Mroczna opowieść o Lavender Town, czyli straszna legenda wśród graczy
Kto grał w Pokemon Red and Green, ten zapewne miał szczęśliwe dzieciństwo wypełnione możliwością łapania kieszonkowych potworków. Niestety, jak to z wieloma grami bywa, szybko obrosły one pewną mroczną legendą, którą z wypiekami na twarzy powtarza sobie teraz wiele osób. Mowa tu oczywiście o sławnym – lub niesławnym – Lavender Town, czyli miejscu, do którego każdy z nas prędzej czy później musiał trafić.
Trochę historii – Lavender Town w kreskówce
Kiedy Ash Ketchum miał nieprzyjemność dostać łomot na arenie, musiał udać się do tego miejsca, aby złapać Pokemona o duchowym podtypie. Chociaż bajka była przeznaczona dla dzieci, to jednak dreszcz przechodził każdego. Pokemony typu duchowego są jednak wręcz niezbędne do pobicia tych o podtypie psychicznym, więc czy Ashowi się to podobało, czy nie, straszny Pokemon musiał być złapany.
W Pokemon: Origins także mieliśmy do czynienia z tym miejscem. Tam musiał bowiem udać się Red – i trzeba przyznać, że w obu wydaniach wygląda ono jak Silent Hill. Dziwni i przerażający mieszkańcy, mgła i to straszne, dziwne uczucie, że nie jesteśmy sami. Tyle dobrego, że w przypadku anime nikt nie straszył nas straszną muzyczką.
Mroczna historia Lavender Town
Przejdźmy jednak do konkretów. Gracze, który mieli przyjemność dostać się do tego miejsca, szybko zaczęli się skarżyć. Lavender Town jest bowiem istnym cmentarzem, po którym kręcą się straszne duchy Pokemonów. Mało tego – napotykamy tam dziewczynkę, która pyta nas, czy wierzymy w duchy. Kiedy odpowiadamy przecząco, mówi nam ona, że na naszym ramieniu spoczywa biała ręka. Jakby tego było mało, muzyka przyprawia o gęsią skórkę. Jest monotonna, straszna i tak dziwna, że wielu z graczy zwyczajnie wyłączało dźwięk na potrzeby podróży po tym mieście. Co więcej, wiele osób wysnuwało teorie, że pewne dźwięki są w niej doskonale słyszalne dla dzieci, ale już nie dla dorosłych. To dało podwaliny pod historię mrożącą krew w żyłach.
Lavender Town było miejscem, w którym rozpoczynały się samobójstwa. Samobójstwa graczy, tak głosiła legenda.
Wyobraźmy sobie więc taką sytuację – dajemy naszemu dziecku konsolę, ono gra i gra, a następnie wyskakuje z okna. Straszne! Gry zabijają!
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że legenda została zbudowana w fascynujący sposób. Oto, jak brzmiała:
Kiedy w Japonii zapanował szał na Pokemony, dzieci spędzały wiele godzin łapiąc je po całym znanym świecie. Jednakowoż, wiązały się z tym inne, bardziej niepokojące wypadki. Spora ilość grających w wieku od siedmiu do dwunastu lat popełniała samobójstwo, wieszając się lub skacząc z dużej wysokości. Co znamienne, wszystkie one znajdowały się w rozgrywce mniej więcej w połowie samego Lavender Town. Czy w muzyce było coś, czego nie słyszeliśmy, a co skłoniło ich do samobójstwa? Pokemon Green w istocie obrosło straszliwą sławą wkrótce po tym.
Jak później dodawali fani mitu, zamysł ten nie był złowieszczym planem firmy Nintendo. Tak naprawdę, wszystkiemu winna była muzyczka, która została skomponowana przez osoby dorosłe, a będące jednocześnie praktycznie dla nas niesłyszalne. Za to dla dzieci? A, to co innego! Dzieci słyszały w tym wszystkim podszept do samobójstwa.
Zwariowana opowieść
Oczywiście, w mediach większych potwierdzeń brak, ale dlaczego miałoby to przeszkadzać twórcom mitu? W strasznej historii przecież nie chodzi o to, żeby ktoś machał rękami i pytał „źródło, proszę”? Niezależnie od tego, muzyczka faktycznie została w subtelny sposób zmieniona. Na Zachód trafiła mniej okropna jej wersja. W rzeczywistości, faktycznie doszło do serii samobójstw, nie miały one jednak potwierdzonego związku z grą.
Nie zmienia to jednak faktu, że muzyczka jest okropna, a cały nastrój miejsca moim zdaniem w ogóle nieodpowiedni dla dzieci. Pokemon Red and Green miało być grą sympatyczną, tymczasem nagle trafiamy do miejsca pełnego MARTWYCH Pokemonów. Co mogło się nam wydawać zabawne w anime, w trakcie rozgrywki jest po prostu okropne. I jest takie dla nas, dorosłych, więc co dopiero dla nich? Wyobraźmy sobie, jak szybko musiało zmienić się ich nastawienie, kiedy tam wylądowały.
Co za tym idzie – legenda może nieprawdziwa, ale diabelnie straszna. Nie jest tak zupełnie do końca, że wszystko, co odwiedzimy, zostawi nas takimi samymi, jak byliśmy. Zwłaszcza, że samo anime też nie jest tu bez winy, w roku 1997 pojawił się bowiem odcinek, który doprowadził sporą ilość dzieci do utraty przytomności – a to dlatego, że generował dużą ilość szybko migających świateł. Co za tym idzie – ataki.
Polonistka, entuzjastka fantastyki, graczka RPG. W wolnym czasie, którego nie posiadam, pochłaniam dziesiątki książek, gier, filmów i seriali.