FELIETON GROWY #3: Magia demówek na PlayStation
Od ponad dwudziestu lat jestem graczem. W tym czasie przez mój dom przetoczyła się pokaźna ilość różnego rodzaju sprzętów do grania. Jest jednak jedno słowo, na dźwięk którego serce bije mi mocniej. Tym hasłem jest PlayStation.
Wśród tych wszystkich komputerów i konsol, specjalne miejsce w moim sercu ma pierwszy sprzęt od SONY. Nawet kultowy Pegasus nie cieszy się u mnie tak wielkim uznaniem. Legendarny „szarak” to sprzęt, na którym łoiłem w gry przez dobre dziesięć lat! Laser w moim egzemplarzu nie miał lekko i tyrał w niemal niewolniczych warunkach, zanim ostatecznie wyzionął ducha. Świeć, Panie, nad jego duszą…
Początki PlayStation w moim domu
Pamiętam dzień, w którym kupiliśmy konsolę. Na małym telewizorku w sklepie mogłem przez chwilę, na własne oczy, zobaczyć, co potrafi sprzęt od SONY. Kto mógł wtedy pomyśleć, że PSX tak mocno odciśnie piętno na moim życiu. Nie było zbyt wielkiego wyboru i w moje ręce trafił zestaw z jedną grą – Crime Killer. Gra wyglądała obłędnie! Niestety później okazała się koszmarnym gniotem. W zestawie z konsolą na szczęście znajdował się jeszcze jeden krążek: tzw. Demo One.
Na płycie znajdowały się same hity PlayStation! Gran Turismo, Tekken 3, MediEvil, Spyro the Dragon, Crash Bandicoot 3, Tomb Raider III… Do dziś są to jedne z najlepszych tytułów wydanych na tę konsolę! Mało tego, prawie wszystkie w tamtym czasie były tytułami ekskluzywnymi, dostępnymi wyłącznie na sprzęcie SONY. Obok nich znalazło się też kilka mniej znanych, jak Kula World, Tombi! czy Bust-a-Groove. Ciekawostką jest fakt, że w demonstracyjnych przygodach Lary Croft nie usunięto debugowania, przez co pani archeolog mogła pływać… w powietrzu! Sama koncepcja dodawania takiej płyty była strzałem w dziesiątkę. Szczęśliwy posiadacz nowej konsoli już na początku wiedział, w co będzie chciał grać i czego ma szukać w sklepach. Dzisiaj zachwycanie się wersjami demonstracyjnymi może bawić, ale wspominam czasy, kiedy za Internet musiała nam wystarczyć telegazeta z TVP.
Skąd brać nowe gry?
Niestety, ale jak to zwykle bywa, demówki były krótkie i szybko się nudziły. Trzeba było szukać innych gier. W żyrardowskich sklepach w większości nie było ciekawych tytułów dostępnych od ręki, więc zmuszeni byliśmy do zamawiania ich z katalogu. Innymi słowy – płacisz, płaczesz i codziennie pytasz, czy gra już dotarła. Dla mniej cierpliwych zostawała jeszcze krucjata do Warszawy. Jeśli ktoś uważa, że gry dzisiaj są drogą rozrywką, to chyba nie pamięta czasów pierwszego PlayStation. W okolicach 1998 roku średnia krajowa oscylowała na poziomie 1200 złotych, podczas gdy gry kosztowały od 100 do prawie 250! Takie ceny skutecznie straszyły przez długi okres sprzedaży konsoli. Jak nie trudno się domyślić, na nową grę można było co najwyżej liczyć na urodziny, święta lub inny cud z nieba. No, chyba że ktoś miał przerobionego PSX, ale to już historia na inną opowieść. Na całe szczęście w kioskach można było znaleźć Oficjalny Polski PlayStation Magazyn.
Oficjalny Polski PlayStation Magazyn
Czasopismo w całości poświęcone konsoli było z urzędu pozycją obowiązkową każdego posiadacza PlayStation. Pamiętam, że OPPSM w tamtym czasie kosztował około 20 zł, co czyniło go jednym z najdroższych magazynów o grach dostępnych w kioskach. Cenę rekompensowała natomiast dołączana płyta CD, którą rzecz jasna mogliśmy uruchomić na konsoli. Płyta zwykle zawierała garść demówek i krótkich filmików z gier. Było co testować, a od biedy gazetę też czytałem. Filmiki niespecjalnie mnie interesowały, ale często były jedyną szansą, żeby zobaczyć gameplay przed zakupem. Czasopismo wydawane było co miesiąc, i co gorsza, nie w każdym kiosku można było je dostać. Zdarzyło się parę razy, że gorączkowo obiegałem pół miasta w poszukiwaniu dostępnego egzemplarza! Dzisiaj w mojej kolekcji wciąż znajdują się płyty z OPPSM.
Zawartość płyt
Po odpaleniu płyty pojawiało się menu wyboru. Moją uwagę przykuwały efektowne animacje tła, pokazujące możliwości konsoli. Większość dem mogliśmy zakończyć, wciskając na padzie przycisk SELECT lub pozostawiając go w bezruchu przez dłuższą chwilę. Z tego powodu szybki wypad do kibelka mógł zakończyć się wyłączeniem gry! Oczywiście nie mogliśmy też zapisać stanu rozgrywki. Niektóre dema potrafiły wciągać na całe tygodnie! Pamiętam, jak niemiłosiernie męczyłem płytę „Euro Demo 53”, zawierającą Jade Cocoon. Nieraz bardzo długo budowałem swoją drużynę potworów tylko po to, by wieczorem pożegnać ją wraz z wyłączeniem konsoli. Ach, to były czasy.
Czasami na krążku znaleźć można było coś innego niż gry i filmy. Dla przykładu, na płycie „Euro Demo 46” znajdował się YVJ – program do odtwarzania muzyki (trochę mnie to wtedy dziwiło, bo PSX posiadał całkiem udany odtwarzacz wbudowany w BIOS konsoli…). Na wspomnianej płycie znalazł się również Judge Jules Music Tunes, który zawierał kawałki do odsłuchania. Można było je również zapisać na karcie pamięci, a następnie użyć do zremiksowania w programie do tworzenia muzyki. Tak, PlayStation miał swoje własne oprogramowanie muzyczne! Dema wspomnianego Music oraz jego następcy, Music 2000, również gościły na krążkach OPPSM. Inną ciekawą praktyką było umieszczanie na płytach zapisów do gier. Jako że w tamtych czasach ukrytą zawartość odblokowywaliśmy naszymi umiejętnościami, a nie portfelem, takie rozwiązanie miało swoich zwolenników.
Pełne wersje na płytach
Wzorem innych magazynów o grach komputerowych, od czasu do czasu na płycie pojawiały się również pełne wersje. Ale żebyśmy nie mieli złudzeń – mowa tutaj o grach przygotowanych na Net Yaroze. To była taka specjalna, czarna wersja PlayStation, która była zarazem sprzętem deweloperskim dla domorosłych programistów. SONY chyba obawiało się dać ludziom porządne narzędzia do programowania, gdyż zestaw Net Yaroze zawierał liczne ograniczenia, np. cały kod programu musiał zmieścić się do pamięci RAM w konsoli (2 MB!!). Sama specjalna edycja konsoli szybko stała się obiektem marzeń wśród graczy.
Wspomniane produkcje nie powalały jakością, delikatnie mówiąc… Wstrzymując się od dalszych inwektyw, przyjmijmy, że były to prehistoryczne gry indie. Z reguły Net Yaroze uruchamiałem w akcie desperacji, kiedy wola i chęć zagrania w coś innego brały górę. Pamiętam, że nieraz były to porażające gnioty pokroju The Incredible Coneman… Jeśli na łamach OPPSM publikowano najlepsze produkcje, to nie chcę nawet myśleć, jakie się nie kwalifikowały do wydania. Oczywiście od czasu do czasu pojawiały się tam nawet przyzwoitej jakości gierki, jak np. Time Slip czy Blitter Boy. Ba! Jedna z gier okazała się na tyle dobra, że doczekała się oficjalnego wydania na konsoli! Mowa o Devil Dice. W większości były to jednak bardzo kiepskie jakościowo gry. Winę za taki stan rzeczy ponosi sam projekt Net Yaroze, a właściwie jego dokumentacja oraz dostępne narzędzia. Kawał zmarnowanego potencjału.
Mam nadzieję, że tą przydługawą opowieścią przybliżyłem wam co nieco z odległych czasów, kiedy gry poznawało się za sprawą dem oraz kilku obrazków z czasopisma. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Dziś, za sprawą Internetu, dostęp do gier czy bieżących informacji o nich jest o wiele łatwiejszy. Obecnie niewiele osób zwraca uwagę na wersje demonstracyjne czy pisma w papierowym wydaniu; powoli odchodzą do lamusa. W pewnym momencie zostaną ostatecznie wyparte przez nowsze rozwiązania. Tylko czy… nowsze znaczy lepsze?
A wy jakie macie wspomnienia związane z waszym ulubionym sprzętem do grania? Chcecie poczytać więcej ciekawych historii? Dołączcie do nas na Facebooku, a także sprawdźcie naszego TikToka!
Kiedyś nałogowo grał w Tony Hawka, dziś miłośnik gier roleplay i rpg – grind to dla niego podstawa. Mimo słabości do ubiegłych generacji nie pogardzi czymś świeżym. Z wykształcenia andragog, prywatnie gracz z dwudziestoletnim stażem.