Cryostasis: Arktyczny Sen – recenzja [PC]
Ostatnio bym zamarzł na kość… Aż taki niedawno był ziąb? Nie ubrałem się zbyt ciepło? Taki to ze mnie zmarzluch? A może wyłączyli mi ogrzewanie w domu?
Nic z tych rzeczy! Uczucie chłodu było spowodowane… grą komputerową. Cryostasis: Sleep of Reason – u nas wydane jako Cryostasis: Arktyczny Sen – które właśnie kończy 10 lat, pomimo lodowatej otoczki, okazało się rozgrzać me serce i umysł. Nie tylko gracza.
ŚWIAT
Gra opowiada historię Aleksandra Niestierowa, meteorologa, który musi opuścić bazę na północnym kole podbiegunowym. Zamiast statku, który ma go zabrać do domu, odkrywa Wiatr Północy – radziecki lodołamacz o napędzie atomowym, który od lat był uważany za zaginiony. Wydawałoby się, że martwa, lodowa cisza na okręcie, na którym czas się zatrzymał, może zaoferować tymczasowe schronienie przed naciągającą burzą śnieżą. Niestierow jednak wkrótce odkrywa, że na pokładzie nie jest sam. Od tego momentu zaczyna się jego koszmar i walka o przetrwanie – nie tylko w obliczu ekstremalnie niskiej temperatury.
Na fabułę Cryostasis składają się trzy wątki. Oprócz survivalu protagonisty – który nie jest tutaj najważniejszy – mamy także historię statku i jego załogi oraz legendy na temat pradawnego ludu. Wątki te, choć osobne, wzajemnie się uzupełniają, łącząc się w jeden, całkiem spójny świat. Główny bohater w trakcie gry doświadcza okropnych rzeczy, jakie miały miejsce przed rzekomym zatonięciem [okrętu] – tajemnicza choroba na pokładzie okazuje się być lepsza i łagodniejsza od zatracenia człowieczeństwa, spowodowanego nadciągającą katastrofą, kiedy to każdy myśli tylko o sobie. Natomiast opowieści o dzikich ludziach stanowią alegorię przebiegu służby kapitana łajby i jego ludzi. Tym samym, zamiast oklepanej historyjki z filmowego Titanica z romansem w tle, mamy pomieszanie okrutnej rzeczywistości z elementami metafizycznymi. A wierzcie mi, do końca nie wiadomo, co w grze jest snem, a co jawą.
Jednak opisując świat Cryostasis nie jako fabułę, a otoczenie, jest jeszcze ciekawiej. Podczas katastrofy, jaką było zderzenie z górą lodową, doszło do wielu tragedii na i pod pokładem – co stanowi pretekst do opowiedzenia historii nie jednej istoty ludzkiej. Statek, choć już niemal zatopiony, tętnił – i nadal tętni – życiem, a życie to może przeżyć sam gracz (o czym jeszcze dokładnie opowiem). W recenzowanej grze jest to istotne i z punktu gameplayowego, i fabularnego – bowiem każdy członek załogi, którego poznajemy, wydaje się bardzo ludzki i nam bliski: ma swoje prawa, obowiązki, pragnienia, marzenia, obawy, motywacje i przekonania. A wszystko to pod grubą warstwą śniegu i lodu, przez które musi przebić się nasz protagonista.
Poza tym gra służy także za mrożący krew w żyłach horror, który potrafi nieźle nastraszyć – nie tylko jump-scare’ami, ale i właśnie niepokojącą ciszą okutego w lodzie statku. Do mroźnego otoczenia oraz historii załogantów dochodzą jeszcze wątki filozoficzne, które sprowokują gracza do przemyśleń na temat etyki czy szeroko pojętego człowieczeństwa. Szkoda tylko, że takich stricte psychologicznych fragmentów jest mało. Ponadto, po ukończeniu tytułu niestety nie poznałem wszystkich odpowiedzi na moje pytania, przez co parę rzeczy z fabuły nie do końca rozumiem. Chociaż… może to i dobrze?
ROZGRYWKA
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z pierwszoosobową strzelanką. Jednak im dalej w zamarznięty las krzyży, tym więcej znaczących różnic od typowych FPS-ów/FPP-ów. Nie ma tu dynamiki: postać porusza się trochę topornie (wiadomo – warunki nie są sprzyjające), a model strzelania jest całkiem bliski realizmowi. Zresztą, okazji do użycia broni wcale nie jest dużo: głównie musimy przemierzać kajuty, maszynownie itd., odkrywając zagadki statku oraz chroniąc się przed zimnem.
I tak dochodzimy do pierwszego oryginalnego pomysłu na gameplay: oparcia rozgrywki na temperaturze. Nie ma klasycznego paska zdrowia ani apteczek. Zamiast tego, siły witalne głównego bohatera opisane są przez termometr tarczowy, wskazujący trzy wartości, z czego dwie są kluczowe: zewnętrzny pasek odzwierciedla temperaturę otoczenia, a wewnętrzny okrąg wskazuje temperaturę ciała głównego bohatera. Jeżeli ciało wyziębi się na maksa – czy to w wyniku ekstremalnej śnieżycy, czy w przypadku poniesionych ran – giniemy. Na szczęście możemy się ogrzać, podchodząc i używając klawisza akcji na źródłach ciepła. Zwykła żarówka daje mało gorąca, ale duży piec potrafi już porządnie rozgrzać, stapiając nawet okoliczny lód. (Oczywiście ciało protagonisty nabiera ciepła także samoczynnie, stopniowo zbliżając się do temperatury otoczenia – tyle że przebiega to powoli. No i trzeba z tym uważać, bo w taki sam sposób można schłodzić własne ciało). Natomiast trzecia wartość na tarczy to żółty paseczek, pokazujący wytrzymałość (zapas siły fizycznej) bohatera, którą tracimy w trakcie sprintu czy zamachiwania się przy ataku bronią białą.
Drugim urozmaiceniem rozgrywki jest tzw. mentalne echo. To zdolność, dzięki której Niestierow potrafi wejść w ciała zamarzniętych na kość członków załogi (a nawet… zwierząt!), by następnie doprowadzić ich ostatnie zadanie do końca – bowiem wszyscy z nich zginęli nieszczęśliwie, wykonując swoje obowiązki nienależycie. Odwracanie tych pojedynczych biegów historii jest konieczne, gdyż ciała – lub po prostu inne elementy otoczenia – zagradzają drogę i uniemożliwiają ukończenie poziomu. Trochę szkoda, że porażka nie wchodzi w grę (jeśli nam się nie uda, musimy spróbować ponownie), bo przez to gra jest liniowa i nie pozwala „bawić się” historią statku oraz konsekwencjami dla bohatera.
Jednak nie wszystkie osoby z Wiatru Północy leżą spokojnie w śniegu, dotknięte snem wiecznym. Część załogi została wskrzeszona, stając się bezmyślnymi, lodowatymi marami, które chcą zabić intruza na swym okręcie. Można wyróżnić niecały tuzin rodzajów przeciwników – od zwykłych „ludzi”, uzbrojonych w siekierę lub karabin, po naprawdę pokraczne istoty, które chyba uciekły z uniwersum Silent Hillu. Niestierow z początku jest bezbronny, ale szybko skorzysta z prowizorki, jaką jest łańcuch i urwany zawór, by potem dostać w łapska topór strażacki, karabin Mosin-Nagant 1891, czy nawet pepeszę. Zabawa w Rambo nie zawsze się opłaca – i nie tylko dlatego, że amunicji jest jak na lekarstwo. Pokonanie niektórych żywych duchów wymaga czegoś więcej niż samego strzelania, więc odrobina taktyki jest konieczna. Rozgrywka jest więc urozmaicona, a całość gry podzielono na 18 oddzielnych poziomów: jedne są krótsze i skupiają się na historii statku oraz wizjach/wspomnieniach z przeszłości, a drugie dłuższe i stanowią prawdziwe wyzwanie z (nie)umarłymi marynarzami. Przy czym zaznaczam, że nie zawsze walka przebiega w konwencjonalny sposób – świetny przykład stanowi etap z projekcją filmu, ale… musicie sami tego doświadczyć, bo to naprawdę nieźle wyszło. W trakcie gry można zapisywać stan progresu ręcznie, również za pomocą klawisza od quicksave’u (autozapis także ma miejsce).
GRAFIKA
Gra jest napędzana autorskim silnikiem AtmosFear 2.0, który dziesięć lat temu robił może nie piorunujące wrażenie – bo nie jest to poziom CryEngine – ale prezentował się naprawdę bardzo dobrze. Dynamicznie oświetlenie i cieniowanie, shadery oraz inne efekty postprocesowe wyglądają ładnie; jednak można dostrzec, że pochodzą z poprzedniej generacji, co szczególnie widać u modeli postaci i ich animacji. Ale… wystarczyła jedna rzecz, by przesądzić o maksymalnej nocie ode mnie dla oprawy wizualnej.
Jest nią jeden z bohaterów gry – a mowa o wodzie, głównie w stałym stanie skupienia. Śnieg, lód, mroźny wiatr i wszelkie rzeczy związane z niskimi temperaturami zostały przedstawione po prostu mistrzowsko! Zamarznięte na kość ciała poległych marynarzy wyglądają jak ludzkie bryły lodu, nasz bohater wraz z ekwipunkiem może być lekko zaśnieżony, sople lodu potrafią się skruszyć, a wnętrza pomieszczeń wraz z całym asortymentem są przykryte grubą warstwą szronu. (Immersję i realizm wzmaga dodatkowo zaawansowana fizyka, która może być wspomagana przez PhysX Nvidii). Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak przede wszystkim symulacja temperatury – wraz z włączeniem pieca czy generatora, najbliższe otoczenie zmienia się nie do poznania: zaczynają dominować cieplejsze barwy, a lód efektownie topnieje, przez co woda zaczyna spływać po ścianach. Już sam widok, nieruchomy obrazek z gry potrafi schłodzić odbiorcę, a w ruchu całość prezentuje się jeszcze lepiej!
DŹWIĘK
Sfera audio leży na wysokim poziomie – wystrzały i inne dźwięki otoczenia są mocne, hulanie mroźnego wiatru nieprzyjemne, a odgłosy ożywionych cielsk załogi przerażające. Jeśli chodzi o muzykę w trakcie właściwej gry, to jest ona szczątkowa – można nawet powiedzieć, że jej w ogóle nie ma – ale to nie przeszkadza w rozgrywce, wręcz przeciwnie: wzmaga tylko jeszcze bardziej pozorną pustkę i wymarłe wnętrze statku. Jedynie, co wzbudza we mnie mieszane uczucia, to dialogi. Gra na zachodzie, w tym także u nas, ukazała się z angielskim dubbingiem. Choć aktorzy grają dobrze i mówią z lekkim rosyjskim akcentem, to nie wiem, czy przypadkiem klimat nie byłby jeszcze większy, gdyby zastosowano właśnie w pełni zrusyfikowane głosy. Aha, i jak gracie na słuchawkach, nie przekraczajcie połowy poziomu głośności, bo możecie ogłuchnąć. Serio.
JAKOŚĆ
Strona techniczna produktu nie ciąży, ale nie ma też z nią lekko. Największy minus to optymalizacja – na słabszych komputerach maksymalne ustawienia grafiki mogą powodować częste spadki klatek, a nawet pokazy slajdów. U mnie na szczęście zawsze było płynnie, nigdy nie spadając poniżej 30 FPS; ale kilka razy zdarzyło mi się „wykrzaczenie” do pulpitu – z czego najwięcej przypadków dotyczyło finałowej misji. (Przejście gry umożliwiło, jak sądzę, tymczasowe wyłączenie wsparcia dla PhysX). Z drobniejszych błędów mogę wymienić jeszcze dwa przykłady. Pierwszy to przypadek, który miał miejsce na jednej z ostatnich plansz: chodzi o ścieżkę, którą mógł przejść główny bohater, mimo że… na drodze leżał powalony szyb wentylacyjny i inne rupiecie. Drugi przykład ma miejsce w ostatniej misji: napisy do monologów Kapitana zostały… nieprzetłumaczone. Zamiast właściwej treści, wyświetla się tylko źródło, jakim jest Biblia. To niedociągnięcie wynika jednak nie z lenistwa CENEGI, a ukraińskich twórców, bo w oryginale także widnieją religijne zapisy bibliograficzne. Cóż, dobrze, że chociaż można zapisać na kartce odsyłacze, a następnie sięgnąć do Pisma Świętego, by zrozumieć przesłanie jednego z bohaterów, jeśli nie zna się zbytnio dobrze angielskiego…
OCENA
Cryostasis: Arktyczny Sen autorstwa Action Forms to nie tylko jedna z najmroźniejszych gier wideo w historii, ale i jedna z lepszych produkcji minionej dekady. Mimo pewnej toporności w gameplayu i drobnych mankamentów gra zachwyca swoją oryginalnością oraz pokazuje, że zimno i lód potrafią być piękne, a jednocześnie przerażające. Polecam wszystkim, którzy szukają nietuzinkowych FPS-ów i/lub interaktywnych psychologicznych horrorów.
- Świat: 8/10
- Rozgrywka: 9/10
- Grafika: 10/10
- Dźwięk: 9/10
- Jakość: 7/10
Platforma testowa PC
- Procesor: Intel Core i5-4460 3.2 GHz
- Monitor: 17″ LCD NEC LCD170V
- Grafika: Nvidia GeForce GTX 950, 2 GB VRAM
- Pamięć: 8192 MB RAM Goodram
- System: MS Windows 7 Home Premium SP1
- Myszka: A4Tech XGame Laser Oscar X750 EF
- Klawiatura: Art
- +Chłodzi lepiej niż Winterfresh
- +Oryginalne połączenie shootera, horroru i gry logicznej
- +Świetnie odwzorowanie nieprzyjemnego, mroźnego klimatu
- +Temperatura otoczenia jako istotny element gameplayu
- +Rozgrywka jest urozmaicona i nie nuży na dłuższą metę
- +Design zamarzniętych duchów
- +Potrafi przestraszyć
- +A także wywołać mindfuck w głowie, lepiej od niejednego filmu psychologicznego
- +Interesująca fabuła o tragedii radzieckiej załogi, która potrafi poruszyć jak Titanic Camerona…
- –…niemniej wątki mogły zostać lepiej spięte w całość
- –System mentalnego echa aż prosi się o nieliniowość
- –Angielskie kwestie mówione, choć dobre, psują trochę immersję
- –Parę problemów natury technicznej
Z wykształcenia politolog i dziennikarz, z zamiłowania bloger. Oprócz grami, interesuje się także kinem i astronomią. Propagator krytycznego myślenia i poprawnej polszczyzny – czy też, pisząc z duchem języka internetowego: gramatyczny nazista – tak dobry, że może sprawdzić Twoją pracę dyplomową lub inny tekst, a także udzielić korepetycji z WOS-u. Swoje felietony na temat historii, problemów społecznych i memów internetowych publikuje na blogu bednarskiprzemyslaw.pl – tam też można znaleźć szczegóły oferty usług korektorskich i korepetytorskich.
Pingback: INDIKA – recenzja [PC]. Gdzie diabeł nie może… - TesterGier.pl