie sprawdzą, na jakim najniższym poziomie da się ukończyć Finala! Ostatecznie Final Fantasy I-VI Pixel Remaster pozwoli graczom zagrać w te wszystkie tytuły w jednym miejscu – dotychczas poszczególne odsłony porozsiewane były w różnych wersjach po kilku platformach sprzętowych, przez co gracz chcący poznać korzenie serii stawał przed dylematami z rodzaju „Które wydanie wybrać? Na jaką konsolę się zdecydować?”. Pixel Remaster jest po prostu dostępny, od ręki: tak na obecnej, jak i poprzedniej generacji konsol, a także na pecetach i smartfonach. Nigdy wcześniej gracze nie mieli tak szerokiego dostępu do tych gier. Może warto dać im szansę?
Strona główna › Forum › RETROMANIAK #138: Final Fantasy I-VI Pixel Remaster – czy stary kotlet może pachnieć niedzielnym obiadem?