Battlefront 2 nie taki zły? O próbie rozgrzeszenia EA
Mikrotransakcje w Battlefront 2 to nie jedyna i wcale nie największa przywara w growym świecie Star Wars. Dla graczy (i nie tylko) bardziej szkodliwy okazał się sam Disney.
Premiera najnowszej gry w uniwersum George’a Lucasa – STAR WARS Battlefront 2 – już za nami. Pozytywna energia (a może Moc?) pierwszych komentarzy, wyrażanych na wieść o większej zawartości gry w porównaniu z poprzednią multiplayerową częścią (która zawiodła sporo osób), zaczęła gasnąć po doniesieniach na temat loot boksów i innych kontrowersyjnych zabiegów w Battlefront 2. Pomimo ostatecznej kapitulacji EA, najnowsza odsłona radzi sobie średnio pod kątem liczby sprzedanych pudełek oraz średniej ocen w internecie. I mogłoby się wydawać, że wydawca wraz z developerami dostali za swoje, że spotkała ich zasłużona kara za chciwość – patrząc jednak z szerszej perspektywy, Electronic Arts nie jest największym złem odnośnie kondycji gier ze świata Star Wars.
Na atrakcyjność Gwiezdnych Wojen miał wpływ nie tylko materiał źródłowy w postaci oryginalnej trylogii oraz osoby za nią odpowiedzialne (reżyserzy, scenarzyści, aktorzy itd.), ale również – a może przede wszystkim? – ogólnie sam wykreowany świat. I to nie byle jaki świat, bo bardzo bogaty i otwarty na nowe miejsca, bohaterów i wątki. Już niedługo po premierze Nowej Nadziei pojawiło się Expanded Universe – czyli zbiór wszelkich licencjonowanych dzieł z logo Star Wars, za wyjątkiem prac Lucasa – które jeszcze bardziej uatrakcyjniło i zwiększyło potencjał świata z Rycerzami Jedi i Sithów. I duża w tym również zasługa gier.
Oczywiście pierwszy tytuł zaliczany do EU był książką, a nie grą wideo; ale to pozycje z elektronicznej rozrywki jeszcze bardziej wzmocniły trend na produkty opowiadające historie spoza filmów – a w latach 90. i dwutysięcznych był to silny trend, co było widać również po grach. Pierwszym elektronicznym tytułem pełnoprawnie klasyfikowanym w Expanded Universe był shooter pt. Dark Forces z 1995. W kolejnych latach, oprócz trzech sequeli wyżej wspomnianego FPS-a, ukazały się także takie dzieła jak Knights of the Old Republic czy The Force Unleashed.
Niestety z czasem EU zaczęło być uciążliwe – w świecie Star Wars, przesyconym od coraz to nowszych wątków i postaci, zaczęło dochodzić do różnych absurdów, a nawet nieścisłości fabularnych*, przez co wytworzył się bałagan. Ale to, co się działo w książkach i komiksach, ominęło w dużej mierze komputery i konsole. Gry wideo akurat mogły pochwalić się tym, że zawarte w nich historie – niezależnie od tego, kto był odpowiedzialny za scenariusz – były nie tylko zgodne z kanonicznym porządkiem i duchem oryginału, ale także dostarczyły nowych, wspaniałych doświadczeń. To dzięki LucasArts i Raven Software zawdzięczamy opowieść o rebeliancie, który po upadku Imperium został Rycerzem Jedi, a BioWare pozwolił zasmakować czasów świetności Starej Republiki, na długo przed dziejami Skywalkerów. Nawet postać Starkillera, łamiąca Zasadę Dwóch, nie była taką profanacją jak Mount Sorrow z komiksów czy midichloriany oraz Jar Jar z Mrocznego Widma.
Dlatego w roku 2014, kiedy Disney odrzucił całe Expanded Universe**, miałem mocno mieszane uczucia – z jednej strony cieszyłem się, że w końcu postanowiono zrobić porządek w uniwersum, a z drugiej serce mi kołatało na myśl o tym, że tak wspaniałe przygody, które znalazły się w różnych grach, tak naprawdę nigdy nie miały miejsca. Śmiałkiem, który odważył się skraść plany Gwiazdy Śmierci, dla mnie zawsze będzie Kyle Katarn***; a potencjał drzemiący w Star Wars 1313 był tak ogromny jak Moc u Dartha Vadera, że przez skasowanie tego projektu nadzieja fanów na świetne tytuły obecnej generacji legła w gruzach – niczym planety potraktowane najpotężniejszą bronią Imperium.
A Battlefront 2? Nie jest to słaby tytuł, bo fabuła i możliwość pokierowania tym złym (czy raczej: tą złą) są ciekawe, a zawartość multi bogata. Jednak krótki singleplayer i afery związane z trybem wieloosobowym rzucają złe światło na odbiór całej gry. Ale świat (Gwiezdnych Wojen) nie kończy się przecież na nowszej generacji Battlefrontów. Tak więc jeśli ci przeszkadzają płatne DLC, mozolne odblokowywanie zawartości gry i inne niechlubne praktyki ze strony wydawcy, to po prostu odłóż tytuł od DICE i poczekaj na jakąś nową grę w tym uniwersum. Albo wróć do klasyków, które są zdecydowanie pozytywnym aspektem STAR WARS LEGENDS.
*Oczywiście Expanded Universe dzieliło się na kilka „podkanonów”, ale na potrzeby tego felietonu uprościłem całą sytuację.
**Co prawda, tak całkowicie nie wymazał z kart historii, bowiem wszystkie tytuły z EU wrzucił do jednego wora z napisem Legendy, traktując wcześniejsze dzieła jako pewnego rodzaju alternatywny kanon.
***Niektórzy jednak twierdzą, że postaci Jyn Erso i Cassiana Andora to inspiracje czy nawet reinkarnacje Jan Ors i Katarna z serii Dark Forces/Jedi Knight.
Z wykształcenia politolog i dziennikarz, z zamiłowania bloger. Oprócz grami, interesuje się także kinem i astronomią. Propagator krytycznego myślenia i poprawnej polszczyzny – czy też, pisząc z duchem języka internetowego: gramatyczny nazista – tak dobry, że może sprawdzić Twoją pracę dyplomową lub inny tekst, a także udzielić korepetycji z WOS-u. Swoje felietony na temat historii, problemów społecznych i memów internetowych publikuje na blogu bednarskiprzemyslaw.pl – tam też można znaleźć szczegóły oferty usług korektorskich i korepetytorskich.