RETROMANIAK #72: Historia serii Call of Duty (3/4) – nowe kierunki
Na zeszły weekend gracze nie mogli narzekać. Jednym z najważniejszych wydarzeń w naszej branży, oprócz targów PGA, była premiera czwartej części Black Ops.
Jest to dobra okazja, by przypomnieć sobie genezę flagowej serii Treyarchu, jak i innych, nowszych części cyklu Call of Duty. Zapraszam zatem do lektury 72. już odcinka Retromaniaka!
Film z prawdziwego zdarzenia
9 listopada 2010 roku na PC, PS3, X360 oraz Wii wyszło Call of Duty: Black Ops, które pozmieniało co nieco w serii. Pod kątem rozgrywki czy grafiki nie uświadczyliśmy żadnych zmian. Również multiplayer, ze słynną mapą Nuketown, oraz tryb Zombies, zaczerpnięty z World at War – choć uwielbiane przez graczy – nie stanowiły niczego rewolucyjnego. Rewolucyjna za to okazała się sfera narracyjno-stylistyczna, będąca prawdziwym przełomem (podczas gdy pierwszy Modern Warfare stanowił tak naprawdę tylko ewolucję wobec drugowojennych odsłon). Tym, co rzucało się w oczy, była zmiana realiów: akcja została osadzona w czasie zimnej wojny, a historia przedstawiona z perspektywy nie tylko kilku bohaterów czy miejsc, ale także różnych dat. Ponadto, nasz czołowy protagonista zyskał wreszcie głos, wypowiadając swoje kwestie nie tylko w czasie przerywników, ale i podczas samej gry, a cut-scenki, w przeważającej liczbie, były generowane w czasie rzeczywistym przez silnik gry. Co więcej, Call of Duty, z typowo wojennej opowieści, stało się bardziej szpiegowskim kinem akcji, zahaczającym momentami o thriller. Zmianie uległo również logo marki – krój czcionki pozostał bez zmian, ale odtąd napis zawierał inną fakturę, do dziś posiadając jednolite, białe tło.
Niecałe dwa lata później tytuł został przeportowany na Maki, a jeszcze w dniu premiery wersji pecetowo-konsolowej ukazało się Call of Duty: Black Ops na Nintendo DS. Wersja na NDS różniła się jednak od oryginału, opowiadając o tych samych wydarzeniach – głównie z wojny wietnamskiej – z perspektywy innych bohaterów. Podobnie rzecz miała się z Call of Duty: Black Ops – Zombies, wydanym na iOS w 2011, skupiającym się na słynnym kooperacyjnym trybie z (nie)umarłymi. Generalnie, sequel World at War zyskał uznanie graczy i recenzentów, zbierając mocne ósemki dla każdej z platform – z wyjątkiem wersji NDS, ale i ta może się pochwalić solidnymi siódemkami w 10-stopniowej skali. O moich wrażeniach z pecetowego wydania możecie przeczytać tutaj (jak i posłuchać poniżej).
Koniec pewnej epoki
Rok po Black Opsie ukazał się Modern Warfare 3, robiący za pewną cezurę w dziejach CoD-a. Call of Duty: MW3 to nie tylko zwieńczenie historii MacTavisha i Price’a walczących z Makarovem, ale przede wszystkim pierwsze Call of Duty od Infinity Ward tworzone bez założycieli tej firmy. Plotka, o której wspomniałem pod koniec zeszłego Retromaniaka, okazała się prawdziwa i Vince Zampella wraz z Jasonem Westem i co najmniej trzydziestoma innymi pracownikami odszedł ze swojej firmy. Cicho się również zrobiło na temat Granta Colliera, trzeciego założyciela Infinity Ward, i nie za bardzo wiadomo, co obecnie się z nim dzieje. Activision, chcąc wydać gotowy i udany produkt pomimo tak niekomfortowej sytuacji, zaprosił do współpracy studio Sledgehammer Games, które miało pomóc uszczuplonemu IW. O firmie tej, założonej przez twórców serii Dead Space, zrobiło się głośno już w 2010 roku. Wtedy to świat dowiedział się o Call of Duty: Devil’s Brigade – strzelaninie TPP (tak, tak, z widokiem zza pleców!), nad którą miało pracować właśnie Sledgehammer Games. Projekt ostatecznie jednak trafił do kosza, ale nie oznaczało to bynajmniej końca przygody tego studia z cyklem Call of Duty – i nie mam tu na myśli tylko Modern Warfare 3 – ale o tym później.
CoD:MW3 ukazał się na pecetach z Windowsem oraz konsolach Xbox 360, PlayStation 3 i Wii (listopad 2011), a także na Macintoshach (maj 2014). Natomiast Call of Duty: Modern Warfare 3 – Defiance, stanowiący odpowiednik MW3 na Nintendo DS-a, był ostatnim CoD-em na tę platformę Wielkiego N. Trzeci Modern Warfare, podobnie jak niemal wszystkie dotychczasowe odsłony cyklu, zebrał wysokie noty i sprzedał się w ogromnym nakładzie. Niemniej można było usłyszeć i przeczytać opinie, że seria Call of Duty stoi w miejscu – zarówno pod kątem technologicznym, jak i gameplayowym. To, na szczęście, miała zmienić następna część.
Powiew świeżości
Na temat Call of Duty: Black Ops II nie chcę za bardzo się rozpisywać – o szczegółach związanych z tym tytułem przeczytacie w mojej recenzji. Mogę (czy wręcz muszę) za to wspomnieć o tym, że Black Ops II to pierwszy CoD, którego akcja wybiegła w dalszą przyszłość, stawiając na futurystyczne klimaty, a także pierwsza odsłona cyklu, która była w pewnym stopniu nieliniowa. Ponadto w singleplayerze dodano opcjonalne misje, zahaczające o RTS-owy charakter rozgrywki, a w multiplayerze wprowadzono boty. Za to tryb Zombie nie uległ zmianom. Drugi Black Ops zawitał na następujących platformach: PC, PS3, X360 oraz, po raz pierwszy w historii marki, Wii U. Rok temu, dzięki opcji tzw. wstecznej kompatybilności*, posiadacze Xboksów One również mogli ograć ten tytuł Treyarchu. Zresztą podobnie jak właściciele PS Vity, a to dzięki grze pt. Call of Duty: Black Ops – Declassified, którego akcja kampanii dla jednego gracza została osadzona między wydarzeniami pierwszego i drugiego Black Opsa, a sieciowy multiplayer zawierał sześć map, w tym kultowy już Nuketown. Odsłona ta, przygotowana przez Nihilistic Software (obecnie nStigate Games), nie znalazła jednak uznania wśród fanów serii, zbierając średnie, a niekiedy i naprawdę niskie noty.
W roku 2013 seria doczekała się dwóch spin-offów. Pierwszy z nich to Call of Duty Online, opracowany na licencji od Acti przez Raven Software i szanghajski oddział Activision. Tytuł, wydany przez firmę Tencent Holdings, trafił tylko na PC i był przeznaczony wyłącznie na rynek chiński. Jak sama nazwa wskazuje, gra była pozbawiona trybu dla jednego gracza, a sam produkt był darmowy – niepozbawiony jednak mikrotransakcji. (Obecnie tytuł już nie jest wspierany przez Activision). Drugim spin-offem okazało się Call of Duty: Strike Team, wydane wczesną jesienią 2013 na telefony z Androidem i iOS-em oraz opracowane przez firmę The Blast Furnace. Tytuł ten, stanowiący mieszankę FPS-a z RTS-em, był osadzony w realiach podserii Black Ops. Oba tytuły – Online i Strike Team – choć poprawnie wykonane, nie zrobiły jednak furory, przynajmniej w światowej skali, i zostały szybko zapomniane.
Quake 3 jest do bani!
Panowie z Treyarch próbowali trochę ożywić skostniałą formułę Call of Duty. Niestety warstwa technologiczna nie ulegała (większym) zmianom. Na szczęście rok 2013 – kiedy to oficjalnie ogłoszono, a następnie wprowadzono na rynek sprzęty z ósmej generacji konsol stacjonarnych – był świetną okazją do zmiany silnika. No, zmiany silnika to może za dużo powiedziane; ale faktem jest, że Call of Duty: Ghosts, wydane w listopadzie pięć lat temu, zawierało mocno usprawniony IW Engine. Twórcy z Infinity Ward obiecywali przepiękną grafikę, z masą nowych efektów, oraz chwalili się bogatą podwodną fauną i florą, oraz szczegółowymi animacjami i modelem owczarka niemieckiego, którego sierść miała wyglądać realistycznie, zwłaszcza na najnowszych kartach nVidii. (To był również ten moment, kiedy Activision zaczął flirtować z Microsoftem – jednak nie na długo). Ostatecznie gra ukazała się na pecetach, Xbox One, PS4, Wii U, Xbox 360 i PlayStation 3; ominęła za to Macintoshe.
Czy poza nową grafiką, CoD: Ghosts oferowało cokolwiek więcej? W sumie nie. Pod kątem rozgrywki gra znacząco nie odbiegała od tego, co znaliśmy z poprzednich odsłon, zarówno w multi-, jak i singleplayerze. Jeżeli chodzi o fabułę, historia była osadzona w niedalekiej przyszłości, a wrogiem USA – zamiast rosyjskich ekstremistów i muzułmańskich terrorystów – została tym razem fikcyjna unia państw Ameryki Południowej. Jednak jak przyznawali gracze, tło fabularne było nudne i nie umywało się do tego z poprzednich dzieł developera. Zawiedli się również ci, którzy oczekiwali opowieści o Simonie Rileyu, znanego z MW2 – gdyż Ghosts rozgrywa się w ogóle w innej linii czasowej niż seria Modern Warfare. Naśmiewano się również z twórców, że jedyne, co im dobrze wyszło, to ładnie odwzorowane rybki i pieski. Ostatecznie część z 2013 roku zebrała tylko szóstki i siódemki (w zależności od platformy). Ode mnie gra też dostała tylko 7/10.
Średnie okazało się również Call of Duty: Heroes, czyli RTS autorstwa Faceroll Games, wydane we wrześniu 2014 na smartfony z iOS-em i Androidem oraz komputery osobiste z Windowsem 10. Więcej szczęścia za to miało Call of Duty: Advanced Warfare, kolejna pełnoprawna odsłona cyklu. CoD:AW kontynuowało zmianę zapoczątkowaną przez Ghosts – czyli usprawniony silnik – oferując jeszcze ładniejszą grafikę; ale warstwa gameplayowo-fabularna, w przeciwieństwie do poprzednika, została pozytywnie przyjęta przez graczy, nawet pomimo osadzenia akcji w latach pięćdziesiątych XXI wieku. Duża w tym zasługa Sledgehammer Games, które zostało głównym developerem omawianego tytułu**. Na pozytywny odbiór gry niewątpliwie miał również wpływ Kevin Spacey, grający jednego z głównych bohaterów, który dołączył do listy znanych aktorów udzielających się w serii, jak Gary Oldman (World at War & Black Ops) czy Idris Elba (Modern Warfare 3). Wraz z oficjalną prezentacją Advanced Warfare Activision ogłosiło, że odtąd każda pełnoprawna odsłona Call of Duty posiadać będzie trzyletni cykl produkcji. Po ekipie ze Sledgehammer Games udział przysługiwał Treyarchowi, a koniec kolejki zajmowało Infinity Ward. Ale o ich produktach usłyszycie już w kolejnej części Retromaniaka…
Ja tymczasem się żegnam i zapraszam serdecznie do obserwowania naszej strony na Facebooku oraz udziału na grupie dyskusyjnej Testerzy Gier.
*tak zwanej, bo Xbox One przy uruchamianiu tytułów z Xboksa 360, po pierwsze, musi pobrać specjalne patche przystosowujące grę do nowszej platformy, a po drugie, obsługuje tylko część growej biblioteki X360.
**Firmie pomagało Raven Software, jeden z wieloletnich partnerów Activisionu, odpowiadając za część komponentów gry, jak multiplayer, oraz DLC. Natomiast portem na starsze konsole (Xbox 360 i PS3) zajęło się High Moon Studios.
Z wykształcenia politolog i dziennikarz, z zamiłowania bloger. Oprócz grami, interesuje się także kinem i astronomią. Propagator krytycznego myślenia i poprawnej polszczyzny – czy też, pisząc z duchem języka internetowego: gramatyczny nazista – tak dobry, że może sprawdzić Twoją pracę dyplomową lub inny tekst, a także udzielić korepetycji z WOS-u. Swoje felietony na temat historii, problemów społecznych i memów internetowych publikuje na blogu bednarskiprzemyslaw.pl – tam też można znaleźć szczegóły oferty usług korektorskich i korepetytorskich.