Mass Effect – recenzja dziesięć lat później
Przy okazji premiery Mass Effect Andromeda, warto sprawdzić, od czego to się zaczęło. Pierwsza część sagi ukazała się w 2007 roku, czy czas odcisnął na niej widoczne piętno? Sprawdźmy!
Mass Effect to wstęp do trylogii kosmicznej autorstwa Bioware, firmy znanej z niebanalnych gier role – playing, posiadającej żelazną rzeszę fanów. I nie inaczej ma się sprawa z omawianą produkcją. Historia prezentowana przez twórców jest niesamowicie wciągająca, złożona i wielopoziomowa, a do tego niebanalna.
Rozpoczynamy od kreacji naszego bohatera – Sheparda. Oprócz modyfikacji wizualnych, mamy również wpływ na jego historię, co wpływa na pewne dialogi w grze. Sama fabuła zaś osadza nas w roli komandora na statku kosmicznym Normandia. Zmierzamy zabezpieczyć pewien artefakt wymarłej cywilizacji. Po poznaniu podstaw sterowania i walki w pierwszym akcie, fabuła zaczyna nabierać rozpędu. Poznajemy przyczyny zniknięcia wspomnianej cywilizacji, Protean, a z biegiem czasu zaczynamy zdawać sobie sprawę z możliwości podzielenia ich losu.
Fabuła rozwija się zarówno przez decyzje, jakie podejmiemy w ogniu walki, jak i przez wybór opcji dialogowych. Historia opowiedziana jest za pomocą setek dialogów, w których wybieramy wypowiedzi naszego bohatera z koła dialogowego. Często nasze opcje dialogowe okraszone są systemem wyborów, których skutki są nieodwracalne. Niejednokrotnie decyzja przez nas podjęta spowoduje w konsekwencji ujawnienie czyjejś tajemnicy, a w pewnych przypadkach może też doprowadzić do śmierci którejś z postaci. Postać ta może być epizodyczna, ale zdarzają się sytuacje, w których w naszych rękach znajduje się los towarzyszy naszej gwiezdnej kampanii.
Ponadto, w grze zaimplementowany jest prosty system dobra i zła, nazywany w tym przypadku: idealista i renegat. Jednak prostota tego systemu jest jednocześnie jego wadą, szczególnie patrząc na to z perspektywy czasu i przyzwyczajeń do nowszych rozwiązań. Podejmowane przez nas wyboru w pewien sposób zamykają się w błędnym kole — wybór opcji renegackiej rozwinie nam w kolejnych dialogach dostęp do tych opcji, jednocześnie ograniczając dostęp do odpowiedzi idealisty, i tak w kółko.
Ogromnym plusem uniwersum i jego przedstawienia jest balans między ogromem opowieści a prostotą jej przedstawienia. Gracz rzucony jest w środek nowego świata, a w zasadzie wszechświata. Mimo to czujemy się to po chwili jak starzy bywalcy. Najważniejsze informacje przekazane są w swobodny sposób w dialogach, o szczegóły możemy dopytać poprzez przeznaczone do tego opcjonalne linie dialogowe. Jeśli to nie starcza, aby zaspokoić nasza ciekawość — leksykon zawiera kolejne odpowiedzi. Błyskawicznie jesteśmy w stanie rozpoznać najważniejsze rasy uniwersum, wiemy czym zajmuje się rada i kim jest Widmo. To ogromny plus opowieści i sposobu jej przedstawienia.
Prezentacja przygód mimo upływu lat wciąż jest przyjemna dla oka. Pomagają w tym małe modyfikacje, dostępne w internecie, począwszy od modyfikacji rozdzielczości samej gry do Full HD, tekstury w wysokiej rozdzielczości czy modyfikacje SweetFX, wpływające na kolory. Te ostatnie są najbardziej charakterystyczne. Twórcy przedstawili świat w odcieniach stonowanych i ciemnych, a na to wszystko nałożony jest charakterystyczny filtr koloru niebieskiego. Dodatkowo klimat buduje specyficzne filmowe ziarno i muzyka elektroniczna. Charakter pierwszej części Mass Effect jest wyjątkowy i nie do podrobienia.
Modele postaci są wciąż wystarczająco szczegółowe, otoczenie potrafi być przyziemne dla oka, jak na przykład podczas poruszania się po planecie Virmir, bardzo ładnie prezentują się fale rozbijające się w słońcu o skały, czy wciąż robiące wrażenie wnętrze Cytadeli. Mimo biegu lat, graficznie gra zestarzała się niewiele. W wielu produkcjach, po takim czasie strona wizualna jest przestarzała. W tym przypadku jest co najmniej solidnie, a momentami jest naprawdę przyjemnie.
Sama mechanika walki już w momencie premiery była, lekko mówiąc, średnia. Gra stawia raczej nacisk na część fabularna, a system walki jest niezbyt dopracowany. AI współtowarzyszy jest przeciętne, strzelanie bywa nieintuicyjne, a moce techniczne i biotyczne bywają po prostu nieprzydatne przez mała ilość obrażeń i duży czas odnowienia. Walka przez to staje się, w sposób nieco sztuczny, trudna i momentami irytująca. Podobnie ma się sprawa z eksploracją planet. Zapamiętałem to jako najbardziej irytujący element gry i po powrocie po 10 latach mam takie samo wrażenie.
Jazda pojazdem Mako jest nieintuicyjna, jego promień skrętu potrafi diametralnie się zmienić w trakcie jazdy, gdy tylko na chwilę podczas skrętu odpuszczony zostanie gaz. Do tego mechanika skoku i nienaturalnie miękkie zawieszenie powoduje często nieprawdopodobne akrobacje, a całość okraszona jest niewidzialnymi ścianami na mapie, blokującymi nam ruch. Warto zauważyć, że w kolejnych częściach trylogii, zwiedzanie planet odbywało się wyłącznie „palcem po mapie”, to znaczy ograniczało się do kliknięcia przycisku „Przeskanuj”. Andromeda wraca do tego pomysłu, zaimplementowanego w „jedynce” z jazdą w łaziku, który to pomysł był unikalny i wymagał dopracowania. To właśnie pierwsza część przedstawiała nas, jako bohaterów i jako przedstawicieli rasy ludzkiej jako maluczkich, pokazywał ogrom wszechświata. Właśnie przez takie detale jak żmudne zwiedzanie planet (pomijając już problemy z jazdą Mako), czy namiastkowe pokazywanie planet w zbliżeniu, symulując ich ogrom, Mass Effect budował wrażenie eksploracji nowych terenów i wielkość otaczającego nas wszechświata.
Pomimo lat na karku, zmian trendów we współczesnych grach, rozwojowi technologii i innym tego typu czynnikom — bawiłem się przy tej grze fantastycznie. 10 lat to szmat czasu, szczególnie w branży gier. Chyba najbardziej jest to widoczne na grach wydawanych rok rocznie, jak chociażby gry sportowe (porównajcie sobie taką Fife 07 z Fifą 17 – dwa różne światy!). A jednak, pierwszy Mass Effect ma w sobie „to coś”. I to zarówno od strony fabularnej, bo jest to po prostu kawał dobrze napisanego scenariusza, jak i od strony technicznej. Ta gra po prostu starzeje się z gracją i z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu fanowi gier RPG. Jeśli jeszcze nie miałeś przyjemności w nią zagrać, drogi czytelniku, to szczerze przyznam, że zazdroszczę możliwości poznania historii od zera. A przecież to tylko pierwsza część wspaniałej trylogii o komandorze Shepardzie!
Absolwent Politechniki Gdańskiej. Elektryk z zawodu. Gracz z powołania. Współzawodnictwo, gry sportowe, multiplayer – to mój żywioł. Nie pogardzę dobrym erpegiem ani grą akcji TPP. Ponadto kinomaniak i gdy czas pozwoli, to siądę z dobrą książką.