RETROMANIAK #94: Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex – recenzja [PS2]
Swego czasu traktowany był jako nieoficjalna maskotka SONY. I choć stanowił konkurencję dla Mariana promującego Nintendo 64, to obaj dzielili pewne zamiłowanie do skakania po głowach, podbijania bloczków i ogólnego zbieractwa. Potem przyszła nowa generacja… a wraz z nią Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex!
W okresie pierwszego PlayStation Crash Bandicoot był synonimem świetnej gry platformowej. Po wyjątkowo udanej trylogii, poprzeczka została postawiona bardzo wysoko. Wraz z nadejściem Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex, seria wreszcie stała się dostępna dla szerszego grona graczy – GameCube oraz xBox również otrzymały swoje konwersje recenzowanego tytułu. Jednakże po przejściu serii na PlayStation 2, pocieszny jamraj nie miał lekko. Marka została niemal doszczętnie pogrążona; wszystko z powodu braku pomysłu na jej rozwój. Kolejne odsłony odważnie eksperymentowały z konwencją gry, ale zazwyczaj odbijało się to na niej rykoszetem. Crash stopniowo podupadał na jakości, a poziom kolejnych odsłon nie napawał optymizmem. Moim zdaniem Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex był ostatnią przyzwoitą grą przed (czy może już w trakcie?) kryzysem serii.
ŚWIAT
Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex zabiera nas ponownie do krainy niezbyt inteligentnego rudego jamraja! Omawiany tutaj tytuł stanowi kontynuację oryginalnej trylogii z czasów pierwszego PlayStation, czerpiąc garściami z ciepło przyjętych rozwiązań. Każdy etap serwuje nam zupełnie inny świat, od średniowiecznych zamków, przez futurystyczne laboratoria, po Daleki Wschód. Różnorodność zwiedzanych krain jest duża. To samo tyczy się pojazdów, którymi przemierzamy wspomniane lokacje.
Dzisiaj jest to już nieco zapomniana gra – stojąca w cieniu także najnowszych, ale już nie tak kultowych odsłon jak 20 lat temu. (Ostatnio doczekaliśmy się odświeżonego N.Sane Trilogy, Team Racing Nitro-Fueled, a na dodatek zaserwowano nam „oficjalną czwórkę”, czyli It’s About Time). Wszystko wskazuje na to, że recenzowana gra została tak jakby usunięta z kanonu serii, pominięta i zamieciona pod dywan. Tak czy inaczej, The Wrath of Cortex jest niezłą produkcją, o której zapominać nie powinniśmy. Jest to też pierwsza pełnoprawna odsłona serii, która nie wyszła spod szyldu Naughty Dog – za powstanie omawianego dziś tytułu odpowiada studio Traveller’s Tale. Jest to o tyle ważne, że programiści pragnęli oddać ducha trylogii, przy okazji przenosząc markę na kolejną generację konsol, czyli PlayStation 2.
ROZGRYWKA
Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex jest liniową platformówką; zaczynamy zabawę na początku etapu i musimy dotrzeć do jego końca. Do celu prowadzi nas tylko jedna droga. W grze przyjdzie nam pływać łodzią podwodną, uciekać przed zawziętym smokiem czy przejechać się wagonikiem w kopalni. Jest to format roz(g)rywki znany z poprzednich odsłon serii. W Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex ponownie zmierzymy się z naszym złowrogim doktorkiem. Tym razem wysyła on nam naprzeciw swoją nową broń, a jest nią kolejny jamraj – Crunch. Ta napakowana fura nieinteligentnego mięsa pojawia się jako boss, z którym będziemy musieli się zmierzyć aż pięć razy! Na szczęście każde starcie jest inne, przez co nie ma mowy o nudzie i powtarzalności. W każdej potyczce Crunch używa jednej z masek, dających mu określone moce. W finałowej walce korzysta on ze wszystkich czterech!
Co bardziej złośliwi gracze twierdzą, że gra jest istną kalką Crash Bandicoot 3: Warped. I trudno się temu dziwić, gdyż ilość podobieństw jest naprawdę spora. Niektóre sekcje przypominają żywcem wyjęte z poprzedniej osłony. Latanie samolotem czy wspomniana wcześniej łódź podwodna to etapy bardzo podobne do tych w trójce! W grze ponownie pojawiają się power-upy, które także znamy z Crash Bandicoot: Warped! Nowością jest tutaj tylko skradanie, dzięki któremu możemy bezpiecznie przejść po skrzynkach z napisem NITRO. Szkoda, że programiści wzorowali się na trójce, naśladując ją przy tym dosyć niezgrabnie; niektóre sekcje nie były warte kopiowania…
Mimo wszystko Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex wprowadza też sporą ilość nowinek, które wyróżniają ją na tle poprzednich części serii. Przykładem są poziomy, w których sterujemy jamrajem zamkniętym w kuli. Naszym zadaniem jest przetoczenie się przez cały tor przeszkód, unikając pułapek i licznych przepaści – moim zdaniem, jest to kapitalne uzupełnienie dotychczasowej formuły! Innym razem przyjdzie nam usiąść za kierownicą dżipa i uciekać przed stadem goniących nas nosorożców. Niszcząc specjalne skrzynki, Crash na kilka sekund przemienia się w metalową, odporną na wszystko wersję siebie. Gra pozwala nam również ponownie wcielić się w postać Coco – siostry Crasha. Ta niestety nie jest tak zakręcona jak jej brat, a granie nią nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej…
GRAFIKA I DŹWIĘK
Pod względem oprawy audiowizualnej, mam tutaj mały dysonans. Z jednej strony Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex jest wierny poprzednim odsłonom, całkiem nieźle wpisując się w klimat serii. Z drugiej, na Boga, obcujemy z nową (ówcześnie) generacją konsol! Patrząc na grafikę, tytuł jest aż nadto zrównoważony – tekstury i modele zostały nieco podrasowane względem poprzedników, ale nie powalają na kolana. Przyznam szczerze, że na przeciętnym telewizorze CRT pewnie nie zauważyłbym wielu niedociągnięć, ale mógłbym też przeoczyć, że to tytuł na PlayStation 2, a nie na PSX. A to już ciężki grzech.
We wspomnianej grze brakuje sporej ilości animacji uśmiercania naszego bohatera. Pod tym względem poprzedniczki były bardziej okazałe. Nasz głupkowaty jamraj umierał od prądu, wybuchał, nadymywał się jak balon czy zamarzał w słupie lodu. Tutaj, w wielu przypadkach, zwyczajnie obraca się i pada na ziemię.
Udźwiękowienie gry jest całkiem w porządku – w tle przygrywają nam skoczne melodie, które błyskawicznie wpadają w ucho. W głównym Warp Roomie usłyszymy motyw przewodni The Wrath of Cortex, który ewidentnie wzorowany jest na trzeciej części. Jest jednak jedna rzecz, do której można (i trzeba) się przyczepić. Cztery elementarne maski mają koszmarnie brzmiące głosy! Byłoby lepiej, gdyby w ogóle się nie odzywały.
JAKOŚĆ
Sterowanie w recenzowanym Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex zasługuje na nominację w kategorii „Oryginalna kopia”. Niby wszystko jest po staremu, a z drugiej strony jest jakoś tak inaczej. Nie jest tak precyzyjne, ale problem może wynikać z trudności w oszacowaniu odległości Crasha względem otoczenia. Na dodatek animacje naszej postaci są… mniej dynamiczne? Nie wiem nawet jak to ująć, ale Crash do ślizgu zbiera się znacznie wolniej niż w poprzednich odsłonach; niektóre skoki wykonuje w dziwnym rozkroku, który nie pasuje do całości. Ponadto programiści usunęli legendarny już taniec tytułowego zwierzaka. W zamian otrzymaliśmy zwykły podskok radości. Jak oni mogli!?!
Programiści zaprojektowali ekran ładowania, który działa bez zarzutu… Ale wystarczy kilka rysek na płycie i laser od razu woła o pomstę do nieba! Co ciekawe, dłuższe czasy ładowania wynikają z samego nośnika, na którym wydano grę. Tytuł jest stosunkowo mały pod względem rozmiaru – mieści się na standardowym krążku CD. Nie zdecydowano się na wydanie go na płycie DVD z racji dodatkowych opłat licencyjnych. Dla przypomnienia, PlayStation 2 odczytuje płyty CD-ROM w prędkości 24x (3.6 MB/s), a DVD-ROM 4x (5.28 MB/s)*.
OCENA
Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex jest ostatnią klasyczną odsłoną serii. Przez klasyczną, RETRO, mam na myśli: w swojej pierwotnej formule i wyglądzie. Gra niejako podsumowuje dotychczasowy dorobek jamraja, dając nam wszystko to, co w nim przez lata uwielbialiśmy. Tu i ówdzie przydałoby się nieco więcej szlifowania w kodzie, ale studio Traveller’s Tale zrobiło co mogło; musieli od podstaw zaprojektować całą grę i ukończyć jej produkcję w zaledwie rok. A jak już z wielu doświadczeń wiemy, pośpiech nie sprzyja tworzeniu świetnych gier.
Na recenzowany tutaj tytuł spadła fala krytyki – przede wszystkim z powodu bardzo dużego podobieństwa do Crash Bandicoot 3: Warped. Wszystko wynika z faktu, że programiści starali się robić tak, żeby było jak dawniej. Kurczowo trzymali się starych rozwiązań. Powiedzmy to jasno – Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex udaje, że jest tytułem rodem z pierwszego PlayStation. Wmawia graczowi, że potrafi dorównać jakością [do] oryginalnej trylogii. Poza lekko poprawioną oprawą graficzną, trudno mówić tutaj o skoku jakościowym, którego byśmy oczekiwali po nowej generacji. Programiści z Traveller’s Tale tak naprawdę nie wiedzieli, jak mają wynieść gameplay na nowy poziom. Zrobili więc grę, która w założeniu miała być murowanym pewniakiem. I była, tylko że oczekiwaliśmy od niej więcej. Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex jest spadkobiercą dorobku serii, bez szaleństw i wodotrysków, ale za to z całkiem przyzwoitym gameplayem.
*Dla wyjaśnienia, formaty/nośniki CD oraz DVD były opracowane i wykonane w nieco innych technologiach, stosowały także różne przeliczniki dla określenia prędkości odczytu i zapisu – stąd ostateczne różnice w odczycie na korzyść DVD, mimo pozornie lepszego mnożnika 24x dla płyt CD.
Sly 2: Band of Thieves – najlepsza platformówka 3D na PS2? Retrorecenzja po latach [PSV]
- Świat: 9/10
- Rozgrywka: 8/10
- Grafika: 6/10
- Dźwięk: 8/10
- Jakość: 7/10
Platforma testowa PS2
- +Poziomy rozgrywane w kuli
- +Ciekawe walki z Crunchem
- +Muzyka
- –Okropne głosy masek
- –Skromna oprawa graficzna, zwłaszcza jak na możliwości PS2
- –Siostra Crasha
- .
- .
- .
- .
- .
Kiedyś nałogowo grał w Tony Hawka, dziś miłośnik gier roleplay i rpg – grind to dla niego podstawa. Mimo słabości do ubiegłych generacji nie pogardzi czymś świeżym. Z wykształcenia andragog, prywatnie gracz z dwudziestoletnim stażem.