Zębem i Ogonem! – recenzja Tooth and Tail
Przedziwna opowieść, którą można scharakteryzować jako komputerową Myszeidę. Prawdziwa gratka dla fanów gier RTS, zwłaszcza takich, którzy cenią sobie połączenie dobrej historii i ciekawego gameplayu. Zaczyna się niepozornie…
Czy gra wciągnęła mnie dalej? Myślę, że lepiej abyście przeczytali i sami ocenili!
Walczymy o… jedzenie?!
Dokładnie. Cała gra skupia się na konflikcie czterech różnych „frakcji”, których jedynym łączącym aspektem jest właśnie pożywienie. Według popularnej propagandy, przegrani zostają zjedzeni, a wygrani ucztują! Tak właśnie wygląda główne założenie, którym kierują się nasze siły. Tak banalne rozwiązanie okazało się idealne do danej tematyki, która w minimalistyczny (no w końcu mówimy o myszach) sposób igra z podziałami społecznymi oraz przerysowaniem różnych klas społecznych bądź ruchów politycznych. Cała fabuła wydaje się banalna, lecz po przejściu całego Story Mode mogłem odczuć pewne przyjemne zaskoczenie, gdyż jednak w czymś tak prostym wciąż można było zawrzeć coś nowego i świeżego jako plot twist.
Twórcy jednak nie przesadzili z opowieścią i nie tworzyli niepotrzebnych wątków, za co ślę im potężnego plusa, bo jednak z punktu widzenia gracza ciągłe przechodzenie bezsensownych misji, które wnosiłyby co najwyżej „błoto” do naszego fabularnego domu, staje się uciążliwe, a historia schodzi wówczas na drugi plan. W tym wypadku mogłem poczuć klimat gry, poczytać małe dialogi między postaciami oraz naprawdę zagłębić się w konflikt, a to wszystko dzięki temu, że kampania nie była długa i nużąca.
Kim tak właściwie jesteśmy?
Jak już wspomniałem, od samego początku zostajemy rzuceni w konflikt pomiędzy czterema ugrupowaniami:
Longcoats – reprezentowani przez Bellafide’a. Są oni czymś na rodzaj rewolucjonistów francuskich, którzy nie zgadzają się z obecnym konstruktem społecznym i, gdy wreszcie czara goryczy definitywnie przelewa się, to pierwsi rzucają się w wir walki o swoje wartości, a przede wszystkim o życie. Dowódca „długich płaszczy” – Bellafide – jest bardzo narwanym, energicznym, aczkolwiek starszym jegomościem, który mimo swego wieku potrafił wciąż rozpętać rewolucję, która zatrzęsła mysim światem. Jeśli chodzi o sam design, to niezwykle bardzo podoba mi się właśnie koncepcja płaszczy w tym przypadku. Longcoats dzięki swojemu przedstawieniu – przesiadują w dużej tawernie – nie wyglądają jak jacyś wyrwani z życia recydywiści, którzy na siłę chcą zmienić świat, lecz jak obywatele, dla których najważniejsze jest życie bliskich.
Commonfolks – reprezentowani przez Hopper. Mowa tu o marginesie społecznym, albo raczej wyrzutkach. Hopper należy do ugrupowania, które zwyczajnie zostało odrzucone przez społeczeństwo. Mowa tu o kalekach, chorych, sierotach, bezdomnych oraz wielu, wielu innych. Jak można się domyślić, ich główną bazą jest rynsztok, lecz mimo całej negatywnej otoczki, to jest to chyba najlepiej ukazana frakcja ze wszystkich. Mowa tu o dokładnym celu, który wynika z prawdziwych pobudek. Mówimy także o ukazaniu odmienności danej frakcji, która tuż obok KSR jest moją ulubioną.
KSR – reprezentowani przez Quartermaster. Gdy w grę wchodzi porządek i walka z chaosem, to właśnie wtedy wzywamy KSR. Jest to nic innego jak tajna policja, która rozsiewa agendę w każdym zakątku świata. Ich bezlitosna przywódczyni nie spocznie, dopóki na świecie nie zapanuje kompletny porządek. Osobiście uważam, że jest to najlepiej zaprojektowana frakcja pod względem fabularnym i nie tylko. Ich baza – więzienie – jest świetnie dopracowana, a główny hol, w którym szkoli się rekrutów, dodaje temu wszystkiemu smaku. Ich siłą jest dyscyplina i porządek, co można wyczuć w każdym momencie rozgrywki, a przeciwstawienie się im prowadzi do pozbawienia wolności. Bądź zjedzenia…
Civilized – reprezentowani przez Archimedesa. Jak w każdym konflikcie, tak też i tutaj musiała znaleźć się strona, która byłaby czymś podobnym do arystokracji. „Cywilizowani”, są głęboko przekonani o swej wyższości oraz o tym, że konflikt o jedzenie zawsze będzie obecny, a oni go zawsze będą wygrywać. Jak zwykle mamy tu do czynienia z wywyższonym bożkiem, który stoi jak słup i jedynie pożera kolejnych interesantów, a jego rady prowadzą jedynie do konfliktów. Moim zdaniem, była to najnudniejsza frakcja, która za swoimi działaniami nie ukazywała jakiegoś konkretnego celu, który przy wcześniejszych ugrupowaniach był jasno nakreślany.
Kreatywne podejście do strategii
System prowadzenia wojsk i ekonomii w Tooth and Tail jest czymś, z czym nie miałem jeszcze okazji się spotkać. Mechanika z jednej strony wydaje się niezwykle banalna, ale jednocześnie ukazuje szeroką paletę wyborów, które będziemy podejmować podczas rozgrywki. Nasz generał jest pewnego rodzaju kursorem wojennym. Gdzie wołamy, tam wojsko pójdzie. Zostało to jednak podzielone na wezwanie całej armii i oddzielnych rodzajów jednostek, co mi osobiście nie za bardzo przypadło do gustu. Takie rozwiązanie wydaje mi się bardzo nieintuicyjne, lecz domyślam się, że jest w tym pewien zamysł twórców… Tylko nie wiem jaki!
Odchodząc jednak od samej walki, a skupiając się bardziej na ekonomii, chciałbym pochwalić twórców za proste, lecz skuteczne rozwiązanie w postaci farm oraz ognisk, gdyż dzięki temu rozgrywki nie będą trwać wieczność i konfrontacja koniec końców jest nieunikniona! Za to kolejny wielki plus ode mnie! Tooth and Tail nie wyróżnia się jakimiś rozbudowanymi strategiami rodem ze Starcrafta II bądź innych RTS-ów, ale właśnie o to w tym chodzi. Prostota wygrała tu nad skomplikowaniem i otrzymaliśmy tytuł, który jednocześnie sprawdza się jako gra strategiczna dla hardkorowców, a także przyjemna rozgrywka raz na jakiś czas dla casualowców.
Harmonia między grafiką, a dźwiękiem
Od momentu włączenia gry, aż do momentu kliknięcia przycisku „exit”, byłem oszołomiony. Oprawa graficzna, mimo popularnego wykorzystania retro pikselizacji, potrafi niezwykle nacieszyć oczy, gdyż zwyczajnie pasuje do tej gry. Nie wyobrażam sobie Tooth and Tail w postaci graficznej à la Starcraft II czy nawet C&C, ponieważ to do niej kompletnie by nie pasowało! Pikselizacja obrazu świetnie wpasowuje się w ten niedorzeczny świat, a muzyka połączona z „bełkotem” naszych postaci świetnie harmonizuje się w piękny całokształt rozgrywki. Pod tym względem nie ma ani jednego aspektu, do którego mógłbym się przyczepić, czy nawet niepotrzebnie rozwinąć. Graficznie i dźwiękowo ta gra idealnie trafiła w moje gusta i jestem w stanie polecić ją każdemu, kto lubi od czasu do czasu popatrzeć na mniejszą ilość pikseli, a jednocześnie czerpać z tego większą przyjemność.
Podsumowując?
Tooth and Tail to kawał porządnej gry, która łączy jednocześnie retro grafikę z dobrze dobraną oprawą dźwiękową, a także minimalistyczną fabułę z intuicyjną rozgrywką. Poza brakiem takich rozwiązań jak kategoryzacja jednostek na grupy czy niestandardowe rozgrywki gracz vs AI, to nie ma się tu za bardzo do czego przyczepiać! Jedyne, z czym naprawdę miałem problem, to multiplayer – to chyba mój pech. Za każdym razem, gdy próbowałem zagrać, listy okazywały się puste, jakby nie było żadnego gracza poza mną. Może to przez świeżość gry? Może mój błąd? Postaram się to jakoś nadrobić w najbliższym czasie, ale jednocześnie zachęcam Was do wypróbowania – może zagram z którymś z czytelników?
Jeśli ktoś lubi posiedzieć sobie przy przyjemnym RTS-ie, a jednocześnie nie przeszkadza mu rozpikselowana grafika, to z pewnością jestem w stanie polecić mu tę produkcję, gdyż przyjemnie jest raz na jakiś czas odejść od spraw kosmosu czy innych boskich występków i zająć się sprawami przyziemnymi, jak na przykład: kogo tym razem zjemy?
Grę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości GoG.com Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat gry zapraszamy na stronę wydawcy Tooth and Tail oraz na stronę producenta Pocketwatch Games.
OCENA
Grafika: 10/10
Dźwięk: 9/10
Rozgrywka: 7/10
Multiplayer: ?/10
Całokształt: 8.5/10