RETROMANIAK#12: MUZEUM GIER KOMPUTEROWYCH W BERLINIE
Ostatnim przystankiem w mojej wielkiej, wakacyjnej podróży jest Berlin. Piękna, pełna atrakcji turystycznych stolica Niemiec, oferuje wielką ilość muzeów, w tym placówkę, która poświęcona jest elektronicznej rozrywce. Ja, jako redakcyjny specjalista i ojciec działu retro portalu TesterGier.pl nie mogłem odmówić sobie dodatkowego szkolenia w tym miejscu. Co zobaczyłem? Zapraszam do lektury.
ICH LIEBE COMPUTERSPIELE
Budynek Computer-Spiele Museum mieści się na Alei Karola Marksa pod numerem 93. Już stojąc pod samym budynkiem wiemy, że czeka nas zabawa przez duże Z; wielka, biała ilość pikseli, która układa się w nazwę dwudziestoletniego już przybytku jest widoczna i zachęca każdego fana komputerowego grania do wejścia do środka. Przekraczając drzwi zabytkowej kamienicy, w której mieści się ekspozycja spotykamy figury znanych postaci, które odcisnęły się w świadomości każdego gracza na świecie. Wielki Link i Rayman przekonają każdego, że znaleźli się pod właściwym adresem.
Ważną informacją turystyczną jest to, iż opłaca się wziąć swoją legitymację studencką. Ceny biletów zniżkowych wynoszą 6 euro, podczas gdy bilety normalne 9 euro. Niby nic, ale na polskie pieniądze jest to ponad 15 złotych, Nie ma też co się martwić, obsługa jest przygotowana na turystów z Polski, których w obiekcie nie brakuje, gdyż za 1,5 euro dokupić możemy sobie przewodnik po muzeum w naszym języku. Jeśli jednak nie mamy na to ochoty, też nie powinniśmy mieć powodów do zmartwienia, gdyż cała ekspozycja przedstawiona jest w bardzo przystępnym angielskim. Przejdźmy jednak do creme de la creme, czyli do zwiedzania.
NA POCZĄTKU BYŁO SŁOWO
Wycieczkę zaczynamy od wystawy sprzętów do gry, które poukładane są w modelu Od współczesności, do przeszłości, więc za szklanymi gablotami oglądamy swoje dawne miłości, albo rzeczy, o których pisaliśmy do św. Mikołaja, jednak ten nie spełnił wszystkich życzeń. Wspaniałe jest to, że jest tam słowem każdy wydany sprzęt do gamingu. Widać jak wielkich to musiało wymagać pieniędzy od twórców placówki, by zgromadzić takie eksponaty jak chociażby pierwsze automaty do gier, czy sprzęty, które były czasami bardzo trudno dostępne na rynku europejskim.
Po przejściu przez tę wystawkę idziemy obok bliźniaczej, która prezentuje najważniejsze tytuły w historii branży gier i o ile nie dziwią takie tytuły jak The Sims, czy Pokemon na Gameboya, to w osłupienie wprawi nas oryginalne wydanie E.T. z 1982, czyli tytułu, który zniszczył ówczesny biznes produkcji gier, jak też wpędził developerów i pracowników Atari na lata w niemałe problemy. Nie muszę chyba dodawać, że część egzemplarzy została zakopana na pustyni stanu Nowy Meksyk, żeby raz a dobrze pozbyć się tego potworka…
Warte dodania jest też to, że duża część wystawy jest interaktywna; na ścianach są powieszone monitory i słuchawki i sami możemy oglądać i słuchać twórców gier, którzy dzielą się z nami swoimi przemyśleniami na temat swojej pracy, jak też nad swoimi produktami. Jednak nie to jest w tym wszystkim najbardziej pociągające, gdyż właściciele muzeum pragnęli nam opowiedzieć o rozrywce elektronicznej w jak najbardziej praktyczny sposób; poprzez zabawę.
TAKI DUŻY, TAKI MAŁY MOŻE RETROMANIAKIEM BYĆ
Gdy przejdziemy obok wspomnianych gablot, wchodzimy do najprawdziwiej realnie odwzorowanego salonu gier rodem z lat 80. Na oryginalnych maszynach z tego okresu mamy zaszczyt zagrać w Donkey Konga, Tetrisa, PacMana, Arkanoid, czy Space Invaders. Do wzięcia udziału w rozgrywce trzeba trochę poczekać, przez zrozumiałe zainteresowanie przy automatach; przecież każdy chciał spróbować zmierzyć się z legendami branży na równie legendarnym sprzęcie.
Po spędzeniu dłuższej chwili w owym pokoju z automatami przenosimy się w czasie do ery konsol do użytku domowego. Oprócz wyeksponowanych zabytków tak samo, jak w przypadku produkcji arkadowych mieliśmy okazje pochylić się nad prawdziwymi klasykami, ale w bardzo oryginalny sposób. Wchodziliśmy bowiem do pokoi, które wzorowane były na dane okresy i jeśli chcieliśmy pograć w jaskini gracza rodem z lat 80., to robiliśmy to na bardzo starym telewizorze, w atmosferze wiszącego na ścianie plakatu z „Imperium Kontratakuje” i umeblowaniem, które oddawało ducha tej epoki. Nie inaczej było też w pokojach z innych dekad, gdzie w miejscu poświęconemu latom 70. graliśmy w Ponga, a z lat 90. w Crash: Bandicoot, a wszystko oczywiście na oryginalnych maszynach.
Muzeum zaskoczyło także dużą ilością dodatkowych atrakcji. Wielkie emocje wzbudzał zmodyfikowany stół do gry w Arkanoid, gdzie podekscytowani gracze wyciskali z siebie ostatnie poty w nabijaniu wyniku. Sympatyczna była też gra w TestDrive’a, gdzie za kontroler służył… rower do ćwiczeń. Jeden wyścig kosztował mnie dużo wysiłku i zaangażowanego pedałowania, ale uśmiech na mojej twarzy wynagrodził mi wszystko. Moim zdaniem jednak najmocniej zachwycił Joystick wielkości człowieka, na którym można było zagrać w PacMana, taka interpretacja hitu Nintendo wymaga dużej siły i koordynacji ruchowej, ale emocje są odpowiednio większe.
Ekspozycję uzupełniała wystawa dotycząca historii komputera, gdzie znaleźć mogliśmy wiele ciekawych informacji, maszyn, a także komputery grające między sobą w Chińczyka. Nie ma to, jak łączyć wiedzę z zakresu informatyki, z zabawnymi przykładami. W budynku znaleźć mogliśmy także salki do gry na innych konsolach, m.in. pierwszego XBOX-a, czy Commodore 64, jak też podium do gry w VR, które jednak w trakcie mojej wizyty było z przyczyn technicznych zamknięte.
PODSUMOWANIE
Czy warto więc zainwestować pieniądze i zaufać ComputerSpiele Museum? Jak najbardziej. Jest to świetna podróż w czasie, która sama daje nam możliwość konfrontacji z legendami przemysłu, o których słyszeliśmy z ust naszych ojców. Dla starszego weterana elektronicznej rozrywki będzie to sentymentalne przypomnienie sobie lat dzieciństwa. Sama atmosfera w środku jest kapitalna; przeplatają się tutaj ludzie z różnych pokoleń, zarówno młodsi, jak i starsi, którzy w tym miejscu tworzą zjednoczoną wspólnotę graczy. Dobrze wyeksponowane zabytki, plus możliwość gry na nich zasługuje na najwyższe uznanie i jeśli będziecie w Berlinie, nie wahajcie się zahaczyć o to miejsce. Wychodząc, nie widziałem ani jednej narzekającej osoby, tam każdy się dobrze bawi. Jedyny możliwy minus, jaki jestem w stanie wymienić, to dosyć zaporowe ceny w sklepiku z muzealnymi pamiątkami, jednak w ogólnej kalkulacji pamiątki związane ze wspomnieniami są bardziej cenne od tych materialnych.
Ode mnie na dzisiaj to tyle, zapraszam do lektury innych tekstów moich kolegów i koleżanek z redakcji, śledzenia naszego Facebooka, YouTube’a, na którym ostatnio dużo się dzieje i po takim solidnym przeszkoleniu zapraszam na kolejnego Retromaniaka, który ukaże się jak zawsze we wtorek. Do zobaczenia.
A imię moje 40 i 4…. witam w mojej kuchni, nazywam się Don Mateo i będę waszym podróżnikiem w czasie, który z mroków historii przypomni najlepsze/najbardziej pamiętne/najgorsze gry w historii, w moim małym kąciku o nazwie ,,Retromaniak”.Na ekranach waszych monitorów, będę też widniał jako felietonista, więc nie regulujcie odbiorników. Prywatnie, jestem wielkim fanem rocka i metalu, studiuję dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim.
Pingback: CONTRA: Operation Galuga – recenzja [SWITCH] - TesterGier.pl