Tails of Iron – recenzja [PS5]
Bycie szczurem to rzecz niełatwa. Ciężko o jedzenie, żyjemy w ciemności i wilgoci, a do tego nikt nas nie lubi.
A jeśli jesteśmy dziedzicem tronu w królestwie, na które napadły żaby, to już całkiem przechlapane. Oto recenzja Tails of Iron.
Dziękujemy Odd Bug Studio, United Label oraz CI Games za dostarczenie klucza do gry!
ŚWIAT
W Tails of Iron autorstwa Odd Bug Studio wcielamy się w szczura o imieniu Redgi, należącego do królewskiego rodu. Średniowieczna kraina, którą zarządza familia gryzoni, zmaga się z poważnym problemem: jej porządek burzą niedobre żaby, które właśnie zdecydowały się wziąć odwet po przegranej wojnie. W pewnym momencie sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli i ktoś musi temu zaradzić. Królewicz, choć mizerny i wątły, nie zamierza siedzieć w tej kwestii jak mysz pod miotłą; wprost przeciwnie, wypręża prototypy swoich muskułów, dobywa mieczyka i rusza do walki z bezlitosnymi płazami.
ROZGRYWKA
Naszym głównym zadaniem w Tails of Iron jest stawianie czoła przeciwnikom i rozwijanie bohatera, ale przy okazji zwiedzamy też rozległe tereny i wchodzimy w interakcje z sympatycznymi mieszkańcami królestwa. Jeśli chodzi o pierwszy – i najważniejszy – element rozgrywki, to w tytule spotykamy sporo rodzajów wrogów. To nie tylko żaby, ale też na przykład niemiłe w dotyku owady. Każdy z przeciwników operuje innym stylem walki; my musimy ogarnąć to wszystko i znaleźć metodę na poszczególne typy oponentów.
Starcia z wrogami są dość wymagające. Stosujemy ataki i kontry, parujemy ciosy i wykonujemy efektowne egzekucje. We wszystkim pomaga nam dostępny w grze oręż. Na początku otrzymujemy stary miecz, tarczę i odpowiednie wdzianko, to znaczy pancerz, ale oczywiście w miarę postępów zyskujemy dostęp do coraz to lepszej broni i elementów wyposażenia. Rodzajów oręża jest tu trochę: do dyspozycji gracza oddano broń jednoręczną, dwuręczną, a nawet dystansową.
W miarę upływu czasu otrzymujemy też coraz trwalszy pancerz. Co ciekawe, modyfikacja ubrania nie jest jedynie jakimś kosmetycznym zabiegiem, ale ma realny wpływ na rozgrywkę. Na przykład gruby pancerz chroni nas bardziej, ale jednocześnie sprawia, że poruszamy się wolniej. A spowolnione poruszanie się może okazać się nie lada przeszkodą w walce z określonym typem przeciwników. Natomiast w innych przypadkach na nic zdadzą nam się szybkie uniki, jeśli nie zabezpieczymy się porządną kufajką. Przed każdym zadaniem trzeba więc dobrze przemyśleć, co będzie najlepszym środkiem do realizacji celu.
Tails of Iron głównie walką stoi, ale nie tylko. Jeśli chodzi o interakcje z przyjaznymi NPC-ami, to przede wszystkim mamy możliwość zwrócenia się do nich o pomoc w przygotowaniu posiłku, który uleczy nas po ciężkiej walce – albo w skleceniu lepszej broni. Ale nic nie dostaniemy od ręki: trzeba się trochę natrudzić. I tak na przykład w pierwszym przypadku musimy przynieść kucharzowi odpowiednie składniki, by mógł przyrządzić wskazaną przez nas potrawę. Natomiast w drugim musimy mieć schematy, czyli swego rodzaju projekty broni. Bez tego ani rusz.
GRAFIKA I DŹWIĘK
Produkcja Odd Bug Studio ma artystyczną, ręcznie malowaną oprawę wizualną. Grafika jest w tym indyku po prostu prześliczna i absolutnie nie ma się do czego przyczepić. Styl oprawy wideo odzwierciedla ducha średniowiecza. Jest tu mrocznie, szaro i całkiem brudno; przebywając w ponurych lokacjach w pewnym momencie zaczynamy czuć ich zimno, wilgoć i stęchliznę. Tytuł ma przez to naprawdę fajny klimat.
Poziom szczegółowości zamkniętych i otwartych lokacji zachwyca, a poza tym mamy ciekawie wyglądających bohaterów. Zwierzaczki prezentują się osobliwie – te, które mają wzbudzać pozytywne skojarzenia, robią to, a te, które mają odrzucać, też to robią. Zachęcają nas do tego nie tylko swoim zachowaniem, ale i aparycją. Do tego dochodzą animacje, które są dość proste, ale jakże urocze – dodają tytułowi „indyczego” uroku.
Muzyka również bardzo mi się podoba. Twórcom udało się uchwycić ducha epoki nie tylko za sprawą grafiki i barw, ale i dźwięku. Co ciekawe, Tails of Iron ma znanego narratora: jest nim nie kto inny jak amerykański aktor i reżyser Doug Cockle, który użyczył głosu Geraltowi w anglojęzycznym dubbingu gier z serii Wiedźmin. Czy mógłby być bardziej trafiony narrator w opowieści o średniowieczu?
JAKOŚĆ
Pod względem technicznym Tails of Iron prezentuje wysoką jakość. Nie doświadczyłam większych niedociągnięć graficznych czy usterek. Ogrywałam wersję na PS5 i twórcy pomyśleli o wsparciu dla technologii DualSense. Kontroler w current-genie od SONY robi robotę. Jednak mimo wszystko chyba wygodniej jest grać w tę produkcję na pececie. Chodzi o to, że padem steruje się tu jakoś tak trochę kwadratowo i miejscami nieprecyzyjnie. Ale być może to tylko subiektywne odczucie i kwestia przyzwyczajenia – to był w sumie mój pierwszy indyk na PlayStation.
Jeśli już siedzimy w kategorii „Jakość”, to warto wspomnieć też o długości gry. Na to niektórzy mogą trochę narzekać. Czas potrzebny do przejścia Tails of Iron jest dość krótki: pomimo że walki bywają wymagające, ukończenie tytułu zajmuje siedem, góra osiem godzin. Ale dzieło Odd Bug Studio to w końcu produkcja niezależna, a te tyle zazwyczaj trwają.
OCENA
Tails of Iron oferuje opowieść akcji z nietuzinkowymi bohaterami, świetnym klimatem, przepiękną grafiką i idealnym narratorem. Jeśli chodzi o cenę produkcji, to za możliwość mordowania żab, pluskiew i komarów w czasach średniowiecznych na dzień dzisiejszy płacimy 99,99 zł na Steamie i tyle samo w sklepie Xboksa, albo kilka złotych mniej w PS Store (91,20 zł – lub 85,50 zł dla abonentów PS Plus). To dobra cena za udanego indyka.
- Świat: 7/10
- Rozgrywka: 7/10
- Grafika: 10/10
- Dźwięk: 9/10
- Jakość: 7/10
- +Piękna grafika
- +Dźwięk: muzyka i narrator
- +Klimat
- +Bohaterowie
- –Długość gry: tylko 7-8 h
- –Sterowanie padem, mimo efektów DualSense
- .
- .
- .
- .
- .
Absolwentka i pasjonatka dziennikarstwa i filologii angielskiej. Fanka strategii i pomysłowych indyków – czyli tytułów, w których bardziej niż refleks liczy się logiczne myślenie. Oprócz grania, uwielbia czytać książki i słuchać muzyki rockowej i alternatywnej.