Where the Water Tastes Like Wine na PC [recenzja]
Opowieści są ważne: lubimy je wszyscy. Słuchanie o tym, co przydarza się innym, zawsze sprawiało ludziom przyjemność. Where the Water Tastes Like Wine to jedna z gier traktujących właśnie o czymś takim.
Rozgrzana, amerykańska ziemia, kościotrup z pakunkiem na plecach i karty Tarota. Cóż za abstrakcyjna, a jednocześnie interesująca wizja, czyż nie? Do tego leniwa muzyka, która czasem przypominała klimaty Fallouta. No cóż, dostarczono nam naprawdę ciekawą opowieść.
Świat
Świat przedstawiony… jest interesujący na płaszczyźnie fabularnej. Wszystko, co dostajemy, to kościotrupa (czyli nas samych), który przegrywa w karty z wilkołakiem (chyba tak można nazwać tego naszego całego szefa). Podejmuje się bez mała skomplikowanego zadania – chodzić po okolicy oraz zbierać różnego rodzaju historie. A są to opowieści bez mała ciekawe: o dziewczynce, która chciała nas poczęstować jagodami, ale te okazały się jakimiś czarnymi kamieniami. O latarni morskiej, która świeci tylko wtedy, gdy znajdzie się przy niej dwójka prawdziwie kochających się osób. O chłopcu porzuconym przez ojca gdzieś na preriach. To i wiele, wiele innych.
Na swojej drodze bez przerwy spotykamy kolejne postacie. Czasami są to bohaterowie, którzy mają nam coś do opowiedzenia, ale chętnie też wysłuchają tego, co my damy im. Musimy wtedy tak dobierać opowieści, by byli zadowoleni, w przeciwnym razie dostaniemy sporo krytyki na temat tego, jak to absolutnie nie wiemy nic ciekawego.
I to w zasadzie tyle. Historie, które przyjdzie nam poznać, są czasem bardzo mroczne, ale bywają też wesołe. Rozwijają się w trakcie naszych podróży, dowiadujemy się ciągle czegoś nowego na temat tego, co przyszło nam usłyszeć wcześniej. A wszystko to w otoczce kart Tarota, które niejako narzucają temat danej opowieści. Pod pewnymi względami bywa więc dość abstrakcyjnie. Fani Neila Gaimana bez wątpienia polubią cały ten klimat, bo Where the Water Tastes Like Wine przypomina trochę „Amerykańskich Bogów” i historię pełną innych historii – śmiesznych, mrocznych i strasznych.
Rozgrywka
W sprawie rozgrywki… nasz „kościotrup” wcale nie jest takim skończonym martwym, bo odczuwa głód oraz pragnienie, chociaż… śmierć również jest ciekawa. Nie zmienia to jednak faktu, że mechanika powolnej śmierci jest bardzo irytująca, ponieważ niełatwo zarobić pieniądze na czas. A jeśli się nie pospieszymy, będziemy naprawdę niejednokrotnie bardzo tego żałować.
Podróż jest… ech… Bohater idzie bardzo powoli, dlatego musimy czasem złapać stopa (tyle dobrze) albo wydać ciężko zarobione pieniądze na pociąg (lub spróbować załapać się, mówiąc wprost, na krzywy ryj). Po pewnym czasie ta mozolna podróż staje się naprawdę irytująca, dlatego nie jest to zdecydowanie najmocniejsza strona gry. To nie jest tak, że grać nie da się wcale, po prostu w pewnym momencie, zamiast czuć ekscytację na myśl o kolejnych opowieściach, zastanawiamy się, jak tu nie paść z głodu na środku prerii.
Grafika
Grafika – w tym przypadku na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony mamy naprawdę ładnie narysowane postacie, interesujące i eleganckie karty Tarota, spotkania wyglądają ładnie i gdyby pozostało w tym samym klimacie, byłabym bardzo zadowolona. Niestety, jest też druga strona medalu, o wiele mniej urokliwa – mapa świata przypomina którąś z pierwszych Cywilizacji albo i gorzej. Klocek na klocku, kilka dróg, horyzont wyglądający jak zwyczajnie niedopracowany… nieszczególną przyjemność sprawia taki widok.
Dźwięk
Muzyka jest naprawdę wpadająca w ucho, chociaż wydaje mi się, że po pewnym czasie się nudzi. Owszem, mamy dźwięki typowego country, jakże pasującego do samotnych wypraw po Stanach Zjednoczonych. Owszem, na początku słucha się świetnie. Postacie są udźwiękowione w bardzo ciekawy sposób i przyjemnie się ich słucha – oprawie narracyjnej nie mam nic do zarzucenia.
Jakość
Nie napotkałam żadnych większych bugów. Gra nie obciąża komputera i nie doprowadza mnie do szału; sądzę też, że większość pecetów uciągnie ją bez większych komplikacji. Nie crashowała, nie zawieszała się, także pod tym względem nie mam jej nic do zarzucenia.
Ocena
Where the Water Tastes Like Wine to tytuł, który przenosi nas w świat pełen opowieści… i w zasadzie to wszystko. Zbieranie ich jest tu celem samym w sobie, musimy wszak spłacić dług. Odnoszę wrażenie, że można było przyłożyć się nieco bardziej do oprawy graficznej oraz dodać trochę więcej sensu do samego kolekcjonowania opowieści. Tak czy siak, to miły tytuł dla tych, którzy lubią głębokie klimaty w grach. Ta konkretna jest akurat naprawdę dobra.
Dziękuję GOG.com za sympatyczne doznanie!
- Świat: 8/10
- Rozgrywka: 7/10
- Grafika: 5/10
- Dźwięk: 8/10
- Jakość: 10/10
Platforma testowa PC
- Procesor: Intel Core i5-7400 3.00GHz
- Grafika: NVIDIA GeForce GTX 1050
- Pamięć: 8 GB RAM
- System: Windows 7 64-bit
- +Interesujący pomysł na fabułę
- +Ciekawe historie
- +Tarot!
- +Trzyma ciekawy klimat
- –Grafika mapy mogłaby być lepsza
- –Muzyka z czasem bywa monotonna
- –Bardzo powolne poruszanie się po mapie
- –Brak poczucia celu
Polonistka, entuzjastka fantastyki, graczka RPG. W wolnym czasie, którego nie posiadam, pochłaniam dziesiątki książek, gier, filmów i seriali.