Powstaje gra o dzieciach nazistów – My Child Lebensborn
Ostatnimi czasy wzięłam się za lekturę książki Anny Malinowskiej „Brunatna kołysanka”, opowiadającej o dzieciach porwanych przez nazistowski reżim. Hitlerowski Lebensborn („Źródło życia”) był zbrodniczą organizacją, której celem miała być poprawa „czystości rasowej” Niemiec. Opus magnum Himmlera miało stworzyć aryjczyków idealnych. W tym celu w odpowiednio przygotowanych ośrodkach młode matki mogły cieszyć się opieką ze strony państwa, pod warunkiem, że wydadzą na świat wartościowe genetycznie potomstwo. Wokół Lebensbornu narosło więc całe mnóstwo opowieści. Panuje ogólne przekonanie, że były to eugeniczne burdele, w których kojarzono w pary młode kobiety wraz z nazistowskimi oficerami. Kiedy Hitlerowi zaczął się nieco palić grunt pod nogami, pojawił się wyraźny nacisk na uzupełnienie strat. W tym celu „wartościowe” dzieci z Europy Wschodniej były nierzadko odbierane rodzicom i wysyłane za zachodnią granicę, gdzie przechodziły indoktrynację, po czym były adoptowane przez Niemców. Ich historie są dramatyczne. Dzieci Lebensbornu niosą ze sobą nieprawdopodobny ciężar.
Wzorcowe matki, wzorcowe dzieci
Jednakże jak się miały sprawy w „rasowo czystej” Skandynawii? Tam również powstawały te ośrodki, tam również rodziły się „wartościowe” dzieci. Jednym z nich była na przykład Anni-Frig Lyngstad, wokalistka zespołu ABBA. Co jednak istotne, mało kto w Europie Wschodniej jest świadom piętna, jakie ciążyło potomkom Lebensborn. Po zakończeniu wojny nienawiść wobec nazistów osiągnęło apogeum, kobiety, które rodziły w Lebensborn zostały zesłane do obozów pracy, zaś same dzieci nazywano „szczurami”, zsyłano do szpitali psychiatrycznych, gdzie były bite i gwałcone. Rząd norweski próbował nawet osiem tysięcy z nich wysłać do Australii, żeby pozbyć się ich na dobre.
Wściekłość społeczeństwa była tak silna, że nawet naukowcy publikowali opinie świadczące o tym, że rodzące w Lebensborn kobiety były „zacofane umysłowo”, mało inteligentne i aspołeczne. „Niemieckie dziwki”, jak je nazywano. Według ludzi nazistowskie „bękarty” zasługiwały na nienawiść, wykluczenie, a najlepiej na śmierć między innymi za to, że ich ojcowie nienawidzili, wykluczali i zabijali Żydów.
My Child: Lebensborn zbiera fundusze
Temat postanowiła podjąć Sarepta Studio. Na Kickstarterze stosunkowo niedawno wystartowała zbiórka na My Child: Lebensborn. Gra ta opowiada historię Klausa/Karin, którego jesteśmy adoptowanym rodzicem. W powojennej rzeczywistości nasz wychowanek musi radzić sobie z ostracyzmem i nienawiścią, jaka jest udziałem potomków niemieckich żołnierzy. Naszym zadaniem jest opiekować się nim, dbać o jego codzienne potrzeby, a z czasem też w jak najdelikatniejszy sposób wyjawić mu prawdę o jego pochodzeniu. Musimy, jako opiekun, spróbować znaleźć słowa, które najlepiej opiszą to, z czym dziecko styka się na co dzień – z nienawiścią. Tworzyć więc będziemy więź z wychowankiem w środowisku, które liże rany po wojnie… a po pewnych ranach zostają blizny, których nie da się wyleczyć. Cała gra zajmie nam od pięciu do sześciu godzin i przypominać będzie rozgrywkę znaną nam z Tamagotchi.
Dotychczasowa recepcja postępów jest raczej pozytywna. Marek Ziemak z 11bit studios bardzo ciepło wypowiadał się o tym tytule, zaś część fanów mogła już zagrać w wersję demonstracyjną, która, jak twierdzą, ujęła ich serca.
Na Facebooku pojawiły się, oczywiście, pierwsze krytyczne komentarze. Jedna z osób zarzuciła twórcom przekłamywanie historii poprzez nieużywanie określenia „nazistowski”. Co więcej, jak podkreśliła, studio nie powinno się, jej zdaniem, skupiać na potomkach Lebensbornu, ponieważ prawdziwy horror przeżyły te dzieci, których naprawdę dotknęła Druga Wojna Światowa.
Jakie jest wasze zdanie na ten temat? Uważacie, że jest to coś, o czym trzeba rozmawiać?
Polonistka, entuzjastka fantastyki, graczka RPG. W wolnym czasie, którego nie posiadam, pochłaniam dziesiątki książek, gier, filmów i seriali.