Sly 2: Band of Thieves – najlepsza platformówka 3D na PS2? Retrorecenzja po latach [PSV]
Przypomnijmy sobie maskotki konsol. Sega – Sonic; Nintendo – Mario; Sony – Crash. Wszystkie postacie pojawiają się co rusz w nowych grach lub reedycjach. I ja się teraz pytam – dlaczego Sony zapomniało o Sly’u i jego ekipie?!
Zanim zaczniemy recenzję, wróćmy do roku 2002. Wtedy na PS2 zadebiutował nowy członek rodziny Sony – Sly Cooper and the Thievius Raccoonus. Do dziś imponuje w tej serii gier pomysłowość. Otóż wcielamy się w tytułowego szopa pracza i wraz Murreyem (hipopotamem) oraz Bentleyem (żółwiem) przeprowadzamy napady rabunkowe, często po cichu. Produkcja zdobyła znakomite recenzje, choć czuć było znużenie – każda misja to zaliczanie krótkich plansz, w których musimy znaleźć klucz. Doskwierał też dość nierówny poziom trudności.
Dwa lata później Sucker Punch wypuścił na rynek sequel o podtytule Band of Thieves. Sequel idealny.
Świat
Fabuła rozpoczyna się dwa lata po wydarzeniach z „jedynki”. Po pokonaniu mechanicznego ptaka Clockwerka, jego częściami zainteresował się gang Klaww. W rękach wrogów mogą przynieść wiele złego, tak więc Sly, Bentley i Murray wyruszają w kolejną przygodę, by odbić je i zniszczyć na dobre. Nie jest to takie proste, bo na karkach siedzi im policja z Carmelitą Fox na czele.
Ekipa podczas wędrówki po świecie odwiedzi m.in. Paryż, Pragę, Kair, Indie czy Kanadę. W każdej lokacji naszym celem będzie przygotowanie się do napadu i ostatecznie pokonanie członka gangu.
Rozgrywka
Ogólnie rzecz biorąc, to platformówka; ale z mocnym zacięciem skradanki. Sly zadaje dość słabe obrażenia wrogom, przez co przez masę czasu przekradamy się za ich plecami lub po prostu uciekamy. Tym bardziej, gdy przeciwników będzie cała masa – wtedy zginąć jest łatwo.
Choć w „jedynce” mapy były quasi-otwarte, to w sequelu rzeczywiście są duże. Oczywiście to nie open-world, ale można się poczuć jak w miniaturowym GTA V. Nawiązanie do hitu Rockstara nie jest przypadkowe – misje na mapie możemy wykonywać w takiej kolejności, jaką zachcemy, i kiedy chcemy. Co ważne – tytułowy szop pracz nie jest jedynym grywalnym bohaterem. Niektóre misje przeznaczone są tylko dla jego przyjaciół. Bentley specjalizuje się w opracowaniach planu napadu, więc nie jest zbyt skory do wypadów na ekspedycje. Jednak, gdy ma jakieś zadanie i nie uniknie walki, używa strzał, które położą wrogów do snu. Do tego dochodzą bomby rzucane i lądowe. Za to Murray to rasowy tank – chętnie dołączy do bitki, ma sporo krzepy, więc może podnosić i rzucać przedmiotami. Najwięcej czasu spędzimy w skórze Sly’a, który, choć umie sobie poradzić z zaalarmowanymi wrogami, to lepiej wychodzi mu okradanie ich, skradanie czy parkour.
Wszystkich trzech bohaterów możemy ulepszać, kupując nowe umiejętności, jak wślizg, jet pack czy porażenie prądem. Do tego celu potrzebujemy monet – zbieramy je, niszcząc otoczenie, likwidując wrogów czy okradając ich z majątku i sprzedając fanty. Wracając jeszcze do samej mapy: w każdym hubie mamy do zebrania 30 butelek z kartką. Gdy je zgromadzimy i udamy się do sejfu (znajdującego się gdzieś na planszy), możemy odebrać wyjątkową umiejętność dla Sly’a. A jeśli doskwiera pusty portfel, zawsze można znaleźć artefakty i dostarczyć je do bazy.
Świetnie rozplanowana jest struktura epizodów. Na samym początku każdego rozdziału musimy wykonać rekonesans – zrobić zdjęcia, sprawdzić zagrożenia i przeszkody przy napadzie. Wtedy do akcji wkracza nas mózg operacji, który zleca ekipie zadania przygotowujące. Raz wyłączymy wieżyczki czy lasery, innym razem wysadzimy most, przez co nie dojdą posiłki w ostatecznym skoku. Praktycznie każda misja zaskakuje innowacyjnością i sprytnym wykorzystaniem umiejętności całej ekipy. Jeśli chodzi o same napady – zazwyczaj polegają na dostaniu się do czyjeś „twierdzy” i (siłowym) odebraniu właścicielowi części Clockwerka. W planie również: odbicie przyjaciela z więzienia czy podróż rozpędzonym pociągiem. Rozdziały kończą się walkami z bossami, które są stosunkowo proste.
Jak już wspomniałem o poziomie trudności – w przeciwieństwie do „jedynki”, tutaj nie mamy limitowanych żyć. Zamiast tego posiadamy znany z dzisiejszych gier pasek zdrowia oraz umiejętności – ten drugi zużywa się, gdy korzystamy z owych [umiejętności]. Obydwa paski magicznie się nie przywracają – apteczki musimy znaleźć niszcząc obiekty lub likwidując wrogów. I muszę przyznać, że to najlepsza opcja dawania szans graczom – nie frustruje, gdy cały etap musimy zaczynać od początku, ale jednak o pasek HP trzeba dbać. Naturalnie się to łączy z mechaniką gry, która stawia grę bardziej w gatunku skradanki niż bijatyki.
Grafika i Dźwięk
Grafika wykorzystana w każdej części serii jest ponadczasowa. Kreskówkowa, ale też wyjątkowo mroczna i realistyczna. Dobre wrażenie sprawiają animacje. Choć w mimice brakuje klatek, to np. poruszanie się Sly’a to istny majstersztyk.
Świetna jest też klimatyczna „złodziejska” muzyka. Wszystkie lokacje mają swój utwór i praktycznie każdy wpada w ucho. Równie dobry poziom reprezentuje dubbing. Oprócz znakomitych akcentów i barw złoczyńców, najlepiej wypada sam główny bohater. Głęboki głos Kevina Millera świetnie pasuje do Sly’a.
Jakość
Nie uświadczyłem większych błędów w samej grze. Czasami Sly zawiesił mi się w obiektach, ale nigdy nie oznaczało to ręcznego restartu. Z czasem irytuje walka, bo do końca gry wrogowie zadają spore obrażenia. Ich schemat walki też jest zresztą denerwujący, bo albo strzelają z dystansu (natychmiast, jak nas zobaczą; nawet dojść się do nich nie da), albo dają kopniaka, gdy kogoś obalimy (więc trzeba czekać, aż gość wstanie – i dopiero wtedy podejść). Poza tym, jak nie zdążymy załatwić wroga po cichu, nagle pół mapy zaczyna na nas polować.
Główną wadą tej wersji gry (port na PS Vitę) są okropnie skopane technicznie cut-scenki. Pal licho, że nie ma tam napisów. Jakość ich przypomina filmiki na YouTubie w 360p i to sprzed ery płaskich monitorów. Audio brzmi już trochę lepiej, choć może być to wada głośników Vity. Szkoda też, że nie ma języka polskiego, ale rozumiem, że to dawne czasy.
Z innych błędów – nie wszystkie mapy trzymają ten sam poziom. Level na sterowcu lub w lesie są dość upierdliwe, ciężko jest gdziekolwiek dojść. Jednak reszta lokacji – takie jak Paryż czy Syberia – są świetne i z przyjemnością można zaliczyć je na 100%. Za te słowa może poświadczyć moja pierwsza platyna na PlayStation, zasługa to prostych osiągnięć. Tak naprawdę oprócz grindu monet, wszystkie trofea można zaliczyć po prostu grając i nie patrząc na listę.
Wspomnę jeszcze o znacznikach. Choć zazwyczaj mamy zaznaczone cele zadań, to bywa i tak, że jeśli nie skupimy się na odprawie, nie będziemy wiedzieli co robić. Na ratunek przychodzi opcja pomocy w menu głównym.
Ocena
Sly 2 to naprawdę długa gra. Posiada 8 epizodów trwających średnio ponad 2 godziny każdy. Nawet najszybszy speedrun trwa prawie 5 godzin. Z tego powodu jestem zaszokowany pomysłowością twórców aż do samego końca. Większość misji to co chwilę nowe pomysły, choć oczywiście schemat rozgrywki zostaje taki sam. Nawet wspomniany gameplay sam w sobie jest innowacyjny, bo zamiast skakać po platformach i likwidować wrogów, skradamy się i organizujemy napady. Cała seria Sly („trójka” jest bardzo podobna, a najnowsza odsłona – co najmniej równie dobra) to gry naprawdę wart uwagi (czekamy też na film animowany, choć cicho o nim od kilku lat). Niestety zagrają w nie tylko posiadacze sprzętów Niebieskich. Jeśli jednak czytacie to później, tj. już po premierze pecetowej reedycji – to grać! To prawdopodobnie najlepsza, niedoceniona platformówka z czasów PS2.
- Świat: 9/10
- Rozgrywka: 9/10
- Grafika: 8/10
- Dźwięk: 8/10
- Jakość: 9/10
Platforma testowa PSV
- Model: PCH – 1000 (Fat)
-
- +Świetny złodziejski klimat
- +Pomysłowy schemat rozgrywki zaskakujący do samego końca
- +Kompletnie się nie zestarzała
- +Długa (ok. 16 godzin) z łatwą platyną
- –Skopane cut-scenki (wersja na PS Vitę)
- –Czasami źle wykrywający kolizje parkour
- –Nieprzyjemny system walki
- –Brak wersji PL
Humanista, pasjonat historii i języków obcych (przede wszystkim angielskiego) oraz j. polskiego. „Pececiarz” od urodzenia, choć posiada obydwie kieszonsolki Sony. Spokojny człowiek, który lubi pisać to, co czytacie :P.
Pingback: RETROMANIAK #94: Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex – recenzja [PS2] - TesterGier.pl