RETROMANIAK 62#: Red Dead Redemption – recenzja [Xbox 360]
Witajcie Retromaniacy! Tu ja, Ojciec Dyrektor cyklu – Don Mateo. Jest mi niezmiernie miło witać was po dłuższej przerwie, w trakcie której odpoczywałem od komputera, grania i zażywałem pogody, zmieniłem moje naturalne, miejskie otoczenie, a także nabrałem dystansu i pomysłów na kolejne odcinki cyklu. Gdy pisze ten tekst, właśnie pakuje się na kolejny wyjazd, ale nie zapomniałem o was i o tym, co robimy tutaj razem co wtorek.
Jak wszyscy wiemy, jedną z najgłośniejszych premier roku ma być Red Dead Redempion 2. Z racji moich wielkich oczekiwań wobec kolejnego dziecka „Gwiazdy Rocka”, chciałbym przypomnieć wam, jak wyglądała pierwsza część. Zapnijmy wiec pasy i przenieśmy się na prerie Ameryki Północnej do 2010 roku, kiedy to gra po raz pierwszy zagościła na półkach sklepowych, podbijając serca fanów i zyskując uznanie, jako najlepsza gra w klimacie Dzikiego Zachodu. Czy po 8. latach od premiery nadal daje rade? Zapraszam do lektury.
ŚWIAT
LEGENDY DZIKIEGO ZACHODU
Dziki Zachód…to hasło jest furtką do bram wyobraźni twórców kultury już od bardzo dawna. Już w XIX dla ludzi z zachodnich stanów USA atrakcyjne były opowieści o Indianach, Kowbojach i całym tym odległym i specyficznym świecie. Fascynacja przekładała się na literaturę (słynny pisarz niemiecki Karol May już w 1882 opublikował kultowe przygody wodza Apaczów i Winnetou, pomimo że sam do USA dotarł dopiero w 1908 roku…), film, a także gry komputerowe. Red Dead Redemption nie startowało więc z nieugruntowanej pozycji – opowieści i legend związanych z tamtych okresem nie brakowało, to też samo stworzenie oryginalnej produkcji wydawało sie być czymś ciężkim. Samo studio miało już nawet na koncie jeden taki tytuł – Red Dead Revolver, który zapoczątkował całą serię. Rockstar nie zwykł robić słabych gier i jak zawsze wywiązał się doskonale ze swojego zadania.
Opowieść wykreowana przez oddziały firmy ze Szkocji i z San Diego przenosi nas do 1911 roku. Epoka kowboi powoli odchodzi w zapomnienie, a John Marston, jeden z głośniejszych bandytów postanawia rzucić swój fach i skupić sie na własnej rodzinie. Wkrótce po podjęciu decyzji o emeryturze żona i syn bohatera zostają porwani. Fakt ten próbuje wykorzystać rząd USA, zmuszając naszego kowboja do powrotu do starego życia i znalezienia byłych współpracowników celu dostarczenia ich przed wymiar sprawiedliwości.
Sam walor przygodowy tego, co napisałem akapit wyżej, wydaje się przynajmniej przyzwoitym potencjałem na wciągającą i wielowątkową historię rodem z książki Karola Maya. I tak właśnie jest, w trakcie przemierzania setek kilometrów poznamy wiele niesamowitych postaci, przeżyjemy i doświadczymy niesamowitych wydarzeń i pomysłów na rozgrywkę, a wszystko skąpane jest w oszałamiającej grafice. Zachęciłem? Przejdźmy dalej.
ROZGRYWKA
GRAND THEFT HORSE?
Red Dead Redemption w kpinach nazywane było Grand Theft Horse, gdzie jedyną różnicą w mechanice jest fakt, że zamiast samochodów ujeżdżamy konie. Spróbuje więc, za pomocą jednego, prostego, domowego sposobu obalić ten mit, zaczynając jednak od podobieństw, jakie obie te dwie gry mają. Tak, podobnie jak w GTA mamy do czynienia z wieloobszarowym sandboxem, w którym wątek główny historii ściera się z zadaniami pobocznymi. Mechanika jest oczywiście trzecioosobowa no i rzeczywiście możemy kraść pojazdy. Niemniej tutaj zbrodnia o wiele mniej popłaca, o wiele większy jest wątek kary. W przeciwieństwie do standardowych bohaterów wykreowanych przez Rockstar – John Marston jest postacią pozytywną. No przynajmniej taką stara się być, wszystko zależy oczywiście od gracza i jego poziomu apatii/empatii względem otoczenia, jednak bycie „dobrym” jest o wiele bardziej opłacalne, niż chociażby CJ’owi z GTA: San Andreas, czy Bully’emu. Widzicie, w momencie popełnienia przestępstw, naszemu bohaterowi maleją punkty honoru. Im mniej ich ma, tym bardziej jest znienawidzony przez spotkanych NPC-ów. Sam próbowałem przejść grę bardziej humanitarnie, tj., ograniczyć przypadkowe morderstwa, kradzieże do minimum i możecie mi wierzyć, albo nie, ale miałem o wiele łatwiej z wyciągnięciem informacji, czy chociażby pozyskiwaniu tańszych przedmiotów w grze.
Przejdźmy do tego, co tygryski kochają najbardziej tj. do eksploracji świata, oraz strzelania, To pierwsze oczywiście ma miejsce głównie na koniu. Owszem, istnieje opcja szybkiej podróży, ale uważam, że nie jest to niczego warte. Przede wszystkim dlatego, że w drodze zawsze się coś dzieje. Zawsze możemy spotkać dzikie konie, które możemy oswoić, wziąć udział w pojedynku rewolwerowców, zapolować na sarnę, rozbić grupę przestępcą, zapolować na kogoś z listu gończego… słowem, cały czas się coś dzieje. Już w ogóle pomijam fantastyczny wątek poboczny z legendą jednorożca… Co do strzelania, to system jest dosyć podobny do tego, co znamy z GTA jednak z jednym i to dużym wyjątkiem. Otóż nasz bohater ma umiejętność Dead Eye, która spowalnia czas. To pozwala nam na lepsze wycelowanie broni, a także poprawnie oddaje, i cytuję, westernowy klimat.
Co więcej, w Red Dead Redemption możemy zagrać w pokera, brać zlecenia jako łowca głów, przekupować urzędników państwowych i świadków zbrodni (jeśli zawinimy, oczywiście), a także zwiedzać idealnie odwzorowane domostwa z przełomu XIX i XX wieku. Gra byłaby istną perełką, gdyby nie, moim zdaniem, momentami bardzo nieporęczne sterowanie. Jedną z misji jest, chociażby zagonienie dzikich koni i mułów poprzez użycie lassa. Uwierzcie mi, uważam pada do Xboksa 360, za najlepszego w historii gier, ale tutaj było to tak toporne, że męczyłem się z tym etapem dłużej, niż zamierzałem. A wszystko przez to nieznośne sterowanie, które jest rozbudowane do tego stopnia, że ogarniecie go, przyprawiało mnie o słowa tak obelżywe, że słownik języka polskiego wydawać się mógł niekompletny w wyrażeniu tej ekspresji. Poza tym nie mam co narzekać.
GRAFIKA
ESENCJA XBOXA
W założeniu, Red Dead Redemption miało być tytułem wyłącznie na konsole i moim zdaniem, było to rozwiązanie dobre. Może i grabiło PC-towców, ale pozwoliło Rockstarowi zastosować rozwiązania, jakie nie były wtedy dostepne na komputery osobiste. Po dziś dzień gra może po prostu czarować. Rozległe krajobrazy, zmiany pogody, korelacja dnia z nocą – no wszystko wygląda po mistrzowsku. Dodatkowo świetne przerywniki filmowe, rozbudowane otoczenie i niezmierzone krajobrazy. Ta gra jest po prostu wizualnym arcydziełem. Nic dodać, nic ująć.
DŹWIĘK
JAK W WESTERNIE Z CLINTEM EASTWOODEM
Za muzykę w Red Dead Redempion odpowiadało dwóch muzyków – Bill Elm i Woody Jackson. Ci członkowie zespołu The Friends of Dean Martinez sprezentowali soundtrack pełen pompatycznego napięcia, który idealnie wpisuje sie w to, co widzimy na ekranie. Jest bardzo retro, a w głowie przypominamy sobie ścieżki dźwiękowe z Bonanzy, czy tworów z młodym Clintem Eastwoodem i Johnem Waynem. Słowem, można tych utworów słuchać niezależnie od gry, a fani westernów i tak będą zachwyceni.
JAKOŚĆ
PO PROSTU I AŻ DOBRZE
Wychwalam dzieło Rockstara pod niebiosa, ale prawda jest taka, że gra po prostu się nie zepsuła. Wszystko tam działa i jest dobre. Pomijając drobne błędy w sterowaniu naprawdę nie mam się czego przyczepić. Jedna z lepszych gier w historii studia i ciesze się, że zainwestowałem zawczasu w Xboksa i mogłem się cieszyć tą produkcją.
OCENA
PODSUMOWANIE
Na samym początku zadałem sobie pytanie, czy moim zdaniem Red Dead Redemption daje rade po latach? Myślę, że tak – to jest nadal produkcja, która umie czarować i będzie idealna dla fanów Dzikiego Zachodu, oraz tych, którzy szukają gry na wiele godzin. Nic dodać, nic ująć, zarówno ze strony gameplayu, grafiki, jak i muzyki wszystko jest tutaj po prostu doskonałe. Nie mogę doczekać się części drugiej tej opowieści.
- Świat: 10/10
- Rozgrywka: 8/10
- Grafika: 10/10
- Dźwięk: 10/10
- Jakość: 10/10
Platforma testowa X360
- Procesor: GPU 550 MHz, 256 MB GDDR-3
- Pamięć: 256 MB XDR DRAM
- +Świetna opowieść i oddanie realiów Dzikiego Zachodu
- +Ponadczasowa grafika i „otwartość” świata
- +Satysfakcjonujący poziom trudności
- +Rewelacyjna muzyka, voice acting
- +Zadania poboczne, które bardzo spowalniają przejście wątku głównego
- +Wielka detaliczność i dbałość o szczegóły
- –Za bardzo rozbudowane sterowanie
I to tyle na dziś! Do zobaczenia za tydzień, trzymajcie się ciepło; ja zapraszam na naszego Facebooka, YouTube’a, a także do udziału w dyskusji na naszej portalowej grupie. Na razie!
A imię moje 40 i 4…. witam w mojej kuchni, nazywam się Don Mateo i będę waszym podróżnikiem w czasie, który z mroków historii przypomni najlepsze/najbardziej pamiętne/najgorsze gry w historii, w moim małym kąciku o nazwie ,,Retromaniak”.Na ekranach waszych monitorów, będę też widniał jako felietonista, więc nie regulujcie odbiorników. Prywatnie, jestem wielkim fanem rocka i metalu, studiuję dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim.