RETROMANIAK#13: BULLY: SCHOLARSHIP EDITION
Wrzesień – wielu z nas, po wielu wojażach w trakcie upalnego lata, wraca do domów, do prac i do szkoły. Dzisiaj pomówimy o tej ostatniej rzeczy, która odcisnęła piętno na psychice każdego człowieka, który mógł kiedykolwiek powiedzieć o sobie: uczeń. Zanim dobrze rozsiądziecie się w szkolnych ławach, zapraszam was do przeczytania o grze, która pokazała edukację i mury szkolne jak nic do tamtej pory. Zapraszam.
Szkoły portret niepoprawny…
W 2006 roku na świat wchodzi Bully, które jest dzieckiem naszych starych, dobrych znajomych z Rockstara. Zamiast jednak kolejnych gangsterskich historii, które tak bardzo kojarzymy z ich kluczowej serii GTA, otrzymujemy historię typowego szkolnego bully’ego, czyli takiego ucznia, który jest osiłkiem, zabiera kanapki na przerwie, dokucza młodszym kolegom i jest drzazgą w oku każdego pedagoga. Ów chłopak nazywa się Jimmy Hopkins i to właśnie w niego się wcielimy w opowiadanej przygodzie. Naszego gagatka poznajemy w chwili, w której jego nowobogaccy rodzice stracili do niego cierpliwość i oddają go do placówki z renomą, która ma zrobić z łobuza prawowitego obywatela.
Gdy zaczynamy rozgrywkę, czujemy się jak w najlepszych produktach od Gwiazdy Rocka, jednak różnice da się odczuć diametralnie. W Grand Theft Auto kradzież auta, zabójstwo czy pobicie często uchodziły nam na sucho; szkoła jednak wychowuje, co ogranicza nam wolną wolę w działaniu, ale nadaje wielki realizm, który przenosi nas do lat dzieciństwa. Gdy Belfer zauważy, że wdajemy się w bójkę, interweniuje poprzez powstrzymanie nas i wyciąganie za ucho. To surowe wychowanie, które produkcja podaje nam na tacy, sprawia, że czujemy smak gombrowiczowskiego sosu, tak dobrze znanego z Ferdydurke. Prawdy objawione, hipokryzja uczniów i uczących, jak też wielka groteska dają nam istną parodię amerykańskiego systemu edukacji, która jednak zostanie zauważona, jak też skojarzona graczowi znad Wisły z naszymi własnymi polskimi realiami. Ale po kolei.
Słowacki wybitnym poetą był!
Bullworth Academy to bardzo rozległa placówka, która oferuje dużą ilość miejsc do eksploracji, do czego sandboksy zdążyły nas przyzwyczaić. Tak więc, co tu robią obowiązek uczestnictwa w zajęciach szkolnych, zdobywanie popularności i przestrzeganie regulaminu Akademii? Całkowita nowość, a mistrzowie kontrowersji już dobrze wiedzieli, jak nam ją sprzedać.
Jako uczeń bierzemy udział w przedmiotach szkolnych, które są dla nas obowiązkowe w zaliczeniu ich, a co za tym idzie, w przejściu całego scenariusza. Razem z naszymi kolegami z ławy bierzemy udział w lekcjach m.in. wuefu, muzyki, chemii, biologii, na których pozyskujemy zdolności, które potem przydatne są nam do przechodzenia kolejnych misji fabularnych. Przy wielu z tych mini-gierek będziemy śmiać się i widzieć irracjonalność naszych nauczających, jak i samej instytucji. Przyznać trzeba też, że Rockstar idealnie odwzorował podstawę programową w Stanach Zjednoczonych; nie brak tutaj sekcji zwłok żaby, nauki gry na instrumencie czy eksperymentów w pracowni chemicznej, najczęściej wybuchowych.
Nasza postać też przechodzi swoistą metamorfozę: od nowego dzieciaka, który jest popychadłem starszych i bardziej umięśnionych kolegów, mamy za zadanie zyskiwać popularność, która jest ważna dla każdego stereotypowego nastolatka. Rozsądne dobieranie sobie przyjaciół jest kluczem w tej grze: wiążąc się z kujonami, będziemy cały czas gnębieni przez innych Bullych, a jeśli będziemy spełniać się, realizując agresywne zapędy na bardziej ambitnych, ale obdarzonych mniejszą ilością testosteronu studentów, nie będziemy mogli liczyć na ich pomoc z bardziej złożonymi problemami. Wizerunek, który tutaj kształtujemy, ma znaczenie przez całą grę; przekłada się, chociażby na powodzenie u płci przeciwnej, które przejawia się najczęściej w wieku Hopkinsa.
Na wielką pochwałę zasługuje także idealne odwzorowanie postaci; każda istota w grze ma zupełnie inną twarz, charakter i świetnie napisane typowo nastoletnie teksty, gdzie pełno jest żarcików z podtekstem erotycznym, przedrzeźniania i końskich zalotów. Do tego dochodzi, oczywiście, zetknięcie z typowymi dla amerykańskiej młodzieży subkulturami: sportowcami, geekami, cheerleaderkami. Słowem: cały czas czujemy się jak w typowym sitcomie o młodzieży rodem z lat 90., tylko w o wiele bardziej błyskotliwym, krzywym zwierciadle.
Świetnie sprawdza się także system walki oraz może przede wszystkim „bullyingu”, który zaoferowali nam developerzy. Styl uderzeń bohatera cały czas ewoluuje poprzez nabywanie dodatkowych umiejętności, chociażby uczęszczaniu na WF, gdzie zyskujemy wiedzę na temat tajników sztuk walki. Jeśli chodzi o arsenał małego szkolnego sadysty, widać wielkie wzorce zaczerpnięte z najbardziej charakterystycznych dzieł studia: poprzez bójki, zaczepki, pchnięcia na szafki, po przyczepianie iście zabawnej karteczki „KICK MY ASS” na plecach bezbronnego ucznia. Zresztą, walka niejako połączona jest tutaj z funkcją bycia szkolnym łapserdakiem: pod koniec każdej sekwencji uruchamia się cios specjalny, który ma za zadanie upokorzyć naszego przeciwnika do granic możliwości. Tytuł produkcji robi swoje, to nie jest grzeczna i poprawna historia.
Podsumowanie
Gra po swojej premierze odbierana była z dosyć skrajnymi emocjami. Z jednej strony, zachwycało oddanie realiów edukacyjnych i karykaturalność utworu, a także doceniono świetną grę aktorską Gerry’ego Rosenthala w głównej roli; z drugiej strony, bullying zdaniem wielu został pokazany zbyt dosadnie. Misje polegające na kradzieży, pobiciach czy też widoczna seksualność w grze (która przejawiała się nawet jednym pobocznym wątkiem pedofilskim), a także czarny humor, łamiący granice tabu i dla osób o bardziej konserwatywnej orientacji politycznej – cała gra może wydawać się obrazoburczam. Sama jej dystrybucja wzbudziła dosyć duże problemy, w Europie tytuł przemianował nazwę na Canis Canem Edit, wiele organizacji, w tym Bullying Online oraz Peaceaholics, krytykowało grę, jako moralizującą dzieci. Trzeba jednak zauważyć, że produkcja była od samego początku skierowana do widzów dorosłych, co wcale nie przeszkodziło jej zabronić w Brazylii, jak też Nowej Zelandii i Australii, która bardzo chętnie banuje nieprzychylne tytuły…
Niemniej, dla mnie Bully jest powrotem do dzieciństwa i istnym protest-songiem twórców. Pod całą konwencją, do jakiej zdążyli nas przyzwyczaić panowie z Rockstar, kryje się błyskotliwa satyra, inna perspektywa patrzenia na tematykę szkoły i wciągające wątki. Gra cierpi na kilka minusów: pomimo bycia sandboksem, po skończeniu wątku głównego nie oferuje za dużo. Jednak całość jest niezapomnianym doświadczeniem. Grę polecam też z powodu jej ostatniej reedycji na PlayStation 4 oraz Xboksa One. Rzecznicy firmy dawali niejednokrotnie sygnały dotyczące kontynuacji tej szkolnej opowieści, ale, na razie, to właśnie wznowienia na konsole najnowszej generacji zostają ostatnimi śladami po grze.
Tradycyjnie, zapraszam do czytania innych tekstów moich kolegów i koleżanek z redakcji, odwiedzenie fanpage’a, gdzie znajdziecie ciekawostki, newsy i codzienne artykuły dotyczące przemysłu growego. Ostatnio rozwijamy też bardzo intensywnie kanał YouTube, który polecam. Do zobaczenia w następny wtorek!
A imię moje 40 i 4…. witam w mojej kuchni, nazywam się Don Mateo i będę waszym podróżnikiem w czasie, który z mroków historii przypomni najlepsze/najbardziej pamiętne/najgorsze gry w historii, w moim małym kąciku o nazwie ,,Retromaniak”.Na ekranach waszych monitorów, będę też widniał jako felietonista, więc nie regulujcie odbiorników. Prywatnie, jestem wielkim fanem rocka i metalu, studiuję dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim.
Pingback: GTA Remastered Trilogy – dlaczego warto czekać? - TesterGier.pl