Three Minutes to Eight to zapętlony w czasie indyk sci-fi
Pewnego dnia budzisz się i nie możesz sobie przypomnieć, kim jesteś i co właściwie tutaj robisz. Brzmi znajomo? Główny bohater Three Minutes to Eight doświadcza właśnie takiego stanu – i nie, tym razem nie chodzi o dużego kaca po imprezie.
Koncepcja pętli czasowej to intrygujące zagadnienie. Wiedzą to growi twórcy, którzy niekiedy decydują się na wprowadzenie czegoś takiego do swoich produkcji – i chwała im za to. Tytuły takie jak Deathloop, Twelve Minutes czy Orten Was the Case okazały się prawdziwymi perełkami i zebrały dobre oceny. Jedną z nowszych gier, które korespondują z zagadnieniem zapętlonego czasu, jest Three Minutes to Eight.
Dziękujemy wydawcy Assemble Entertainment za dostarczenie klucza do gry.
Fabuła i mechaniki
Bohater indyka od Chaosmonger Studio nie wie do końca kim jest i od jak dawna mieszka w miejscu, w którym się obudził. Sytuacji nie polepsza fakt, że jakiś głos powiadamia go poprzez domofon, że koniec jest bliski i tylko on może uratować świat. Musimy dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. A czas płynie – w momencie, gdy zegary wskażą tytułowe „za trzy ósma”, postać zginie i rozgrywka rozpocznie się od nowa.
Three Minutes to Eight to klasyczny point and click. Zbieramy tu przedmioty i używamy ich na innych rzeczach i elementach otoczenia. Po każdej zakończonej sekwencji otrzymujemy możliwość wyboru jednego z przedmiotów, który chcielibyśmy przy sobie zatrzymać przy kolejnym podejściu. Ponadto spotkamy postacie niezależne, z którymi możemy porozmawiać. Subtelny humor w dialogach i błyskotliwość spostrzeżeń głównej postaci to duże zalety tego tytułu.
Parę „ale” i grafika na osłodę
Niestety nie wszystko wyszło tak, jakby twórcy tego chcieli. Po pierwsze, miałam wrażenie, że warstwę fabularną nie do końca tu rozwinięto i dopracowano. W efekcie może się wydawać, że mamy do czynienia z kilkoma odseparowanymi sekwencjami, a nie jedną spójną historią.
A druga rzecz to pewien błąd techniczny, który dał mi się we znaki raz. Gdy wybiła odpowiednia godzina, poinformowano mnie, w jaki sposób tym razem zginął bohater – sęk w tym, że za chwilę wyświetliła się też druga wiadomość o całkiem innym incydencie. To chyba nie tak miało być.
Oprawa graficzna Three Minutes to Eight bardzo mi się podobała. Skrzyżowanie pixel-artu i cyberpunka daje całkiem ciekawy rezultat – zarówno postacie, jak i lokacje wyglądają interesująco, no i mamy mroczny klimat. Do budowania tego ostatniego niewątpliwie przyczyniła się również intrygująca ścieżka dźwiękowa. Aha – spory plus za dubbing (w języku angielskim), który jest raczej rzadkością w produkcjach indie.
Three Minutes to Eight – jak działa na Steam Decku?
Grę testowałam na Steam Decku. Całość działała tu całkiem płynnie – nie było zauważalnych spadków FPS. Ogólnie technicznie gra sprawuje się bez zarzutu – poza wspomnianym wyżej błędem. Three Minutes to Eight korzysta z układu przycisków peceta od Valve – i sterowanie w tej produkcji nie nastręcza trudności.
Mamy do czynienia z przygodówką, więc pojawią się tu trochę tekstu. Co ważne, jest on dobrze widoczny na małym ekraniku – nie miałam żadnych problemów z zapoznawaniem się z opisami przedmiotów lub dialogami na Steam Decku.
Warto?
Three Minutes to Eight to ciekawa gra z bardzo ładną oprawą wizualną i dopracowanym dźwiękiem. Nie wszystko poszło tu tak, jak można by było sobie tego życzyć, czego dowodem jest, chociażby, wspomniany błąd techniczny. Niemniej fani eksperymentalnych gier spoza mainstreamu powinni być usatysfakcjonowani.
Absolwentka i pasjonatka dziennikarstwa i filologii angielskiej. Fanka strategii i pomysłowych indyków – czyli tytułów, w których bardziej niż refleks liczy się logiczne myślenie. Oprócz grania, uwielbia czytać książki i słuchać muzyki rockowej i alternatywnej.