Bombslinger na Nintendo Switch [recenzja]
Odbija się wam czkawką nowy Bomberman? Potrzebujecie coś wysadzić?
Panie i panowie, oto Bombslinger. Coś, na co czekaliście.
Świat
Był spokojny, cichy poranek na Dzikim Zachodzie. Nasz dzielny bohater wspomina swoją wywrotową przeszłość. Kiedyś należał do bandy terroryzującej okolice. Jednak pewnego dnia spotkał miłość swojego życia i postanowił się ustatkować. Kumple nie wybaczyli mu tego. Znaleźli jego nowy dom, spalili go, a rodzinę zabili. Nasz bohater właśnie stoi trzymając ciało swojej martwej żony. Obiecał sobie, że za to zapłacą. Tak oto zaczyna się nasza przygoda. Wbrew pozorom nie jest to Red Dead Redemption, a Bombslinger, gdzie bierzemy worek bomb i biegniemy mścić się na byłych znajomych.
Rozgrywka
Chciałoby się parafrazować klasyczne: Bombslinger jaki jest, każdy widzi – ale nie bądźmy aż tak złośliwi. Bombslinger tonami czerpie z klasycznego Bombermana, choć nie gardzi też częściami The Binding of Isaac. Przed postawieniem stopy na planszy możemy (w zależności od tego, ile odblokowaliśmy wcześniej) wybrać przedmioty wzmacniające postać. Nasz mściciel opisany jest za pomocą kilku wskaźników, z których najważniejszymi są: liczba serc, szybkość, moc i liczba bomb. Ubierając np. medalik z serduszkiem, zaczynamy z czterema życiami, co lekko ułatwia rozgrywkę.
Zawsze zaczynamy od planszy neutralnej, z której przechodzimy dalej do pól bitewnych. Po wybraniu dowolnej ścieżki zamyka się za nami droga i musimy najpierw pozbyć się przeciwników przed nami. Jako że posiadamy tylko bomby, to naszych wrogów czeka wybuchowa przyszłość (wybaczcie, nie mogłem się powstrzymać). Oczywiście nasi antagoniści nie są bezbronni i gdy tylko zbytnio się zbliżymy, by pozostawić wybuchową niespodziankę, mogą zrobić nam krzywdę widłami, strzelbą czy chociażby gryząc nas tam, gdzie nikt nie chciałby mieć zębów (chyba?). Wymusza to na nas dodatkową ostrożność, bo nie możemy zapomnieć, że nasze bomby to miecz obosieczny. Gdy będziemy stali zbyt blisko podczas wybuchu, to stracimy życie. Tych zawsze jest zbyt mało, więc warto uważnie planować swoje kroki.
Po zabiciu kilku wrogów dostajemy nowy poziom umiejętności. Każdorazowo po jego zdobyciu możemy wybrać, który z parametrów postaci chcemy ulepszyć, bądź zamiast ulepszenia możemy po prostu odnowić sobie serduszka. Jakby tego było mało, to na każdym poziomie znajdziemy sklepikarza, który za drobną opłatą może nam sprzedać przydatne przedmioty. Te znajdziemy również w skrzyniach (wcześniej należy zaopatrzyć się w złoty klucz) bądź wypadną z pokonanych przeciwników. Najwięcej zyskujemy walcząc z bossami. Niestety ci dość szybko potrafią utemperować zapędy gracza. Już kozioł (jeden z łatwiejszych przeciwników) wyjaśnił mi różnicę sił. 🙂
Najwięcej radości daje nam tryb wieloosobowy, w którym nawet czterech graczy może wzajemnie podkładać sobie świnie, yyy…, to znaczy bombę. Jest niesamowicie chaotyczny, ale jednocześnie satysfakcjonujący i brutalny. Proste sterowanie pozwala zaprosić niemal każdego do wspólnej zabawy a wciągający gameplay powoduje, że szybko dochodzi do spektakularnych akcji na ekranie (np. wysadzenie dwóch osób jedną bombą i wybuchową beczką kogoś na drugiej połowie planszy).
Grafika
Klimat. To słowo mogłoby doskonale pasować do oprawy graficznej. Autorzy postawili na pixel-artową grafikę, co wyszło im zdecydowanie na dobre. Plansze są dość czytelne, ale przy grze czteroosobowej łatwo można się pomylić i wysadzić nie tego kolegę co trzeba. Niemniej grając samemu wystarczy nam jeden rzut oka by określić, co dzieje się na ekranie i czy warto uciekać gdzie pieprz rośnie. Widok z góry (tak zazwyczaj obserwujemy pole gry) zmienia się tylko podczas handlu z pojawiającym się tu i ówdzie kupcem. Po wejściu do jego sklepu widzimy wszystko w widoku pierwszoosobowym, co przypomina mi czasy Commodore 64. Za to złego słowa nie mogę powiedzieć o animacjach postaci, bo te są po prostu dobrze zrobione.
Dźwięk
Od pierwszych sekund czujemy, jakim klimatem chcą nas zarazić twórcy. Melodie w grze nawiązują do klasyki westernu i po chwili łapiemy się na tym, że zaczynamy się zastanawiać: „W którym filmie to słyszałem?”. Od czasu do czasu ścieżka dźwiękowa postanawia pokazać pazur, co wzbudzi w was nieliche zdziwienie, ale tej niespodzianki wam nie chcę zepsuć. Dość powiedzieć, że dźwiękowcy z Mode4 zrobili kawał niezłej roboty.
Jakość
Tego akapitu w recenzji właściwie mogłoby nie być. Gra uruchamia się żwawo, ładowanie poszczególnych etapów trwa kilka sekund, a przejście pomiędzy kolejnymi ekranami gry jest natychmiastowe. Przez kilka godzin testowania Bombslingera, gra zaciął się tylko raz. Biorąc pod uwagę łatkę, która pobierała mi się dziś rano, to nie sądzę, byśmy musieli się martwić o to kiedykolwiek. Co ciekawe, gra nie zwalnia podczas gry czteroosobowej i nadal jest bardzo płynna. Chyba ktoś przysiadł nieco dłużej nad optymalizacją kodu gry.
Ocena
Bombslinger jest wszystkim tym, czego oczekiwałbym od gry inspirowanej znaną marką. Widać w tym zrozumienie zasad, jakimi rządzi się seria Bomberman, podlane sporą ilością niewytrawnego humoru i klimatu dzikiego zachodu. Rewelacyjna gra, zwłaszcza gdy gracie w kilka osób.
Za klucz do recenzji dziękujemy firmie Plug in Digital.
- Świat: 8/10
- Rozgrywka: 9/10
- Grafika: 7/10
- Dźwięk: 8/10
- Jakość: 8/10
Platforma testowa NS
- +To pierwszy dobry klon Bombermana na Switchu
- +Wykreowany świat
- –Dość trudna