IEM, IEM i po IEMie – wrażenia całości
Nie wiem, co mam tu napisać. Naprawdę nie wiem.
Z jednej strony jestem zachwycony całym wydarzeniem, z drugiej jednak trochę mnie ono zawiodło. Co było dobre, a co nie? Spróbuję to trochę wyjaśnić.
Raj dla kibiców
Jeśli chodzi o sam aspekt kibicowania i oglądania meczy na żywo – jak najbardziej jest to super. Wiadomo, swoje trzeba wystać, nawet posiadając bilet, ale jak już dostanie się na Spodek, to… jest jakaś magia. Magia w tym, że wszyscy siedzą razem, wszyscy wspólnie się dobrze bawią i magia jest w dopingu. Pierwszy raz na własnej skórze poczułem, dlaczego wielu graczy tak bardzo lubi grać w Katowicach.
Co jakiś czas, na stanowisku Intela, można było spotkać swoich ulubionych graczy, którzy podpisywali koszulki, kartki i nie wiadomo co jeszcze. Dlatego mówię – jeśli chodzi o kibiców, było wszystko dobrze zorganizowane.
Jeśli chodzi o gadżety dla graczy – z tym również nie było problemu. Mnóstwo sklepów: dla fanów Virtus.Pro, dla fanów Fnatic, sklep ESL, a nawet z Pringlesami. Jednak ja oczekiwałem czegoś jeszcze.
Sklepy sklepami, ale ja to gry lubię
Idąc na IEM, byłem głównie nastawiony na EXPO. Wiem, że to impreza skoncentrowana wokół e-sportu, ale dalej miałem nadzieję zobaczyć jakieś ciekawe nowości – czy to growe, czy technologiczne. I niestety… się zawiodłem…
Po pierwsze, duże kolejki. Do wszystkiego. Ale to jest zrozumiałe, duża impreza, dużo ludzi, wiadomo. Ale głównymi atrakcjami były stanowiska z VR-em, „konkursy” w CS-a czy stanowiska z Fortnite, PUBG czy Overwatch. Co prawda, było kilka stanowisk z „growymi nowościami”, cytując pewnego recenzenta, jak najnowszy „asasyn” czy Kingdom Come. Ale niestety nie było ani żadnych gier indie (które swoją drogą mnie urzekły na Pyrkonie), ani innych ciekawostek (no, poza paroma kompami z grami retro).
To jeszcze trochę dobrych rzeczy
Jakbym nie narzekał na to, że wszędzie było VR-u, to w końcu IEM przekonał mnie chyba do kupna gogli VR – bo w końcu ograłem Onward, który jak dla mnie jest system sellerem dla wirtualnej rzeczywistości. Więcej (ale też bardziej ogólnikowo, czekam, aż będę miał możliwość pograć dłużej) o tej produkcji napisałem TU.
Podczas chodzenia, tak i szukania ciekawostek, trafiłem na stoisko MSI, na którym odbywał się jakiś pomniejszy turniej w CS-a. Jednak mój wzrok przykuło coś innego – jeden wolny laptop, jeden z odpalonym czymś innym niż Overwatch i PUBG. Było tam włączone Ancestors Legacy, czyli nowy RTS od Destructive Creations, twórców Hatred. Jednak… nie udało mi się zagrać, ponieważ otwarta beta nie zawiera trybu dla pojedynczego gracza, a multi nie chciało znaleźć ostatniej z czterech wymaganych osób. W skrócie, jest to RTS osadzony we wczesnym średniowieczu, a do gry otrzymujemy cztery nacje – Anglosasi, Wikingowie, Słowianie i Germanie.
A trzeciego dnia…
Czego bym miał nie mówić, IEM to naprawdę dobra impreza. Jeśli lubi się klimat stadionu, doping i brak możliwości porozumiewania się werbalnego na następny dzień – jest to „must go”. Wewnątrz areny jest naprawdę niesamowita atmosfera, czuć tę pasję. Jednak ja, mimo że lubię e-sport, wolę takie eventy, na których można sprawdzić nadchodzące gry, nowe sprzęty czy technologie. Tego tu było mało, przez co dla kogoś nastawionego właśnie na takie „zwiedzanie”, zabawy jest na kilka godzin, maksymalnie jeden dzień. Co by nie mówić, myślę, że w przyszłym roku też wybiorę się na Spodek, może z innym nastawieniem.
Co wy myślicie o takich eventach? Chodzicie na nie głównie dla turniejów i kibicowania, czy – tak jak ja – szukacie jakiś nowinek? Podzielcie się w komentarzach.
Od młodości zakochany w grach, wychowany na FPSach. Gram głównie na PC i PS4, ale jestem też dumnym posiadaczem kolekcji sprzętów Sony od PS1 do PS4 i handheldów. Poza grami interesuje się serialami, muzyką i horrorami.