Ten „gorszy” Black Flag, czyli Assassin’s Creed: Rogue – recenzja po latach [PC]
Starsze odsłony największej serii Ubisoftu miały jeden znaczący problem — były podobne do siebie. Od „trójki” do Black Flag gry te były praktycznie takie same — morze i statki, okolice XVIII wieku czy też identyczny system parkour.
Pomijając wtórność, trzeba przyznać, że te części wciągały jak Trójkąt Bermudzki — głównie klimatem i lokacjami. Nie inaczej jest z Black Flagiem, przez wielu ocenianych jako najlepszy Assassin’s Creed. Jednak gdy przygody Kenwaya podbijały rynek, w tym samym czasie powstał, wydany na starszą generację konsol, jego mniejszy brat — niedoceniany i dziś trochę zapomniany Rogue.
Świat
Tym razem Animus zaoferuje nam postać Shaya Patricka Cormaca — awanturnika (kogoś to dziwi?), starego rekruta Assassynów. Jednak może słyszeliście o tym, że tutaj fabuła jest wyjątkowa. I jest to prawdą — po świetnym prologu nasz bohater decyduje się przejść na „złą stronę mocy”. Przez ten twist fabuła staje się wielowątkowa i jedyna w swoim rodzaju — gra wybija nas ze stereotypowego „tamci źli, my dobrzy” i pokazuje głębsze dno w tym całym konflikcie między zakonami.
Akcja gry dzieje się w ciekawych i innowacyjnych dla serii zakątkach świata — głównie na Północnym Atlantyku w XVIII w. Zwiedzimy też m.in. Nowy Jork czy (choć za krótko) Lizbonę. Muszę powiedzieć, że to chyba najambitniejsza odsłona serii. Miejsc własnoręcznie wykonanych, które można w miarę swobodnie eksplorować, jest naprawdę dużo, a fabuła jest zajmująca i o wiele poważniejsza od takiego Syndicate, dla przykładu. Nawet często olewana przez nas warstwa dziejąca się w przyszłości jest tutaj bardzo ciekawa (świetne są nagrania i notatki poukrywane po kątach, choć sama główna fabuła jest tu już taka sobie).
Eksploracja świata to istna przyjemność — co rusz można podziwiać piękne krajobrazy, naturę, czy statki. Robią wrażenie tłumy na ulicach Nowego Yorku i sama jego wielkość czy szczegółowość lokacji. Ogólnie rzecz biorąc — jak zawsze klimat stoi na najwyższym poziomie (oczywiście, jeśli nie liczymy takich głupstw jak skrzynki pełne złota leżące na środku ulicy).
Rozgrywka
Mówiąc o rozgrywce, śmiało mogę Was odesłać do recenzji okolicznych Rogue odsłon — to praktycznie ta sama gra. Jednak jeśli nie wiesz, z czym się AC je, to już objaśniam.
Seria Assassin’s Creed zyskała popularność głównie z powodu fabuły/nawiązań historycznych oraz systemu parkour. Ten (jak na dzisiejsze standardy) coraz bardziej się starzeje — możemy wspinać się po budynkach czy skałach, ale niestety tylko na tych wyraźnie zaznaczonych. Jest multum sytuacji, podczas których wkurzałem się, że muszę obejść całą górę, bo Shay nie chciał zrobić danego skoku. Przez to gra jest bardzo korytarzowa. Fakt — po budynkach możemy chodzić w dowolnej kolejności, ale w rejonach leśnych musimy znaleźć idealnie obalone drzewo, żeby gdziekolwiek dojść. Na szczęście w nowych AssCreedach parkour jest o wiele przyjemniejszy.
Rogue jest podzielony na trzy oddzielne światy — dwa rejony eksploracyjne i jedno duże miasto. Zostało to podzielone oczywiście z powodów technicznych, ale tak naprawdę cała mapa jest większa niż ta z Black Flaga. Zdziwiłem się też, że oprócz genów swojego brata, posiada też coś oryginalnego. Przede wszystkim twórcy zaimplementowali system zarobku. Zamiast żyć jako pirat (którym i tak będziemy) naszym źródłem forsy są (dobrze znane starszym fanom) remonty budynków. Aby w ogóle coś naprawić, musimy mieć surowce. Te zdobędziemy na kilka sposobów, czy to poprzez atakowanie statków czy napaść na obozy. Po odnowieniu budynku lub przejęciu fortu zaczną nam spływać pieniądze. Je (i wspomniane surowce) możemy wykorzystywać do zakupienia coraz to nowszych mieczy, pistoletów czy ubrań oraz do ulepszania głównego bohatera (tutaj wykorzystujemy skóry zwierząt) i wreszcie naszego statku.
No właśnie, drugim bohaterem jest nasza Morrigan. Jest głównym środkiem transportu między (niekiedy bardzo dużymi) wyspami i regionami. Chyba nikogo nie zdziwię, że pływanie po szerokościach oceanu jest niezwykle przyjemne. Jednak wody nie są już tak miłe — na drodze staną nam m.in. łowcy, którzy to są swego rodzaju policją — jeśli będziemy niszczyć bezbronne statki — spodziewajmy się kłopotów. Same bitwy są bardzo ekscytujące, trzeba samemu zobaczyć, jak salwa z armat rozpływa się w chmurze dymu, podczas gdy po drugiej stronie łamią się żagle i wybuchają kolejno pokłady.
Samych aktywności jest multum — oprócz oczywistych „wież”, do dyspozycji mamy podbijanie fortów, ratowanie jeńców ze statków, zbieranie map ze skarbami (które nie są zbyt przyjemne do rozczytania), napady na konwoje, ochranianie poszczególnych ludzi czy polowanie na zwierzęta na czas. Powiem szczerze, że niewiele brakowało, a zrobiłbym grę na 100%, bo „eksploatuje” się grę niezwykle przyjemnie. Świetnym pomysłem jest baza danych różnych historycznych budynków, miejsc czy postaci. Kiedy zdobędziemy np. szantę czy list, możemy go przeczytać w Animusie.
Grafika
Praktycznie nie zmieniła się od ACIII. Jeśli chodzi o Czarną Flagę, to Rogue dogonił ją dzięki Remesterowi z 2018 roku.
Graficznie gra zestarzała się bardzo dobrze — wiadomo, w Origins czy Odyssey wygląda to oczywiście lepiej, ale jednak widok na osadę i nasz okręt z wysokiego miejsca lub podziwianie ogromnego Nowego Yorku do dziś zachwyca. Na korzyść gry jest też sama sceneria – zimne rejony autentycznie czuć, a wielkie lodowce przygniatają rozmiarem. Gorzej jest w znanych z „trójki” leśnych rejonach, które są raczej nudne i monotonne.
Dźwięk
Szanty, ochhh, jak ktoś widział bezkres oceanu w Black Flag, to na pewno pamięta piosenki śpiewane przez naszą załogę. Klimat rozwija też sam dźwięk wiatru, wody czy skrzypiącej łajby. Muszę też wspomnieć o chyba najlepszym głównym utworze muzycznym w całej serii — usłyszymy oczywiście wałkowaną wielokrotnie „Ezio’s Family„, jednak tym razem łączy się z typowymi pirackimi brzmieniami. Jednak w cichych fragmentach, gra jest, no właśnie, cicha. Tylko podczas walk przygrywa nam muzyka, a tak słyszymy tylko swoje kroki, przyrodę lub gwar w mieście.
Jakość
Głównym „wybijaczem klimatu” jest sztuczna inteligencja. Komiczne sytuacje, w których wróg widzi śmierć własnego człowieka, my chowamy się w krzakach i chwilę potem odchodzi jakby nigdy nic. Zdarzają się (typowe dla Ubisoftu) błędy i glitche (wylatujący w powietrze Patryk czy problemy z fizyką), choć mnie denerwował problem ze skakaniem — może to wina mojej zepsutej klawiatury, ale raz Shay mógł bez problemu skoczyć w siano, ale już z budynku do wody musiałem kliknąć 10 razy, zanim zareagował. Przeszkadza też, dzisiaj już, niedopracowany system parkour, często będziemy omijać całe wyżyny, by znaleźć specjalnie pokolorowaną na biało ścianę do wspinaczki. Poza tym słabym pomysłem było dodanie tzw. łowców — kiedy jesteśmy w ich pobliżu, zaczyna odtwarzać się bardzo irytujący dźwięk, przez co wiemy, że zaraz coś z krzaków na nas wyskoczy. Tylko że to okropnie wygląda np. w mieście, kiedy widzimy człeka na dachu, który gapi się na ziemie — nic nie zrobi, dopóki nie aktywujemy skryptu.
Ocena
Niestety ciężko ocenić Rogue — gra nie wiele różni się od AC3 i Black Flag. Zobaczymy te same animacje, ten sam model chodzenia czy pływania i większość aktywności. Głównym zagadnieniem tej recenzji było to, czy Rogue dorównuje swojemu głośniejszemu bratu. Być może tak, choć przez swoją stylistykę — mroczniejszą fabułę i mniej kolorową grafikę — gra dużo traci. Jeśli grałeś w „trójkę” lub Czarną Flagę — warto dać szansę, choć na pewno nie od razu po przejściu jednej z nich — to tak naprawdę to samo danie, choć równie smakowite.
- Świat: 8/10
- Rozgrywka: 7/10
- Grafika: 7/10
- Dźwięk: 8/10
- Jakość: 6/10
Platforma testowa PC
- Procesor: AMD FX 6100 3.30GHz
- Monitor: Samsung SyncMaster 961BW
- Grafika: NVIDIA GeForce GTX 660
- Pamięć: 8 GB RAM
- System: Windows 7
- Myszka: TRACER Fairy Black RF NANO
- Klawiatura: Mechaniczna Tracer
- +Klimat otwartego świata z mnóstwem do zrobienia
- +Bardzo dobra fabuła
- +Świetna ścieżka dźwiękowa
- +Świetne scenografie i grafika…
- –…która się starzeje
- –Sztuczna inteligencja
- –Praktycznie to ta sama gra, co Black Flag
- –Błędy, glitche, nietrafione pomysły
Humanista, pasjonat historii i języków obcych (przede wszystkim angielskiego) oraz j. polskiego. „Pececiarz” od urodzenia, choć posiada obydwie kieszonsolki Sony. Spokojny człowiek, który lubi pisać to, co czytacie :P.
Pingback: Assassin's Creed Mirage – recenzja [Steam Deck] - TesterGier.pl
Pingback: Skull and Bones – recenzja [PC] Piętnastu chłopa na Umrzyka Skrzyni -