Pusto i zimno jest w Andromedzie
W dalszym ciągu nie jestem w grze jeszcze tak daleko, by finalnie wydać o niej werdykt, zdaje się jednak, że mam już w głowie pewien obraz Mass Effect: Inkwizycja. To znaczy, Andromeda. Żart o tym, że gramy Inkwizytorem w kosmosie przestał być śmieszny niedługo po tym, jak się ukazał, ale był cholernie zasadny. Andromeda JEST Inkwizycją, chociaż z każdego kąta próbuje temu przeczyć. Sposób rozgrywki, mapa, nawet towarzysze – wszystko do nas krzyczy: to już było.
Protagonista Ryder ma twardy orzech do zgryzienia. Okazuje się, że wielki plan zasiedlenia galaktyki Andromedy najwyraźniej nie wypalił, bo spóźniliśmy się o sześćset lat. Przez cały ten czas galaktyka zdążyła zdziczeć, nadeszła Plaga, arcydemon i w ogóle nie ma co. Tylko nie ma jak wrócić, bo nawet nie wiadomo, czy Shepard wygrał z tymi Żniwiarzami, a poza tym umrzemy z głodu. Po Andromedzie rozbijają się więc przenośne lodówki zwane arkami i oczywiście, tylko ludzie sobie radzą.
Uwaga, w dalszej części recenzji znajduje się nieco spoilerów.
W kosmosie nikt nie usłyszy twojego narzekania
W galaktyce Drogi Mlecznej mieliśmy turian, salarian, asari, krogan, drellów, quarian, gethów, batarian i całe mnóstwo innego tałatajstwa. Andromeda chyba nie potrafiła wypluć z siebie innych form życia niż angarianie, bo nawet kettowie to turyści. Owszem, spotykamy jakieś czworonogi, które chcą nas zeżreć, ale to wszystko. Rozumiem – nie ma przekaźników masy, totalne zadupie, internet nie dochodzi. Nawet Żniwiarze nie chcą tu zajrzeć, bo w sumie po co, i tak się nic nie dzieje. Budujemy wszystko od nowa i modlimy się, żeby jakoś to wyglądało. Ale w sumie jest smutno jak na przeciętnym PRLowskim osiedlu.
Kluczem do rozwiązania sprawy są prastare ruiny, które dawno temu wybudowały starsze rasy i sobie poszły. Na miejscu zostawiły trochę smutnych konstruktów, które tęsknią za lepszymi czasami, kiedy ktoś od czasu do czasu przychodził je naoliwić i pogłaskać po przewodach. Teraz tylko kettowie, którzy nawet nie umieją niczego włączyć i wszystko psują. Szkoda, że żaden geth nie przypałętał się do Inicjatywy – Legion byłby wniebowzięty, mogąc porozmawiać z Obserwatorami.
W celu ocalenia całego przedsięwzięcia, który wygląda żywcem jak projekt gospodarczy z Polski („Mieliśmy świetny plan, HALO, czy ktoś ma taśmę klejącą?”), musimy kolonizować te smutne jak cholera planety. Żeby to zrobić, za każdym razem musimy popełnić sudoku nad kolejnym monolitem, potem zrobić szybką przebieżkę po krypcie, zwiać przed wielką chmurą chemtrailsów i gotowe. Planeta ocalona, wszyscy biją brawo, Ryder wygłasza wzruszające przemówienie i idzie porozmawiać z towarzyszami, bo akurat odblokowały się dialogi.
Odwiedzili nas goście z pierwszego Mass Effect
Towarzysze. No właśnie. Mamy fantastycznego turianina, który strzela i jest doskonałą opcją romansową. Mamy złośliwego, ale w sumie poczciwego kroganina. Mamy utalentowaną badaczkę asari. Jest też sympatyczny towarzysz, którego planeta została zaatakowana i muszą się bronić. Mamy biotyka z przeszłością. Komandor Shepard musi dorwać Sarena, a my… nie no, żart. Ale w zasadzie tak to wygląda. To wszystko już było. Na wyprawy zabieram Jaala i Dracka, moich odpowiedników Tali i Wrexa. Przynajmniej dialogi sprawiają, że nie chcę sobie wydrapać oczu. Chociaż zazwyczaj i tak chcę.
Żeby podróżować, wykorzystujemy naszego wspaniałego Tempesta, który jest większy i nieco ładniejszy niż Normandia. Chomiki już dawno zostały zjedzone, więc nasza sypialnia nie jest przesadnie urokliwa, ale nie o to przecież chodzi. Latamy po galaktyce i skanujemy planety, żeby znajdować na nich anomalie. Totalna nowość, tego jeszcze nie grali. Na miejscu jest nasza wierna, wesoła załoga – nudny salarianin, katoliczka, hazardzista i Margaery Tyrell. Ta ostatnia buduje nam profil psychologiczny na podstawie doboru naszych wypowiedzi. Z tego wynika, że mój Ryder to ekstrawertyczny, nadpobudliwy i emocjonalny kawał profesjonalisty. Da się? Da się. Przynajmniej można poczytać o sobie.
Jeśli chodzi o sagę rodu Ryderów, jest totalnie nieprzykuwająca uwagi. Coś tam Inicjatywa, coś tam SI, coś tam mama umarła. Niegodne uwagi flaki z olejem.
Kettowie to mistrzowie taktyki oraz planowania
Antagonista? Ooo, panie, tu to mamy dopiero ciekawostkę. Czekają nas bogate dialogi, zwroty akcji oraz pełne zrozumienie naszego wroga. Będziemy mu momentami współczuć, no bo sami zobaczcie, jak potężnie został skrzywdzony:
Ryder: Cześć, chcemy pogadać.
Archont: OPÓR JEST BEZCELOWY.
Ryder: Eee, spoko, przybywamy w pokoju.
Archont: ZOSTANIECIE ZNISZCZENI.
Ryder: Fajnie, ale możemy się dogadać.
Archont: ALL YOUR BASE ARE BELONG TO US.
Co za koszmarnie irytujący typ bez cienia jakiejkolwiek motywacji. Gdzie są czasy, kiedy goniliśmy pół galaktyki za Sarenem, którego intencje były jasne i naprawdę interesujące? Gdzie baza Zbieraczy i Człowiek Iluzja? Gdzie trzy nędzne kolorki do wyboru? Dajcie spokój, Archont to porażka na całej linii, tak samo jak jego rasa. Wiecie, po co kettowie łapią angarian do obozu pracy? ŻEBY ICH TRZYMAĆ W KLATKACH. Świetnie, to się właśnie robi w obozach pracy!
Ale dobrze się strzela do obcych!
Kolejna sprawa: walka. Tutaj wstaję i biję brawo – możliwości jest mnóstwo, można łączyć coraz to nowe kombinacje, rodzaje taktyki, profile i strategie. Zrzucenie kogoś rzutem z przepaści jest bardzo satysfakcjonujące, a jeśli uda się nam w porę połączyć zdolności Rydera i jego towarzyszy, robi się przepiękna sieczka. Trzeba się chować, trzeba kluczyć, trzeba używać całej palety zdolności. Jest dobrze. Jest naprawdę, naprawdę dobrze. Osobliwość plus rzut w moim przypadku robi autentyczną rzeź, bo co przeżyło kombinację, to dobijam wybuchem.
Podobnie sprawa ma się z drzewkiem umiejętności. Jest gigantyczne, opcji mamy mnóstwo, przy każdym awansie z wypiekami na twarzy rozglądałam się, co by tu nowego wybrać. Podobnie jest z wyborem broni, zbroi, rzemiosłem wszelkiego rodzaju – trzeba przyznać, że w tym twórcy są NAPRAWDĘ dobrzy.
Landszafty pierwsza klasa
W porządku – wszystko wszystkim, ale jedno trzeba Andromedzie oddać: jest piękna. Planeta Fallout jest piękna, planeta Pustka jest piękna, planeta Hoth jest piękna i chociaż wszystkie powtarzają tropy znane od bardzo dawna, to niesamowicie cieszą oko. Jeśli gra się na ustawieniach ultra, naprawdę można się momentami zapatrzeć. Dwa razy tak zginęłam, bo tyle razy się oglądałam, że Ryder fiknęła z urwiska. Po tym, jak uda nam się daną planetę oczyścić jest tylko lepiej. Moje serce absolutnie chwyciło Havarl – dżungla, deszcz i wielkie, fosforyzujące grzyby oraz kwiaty. Czułam się jak Aayla Secura na chwilę przed wykonaniem rozkazu 66. Zresztą, tak też zginęłam – oglądałam sobie planetę obok i zastrzeliły mnie ketty. Pierwszy raz poczułam, że gra sama odciąga mnie od grania i mówi: podziwiaj, podziwiaj! To podziwiałam. Było co.
Kto to pisał?
Ostatnia rzecz to, oczywiście, dialogi. Kiedyś chciałam pracować dla CD Projekt Red na stanowisku writera, ale moja aplikacja nie była dość dobra i trzeba przyznać, że miało to sens, bo Dziki Gon pisarskie zaplecze miał po prostu wspaniałe, gdzie mi tam do mistrzów. Odnoszę jednak wrażenie, że Bioware stanęło na placu i pokrzykiwało „Hej ho! Szukamy pisarzy!” i wybrali wszystkich, którzy się zgłosili. W dodatku chyba płacili im za ilość znaków, bo liczba niepotrzebnych, nudnych albo suchych wstawek jest tak duża, że mogłaby wypełnić osobny poradnik pod tytułem „Jak stworzyć najgłupszą grę na świecie”. Absolutnym faworytem w tej kategorii jest Cora. Nic dziwnego, że poszła do asari, w domu musiała być duszą towarzystwa. Ten typ, który na imprezie opowiada puentę dowcipu albo co chwila pyta o godzinę. Cała Cora.
Czy Mass Effect: Andromeda był wart 250 złotych? Średnio, powiedziałabym. Ktoś słusznie nazywa to open-betą, za którą trzeba zapłacić. Bugów jest sporo (dźwiękowe są najgorsze), gra lubi nagle poczęstować mnie sygnałem o 15 fpsach (super optymalizacja), animacje momentami wyglądają jak wzięte z kosmosu (hehehehehe, żart na poziomie twórców, psiakrew). Tym, którzy nie bardzo tęsknią za światem polecam poczekać, aż stanieje. Naprawdę, nie ma co się rzucać.
Super gra, 6/10.
Polonistka, entuzjastka fantastyki, graczka RPG. W wolnym czasie, którego nie posiadam, pochłaniam dziesiątki książek, gier, filmów i seriali.