Starship Troopers: Extermination to godny następca Helldivers 2… ale jeszcze nie teraz. Recenzja [STEAM DECK]
Starship Troopers: Extermination nie mogło wstrzelić się lepiej pod względem premiery. Z jednej strony Helldivers 2 podupadł po wprowadzeniu wymogu konta PSN, a szał na Warhammer 40,000: Space Marine 2 lekko przygasł. Dlaczego wspominam o tych grach i co mają wspólnego z najnowszą gradaptacją Żołnierzy kosmosu? Zobaczcie.
Dziękujemy Offworld Industries za dostarczenie klucza do gry.
Seria Starship Troopers nigdy nie była mi dobrze znana, jednak kultowości pierwszej części i wpływu na rozwój podobnych dzieł, w tym gier wideo, odmówić nie mogę. Na potrzeby Extermination odświeżyłem moją szczątkową wiedzę i muszę przyznać, że twórcy z Offworld Industries (Squad, Post Scriptum) wykonali swoją pracę wzorowo. Przynajmniej pod względem klimatu, wyglądów żołnierzy i wrogów, jak i samej scenografii — budynków czy planet. Fabuła jednak… no, nie znajdziemy tu niczego więcej, niż czego się spodziewalibyśmy. Wcielamy się w tytułowych żołnierzy i wykonujemy pod tytułową eksterminację na potworach obcych planet. Czego chcesz wiedzieć więcej?! W aktualizacji 1.0 wprowadzono kampanię dla jednego gracza… ciężko mi ją tak nazywać, bo to po prostu 25 krótkich misji z trzema botami rozgrywanych w nieciekawych lokacjach. Mamy także coś takiego jak Galactic Front – to taki fabularyzowany battle pass (darmowy), w którym możemy odblokować przedmioty kosmetyczne grając kolejne mecze. Aby w ogóle odblokować GF, musimy dołączyć do jakiegoś 30-osobowego zespołu/klanu. Grając, będąc w zespole, dostajemy specjalną walutę do wydania na unikatowe misje, za których ukończenie przyspieszymy postęp w seasson passie.
Choć twórcy lubią porównywać grę do Left4Dead, to jest to odległe podobieństwo. Extermination jest czymś w rodzaju tower defence z hordami wrogów. Nie znajdziemy tu jednak wieżyczek wykonujących robotę za nas, bo to właśnie w giwerach graczy leży sposób na przetrwanie — a bardziej w ich współpracy. Do każdej misji może dołączyć do 16 żołnierzy, dzieląc się na małe zespoły. Nie ma to jednak znaczenia, bo ocucać możemy każdego, w przeciwieństwie do takiego Battlefielda, a zadania są wspólne dla wszystkich. Każda z misji/map stara być się unikatowa, więc raz przyjdzie nam bronić jakiegoś strategicznego punktu lub generatora, po którego zniszczeniu przegrywamy, innym razem zwiedzimy jaskinie, by zniszczyć miejsca lęgu. Najczęściej jednak musimy przetrwać tak kolejne fale krwiożerczych insektów, aż nie przyleci po nas wsparcie lub nie wypełnimy zadania. Wspomniane monstra dzielą się na różne gatunki; mamy ich bodajże pięć i bardzo dobrze się uzupełniają. Taki Strzelec pruje do nas z oddali, Grenadier plasmy jest prawdziwym moździerzem, a Tygrys przyjmuje obrażenia niczym gąbka (nie dam wam tej satysfakcji i nie porównam go z legendarnym czołgiem).
Zdecydowanie największą zaletą gry jest możliwość budowania bazy. Znów — mechanika ta trochę inaczej działa w zależności od misji. W każdym razie otrzymujemy pewną ilość zasobów (raz musimy sami je wydobywać, innym razem jest przyznawana co falę), za którą postawimy ściany, wieże, bramy czy działka. Co ważne, kruszec jest wspólny, więc współpraca jest tu konieczna — na szczęście gracze radzą sobie naprawdę nieźle i nigdy nie poczułem, że ktoś tu się obija lub trolluje (zawsze można zniszczyć czyjąś konstrukcję). Pomiędzy falami ważna będzie odbudowa zniszczonych elementów, podleczenie ekipy, załadowanie amunicji do działek czy wyczyszczenie dróg z trupów robali. Spokój nie trwa jednak długo, bo już nadciąga kolejna horda. Tu przydatne będą różne bronie — od kultowego karabinu maszynowego, po ciężkie LKM-y, kończąc na snajperkach. Do tego otrzymujemy regenerujące się po chwili granaty. Reszta wyposażenia podzielona jest między klasy; dla przykładu, specjalista od ładunków wybuchowych posiada wyrzutnie rakiet działającą podobnie do granatów, a inżynier stworzony jest do efektywnego budowania bazy. Inni mogą mieć apteczki, wabiki czy boty do wskrzeszania poległych. Każdy więc znajdzie sobie idealną klasę dla siebie. Postacie, jak i broń możemy ulepszać po zdobyciu odpowiedniej ilości doświadczenia. Nie jest to jednak zbytnio rozbudowany system — ot, odblokuje się zwiększony magazynek lub nowy perk, tudzież umiejętność pasywna, dla żołnierza. Nie sądzę, aby dałoby się stworzyć tu jakieś ciekawe buildy, ale przynajmniej jest zachęta, by grać dalej.
Wszystko, co do tej pory powiedziałem sugeruje bardzo dobrą zabawę dla fanów eksterminowania kosmicznych potworności. Jest jednak jeden szkopuł — a nazywa się on „stan techniczny„. Otóż, aby czerpać przyjemność z gry, musicie mieć całkiem niezły komputer. GTX 1060 uciąga ledwie 30 FPS, RTX 2080 już lepiej sobie radzi, ale podczas dużych bitew klatki mocno spadają (z 100 klatek do 20!). Spróbowałem również odpalić grę na Steam Decku. Ze względu na niedużą rozdzielczość dało grać się w 20-40 FPS. Niestety sterowanie jest tam naprawdę słabe, a opcje trzeba wybierać za pomocą gałki, bo krzyżak nie działa. No właśnie, optymalizacja nie jest jedynym problemem. Ufam twórcom, że to naprawią po premierze, ale jednak trochę tego zauważyłem podczas gry. Czasami gra utknie przy ładowaniu, raz nie pokaże zespołów do wyboru, przez co nie wejdziemy do meczu, a innym razem nie zadziała redeploy lub respawn i również utkniemy w nicości do końca gry.
Słaba optymalizacja jest tu jednak jakoś uzasadniona. Na ekranie zobaczymy całe chmary potworów, a ich ciała zostają do samego końca meczu (jeśli oczywiście nie zostały przez zespół spalone lub wysadzone). Nie jest to poziom Warhammera, ale i tak pobojowisko wygląda tu świetnie (na truchła można się nawet wspinać). Wybuchy, zniszczalne budowle, chaos, gdy szarańcza wtargnie do bazy — czuć tu walkę na dużą skalę. Szkoda tylko, że tylko w tak nierównej płynności…
Ostatecznie mamy produkt mocno nierówny — dający to, czego oczekujemy, ale niewiele więcej i z problemami natury wczesnodostępowej. Wydana właśnie wersja 1.0 nie uratuje jednak faktu, że to gra z prostymi zasadami i bez głębi, którą widać w takim Helldivers 2. Jednakże może za rok? Nie mówię ostatniego słowa — Starship Troopers ma potencjał na bycie naprawdę dobrą grą do partyjek z ekipą, a nawet samemu jest bardzo przyjemnie. Eksterminowania wielkich robali wszakże nigdy dość!
Humanista, pasjonat historii i języków obcych (przede wszystkim angielskiego) oraz j. polskiego. „Pececiarz” od urodzenia, choć posiada obydwie kieszonsolki Sony. Spokojny człowiek, który lubi pisać to, co czytacie :P.