Czy twoi internetowi przyjaciele są nimi w rzeczywistości?
Posiadanie przyjaciół w świecie wirtualnym to już signum temporis. Gracze mają swoje stałe drużyny i skrzydłowych, którzy wspierają ich podczas walk w różnych rozgrywkach. Rodzice powtarzają co prawda pod nosem, że tacy przyjaciele to żadni przyjaciele, jako, że nie ma z nimi fizycznego kontaktu. Czas nieco rozprawić się z tym mitem – ale też zastanowić nad różnicą.
Cześć, nazywam się KiLleRoFdRaGoNs666 i też mam szesnaście lat…
Wszyscy pamiętamy stary spot przestrzegający dzieci przed kontaktem z nieznajomymi. W istocie, jeśli ktoś za szybko domaga się naszego adresu zamieszkania czy też bardzo namolnie nalega na spotkanie, to możemy mieć podejrzenia. Ale zazwyczaj tak nie jest: spotykamy raczej ludzi, między których dzielimy zadania. Czujemy się częścią grupy. Przyjaźń nie zna tu, jak pisał klasyk, granic ni kordonów. Z czasem zaczynają nas łączyć coraz silniejsze więzi… aż do nieuchronnej ewolucji lub rozpadu grupy. To naturalne zjawisko, obecne wszędzie. Pamiętacie pewnie, jak potrafiły znikać ekipy w szkole – wystarczyła mała implozja i puff, wszystko szło w niebyt. Mimo to, pewni przyjaciele zostawali. Z pewnymi ludźmi po prostu szło się konie kraść.
Niezbyt to trwałe, choć ciągle piękne
Z internetowymi przyjaciółmi nie wyjdziemy na piwo, jeśli nie chcemy przenosić znajomości poza gry. Nie popatrzymy im w oczy na wyciągnięcie ręki i nie zawsze sprawę załatwi kamerka internetowa. Nie chwycimy ich za rękę i nie wypłaczemy im się w ramię… ale pytanie brzmi: czy tego właśnie potrzebujemy? Czasem wystarcza nam wygadać się na komunikatorze po ciężkim dniu. Wszyscy nas rozumieją i pocieszają. Dlaczego?
Dlatego, że wirtualny przyjaciel to nadal żywy człowiek.
I właśnie to pojęcie jest takie istotne. Spędzamy z nimi czasem więcej czasu niż z własną rodziną, o „realnych” przyjaciołach nie mówiąc. Są drugą familią, ludźmi na śmierć i życie podczas nieustannych rajdów oraz meczy. Jednak w momencie, w którym wyłączamy komputer, znikają. Nie tak jak siostra czy brat, którzy nadal gdzieś chodzą po domu i zajmują łazienkę – z wirtualną rodziną łączymy się dopiero przez Internet. Brak prądu oraz sieci oznacza, że możemy tylko zastanawiać się, gdzie są i co robią.
Jestem taki, ale jak ci się nie podoba, to mogę być też inny
Mówi się, że przyjaźnie internetowe mają to do siebie, że możemy pokazać ludziom całkiem inną stronę naszego własnego „ja”. Możemy nieco podkoloryzować fakty na własny temat – któż je bowiem sprawdzi? Możemy zachowywać się trochę inaczej niż normalnie. Z czasem jednak zawsze wychodzi szydło z worka, bo nie da się w nieskończoność udawać idealnego. Właśnie dlatego często rozpadają się wirtualne przyjaźnie, ale czyż nie jest tak też w życiu? Ile razy słyszeliśmy od potencjalnego partnera lub partnerki historie, które ani trochę nie pokrywały się ze stanem faktycznym? Ile razy sami udawaliśmy w nowej grupie ludzi kogoś w naszym rozumieniu lepszego lub fajniejszego?
To, że ktoś powie, że wirtualni przyjaciele nie są prawdziwi, bo nie znasz ich realnego „ja” jest więc niezasadne. Kłamać można wszędzie. A dobrze ukryte łgarstwo może zostać nieodkryte przez lata. Mało to ludzi dowiedziało się, że ich małżonek jest bigamistą albo ma podwójne życie?
Ci przeklęci nowi!
W jednych i drugich relacjach występuje też pewna zależność. Pojawienie się nowej osoby w grupie doprowadza do wzmiankowanej już ewolucji albo destrukcji. Nowy kompan zazwyczaj stara się jakoś wejść w resztę środowiska z szumem lub bez. Zazwyczaj zaprzyjaźnia się najpierw z pojedynczymi ludźmi… i właśnie tu pojawiają się problemy. Ile razy obserwowaliśmy, jak nasza ekipa szła w totalną anihilację, bo nowy lub nowa okazali się toksyczni, złośliwi lub zwyczajnie starali się zaprowadzać własne porządki po podporządkowaniu sobie lidera?
Na to lekarstwa nie ma. Z drugiej strony może też dojść do ewolucji – świeża krew oznaczać może nowego, fantastycznego przyjaciela, który będzie dzielił z nami spojrzenie na świat.
W wirtualnych przyjaźniach atutem jest to, że w razie czego możemy poszukać innej grupy, znaleźć szybko nowych przyjaciół, dostosować się do środowiska. Może nawet będziemy utrzymywać kontakt ze starymi znajomymi, część z nich nawet pójdzie za nami w ogień, ale tak czy inaczej pojawi się uczucie utraty.
Inne emocje
Z przyjaciółmi w świecie realnym dzielimy zupełnie inny zestaw emocji niż z tymi, których poznajemy przy okazji grania. O ile z tymi pierwszymi dzielimy się raczej prozaicznymi przeżyciami, to z tymi drugimi wyruszamy na eskapistyczne wyprawy do światów, które zachwycają swoją barwnością. Naprawdę jesteśmy częścią drużyny, która musi zrobić coś, czego w życiu nie zrobimy w świecie realnym. Nieważne, czy naszym zadaniem jest zniszczenie nexusa, brawurowy rajd, czy ostrzał z czołgu – tego nie będziemy mieli okazji przeżyć tak naprawdę. Przeżywamy to więc w świecie wirtualnym, toteż emocje są naprawdę zróżnicowane, a więzi, które się tworzą, polegają na czymś innym. To właśnie wirtualni przyjaciele uczą nas współpracy, wzajemnego poszanowania czasu czy też pozwalają nam rozwinąć skrzydła w tym, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy.
Kończąc ten przydługi wywód, chciałabym jednoznacznie zakomunikować, że nie istnieją przyjaźnie lepsze i gorsze, a granica między „wirtualnymi” a „prawdziwymi” przyjaciółmi jest bardzo nikła. Każdy szuka tego, co jest mu w danej chwili potrzebne. I bardzo dobrze, bowiem żyjemy w czasach, w których powstała wirtualna cywilizacja.
Polonistka, entuzjastka fantastyki, graczka RPG. W wolnym czasie, którego nie posiadam, pochłaniam dziesiątki książek, gier, filmów i seriali.