Postacie transseksualne – znak czasów, czy nie?
Wokół każdego większego tytułu w różnych środowiskach fandomu wybuchają ożywione dyskusje, kiedy sprawa tyczy się zarówno seksualności, jak i płci jako takiej. Ten specyficzny trend w grach komputerowych został zaobserwowany już stosunkowo dawno. Żywym dowodem na swoistą rewolucję była gra The Sims, która pozwalała nam stworzyć takie postacie, które nie wahały się odwzajemniać uczuć drugiej strony, także tej samej płci. Trend wprowadzania romansów homoseksualnych w grach RPG na dobre poprawił się w Dragon Age: Początek, chociaż nie mieliśmy z nim do czynienia w, na przykład, Baldur’s Gate czy Neverwinter Nights, mimo istniejących w obu grach opcji romansowych. Oczywiście, rewolucja poszła dalej i z czasem gracze otrzymywali coraz więcej opcji do flirtowania dla ich głównego bohatera. Kiedy opada pierwszy kurz bitewny po recenzjach najnowszej gry z serii Mass Effect, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że dyskusja wróci ponownie, tym razem w innym wydaniu: kwestii postaci transseksualnych.
Uwaga! Poniżej mogą znajdować się spoilery!
Polygon podnosi temat
Tak też się stało. Laura Dale, jedna z publicystek na Polygonie opisała swoisty wysiłek, jaki podjęli twórcy trzech najgorętszych tytułów ostatnich czasów – Zeldy, Horizona i Andromedy właśnie – na pokazanie postaci transseksualnych. Jednocześnie, autorka przyznaje z niejakim żalem, że mogło im to pójść lepiej. Jak zauważa też, każda z owych gier przedstawia to zagadnienie na inny sposób.
W przypadku Horizon: Zero Dawn mamy do czynienia z postacią Janevy, który znajduje się w jednym z obozów miliarnych Carja. Chociaż Janeva ma krótkie włosy i pozornie męskie rysy twarzy, zdradza ją głos oraz kilka innych, subtelnych elementów. Kiedy jednak Aloy nazywa ją siostrą, słyszy, że żadna kobieta nie może zostać żołnierzem, a Janeva właśnie tym zdecydował się być. W tym krótkim, rzeczowym przedstawieniu postaci poznajemy więc zakamuflowany, cichy aspekt walki kobiety, która zdecydowała się na rolę męską. Laura Dale ubolewa, jakkolwiek, że wątek ten został wprowadzony po opłotkach, dość węzłowato i bez większej szansy na dłuższą interakcję z Janevą. Co więcej, autorka jest zdania, że to nadal partycypowanie na pewnym niesprawiedliwym dla osób transseksualnych gruncie – mianowicie, żeby być, tym kim się chce, trzeba wyrzec się części siebie, walczyć i usiłować być akceptowanym, bez akceptacji apriorycznej.
Link w Seksmisji!
Z dużo większym krytycyzmem Laura Gal wypowiada się o wprowadzeniu tego wątku w The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Jak wiemy, Link trafia w pewnym momencie do miasta, w którym rządzą jedynie kobiety, zaś mężczyźni rodzą się raz na sto lat. Dzieje się tak dlatego, że zamieszkują je Gerudo – specyficzna rasa, która jest zdominowana przez osoby płci żeńskiej. Żeby dostać się do środka, Link musi użyć całego szeregu podstępów, by wykonać zadania, które mają tam miejsce. Jednocześnie, na jednym z dachu, poznaje kobietę, z którą może wejść w niedługą interakcję. Co ciekawe, jeśli bohater odniesie się do niej jako do mężczyzny, urywa ona dialog i dalsza rozmowa z nią jest niemożliwa. Trzeba więc prawić jej komplementy, chwalić strój, zwracać się jak do kobiety. Oczywiście, szybko wychodzi na jaw, że jest ona mężczyzną – pod welonem ukrywa brodę.
Laura Gal rozczarowana jest faktem, że przedstawiono to komediowo, bez szacunku i powagi, jak dowcip z brodą (sic). Oczywiście, zauważa jednak pozytywy – broda nie przeszkadza mieszkance miasta identyfikować się z nim. Nie jest ona per se przedstawiana jako mężczyzna oraz nikt nie czyni jej z tego powodu uwag. Co też ważne, po tym jak kilka osób w mieście zorientuje się, że Link to mężczyzna, to wcale nie mają zamiaru go zadenuncjować czy próbować w inny sposób wygnać. Link w murach tego miasta traktowany jest jak kobieta (głównie dlatego, że jest za nią przebrany).
Kiepsko w Andromedzie
Największy żal Laura Gal ma jednak nie do dwóch poprzednich tytułów, ale do Mass Effect: Andromeda. W trakcie przemierzania galaktyki poznajemy bowiem Hainly Abrams, która opuściła Przymierze właśnie dlatego, że nie była akceptowana przez swój wybór. Ryder dość szybko, wręcz wprost dowiaduje się od niej o tym, że jest ona transseksualna, oraz, że pragnie rozpocząć nowe życie w Andromedzie jako ktoś, kto nie jest obarczony bagażem poprzedniego „ja”.
Laura zwraca jednakże uwagę na to, jak koszmarnie napisana została ta kwestia, ale jest to chyba rzecz, która stała się ogólnym problemem najnowszego tytułu Bioware. „Wyższa szkoła drewna”, jak to ktoś mądrze ostatnio określił. Tym niemniej, Laura zwraca uwagę na kwestię, którą Hainly Adams porusza, mianowicie „martwego imienia”. Transseksualiści nie utożsamiają się z imieniem, które otrzymali po porodzie, zmieniają je. Pytanie ich o to, podkreśla Gal, jest rzeczą z rodzaju tabu. Właśnie dlatego Adams, mówiąca o owym imieniu wprost, jest dla autorki tak nienaturalnie przedstawiona. Dla większości transseksualistów „martwe imię” kojarzy się raczej ze życiem, o którym woleliby zapomnieć. Tymczasem Hainley bezrefleksyjnie wyjawia je Ryderowi tak po prostu.
Laura Gal wraca myślami do innej gry – Dragon Age: Inkwizycji – która w dość dobry według niej sposób przedstawiła postać transseksualną. Był to, rzecz jasna, Krem. Oczywiście, w dalszym ciągu uważa ona, że mogła być to lepsza kreacja, ale w ten czy inny sposób chwali wykonanie.
Problem, który jest tak zauważalny na Zachodzie przez progresywistów, do nas dociera jak na razie echem. Warto jednak o tym wspominać, by poznać ich percepcję. Czy kreacje transseksualne zostały przedstawione w sposób dobry, czy zły, ostatecznie i tak ocenią gracze. Jedno jest pewne – coś się w grach zmienia pod tym względem, i to, jak to odbierać, każdy osądzi samodzielnie.
Polonistka, entuzjastka fantastyki, graczka RPG. W wolnym czasie, którego nie posiadam, pochłaniam dziesiątki książek, gier, filmów i seriali.