Ni no Kuni II: Revenant Kingdom – recenzja [PC]
Przed rozpoczęciem recenzji muszę mocno zaznaczyć – delikatnie mówiąc, nie jestem pasjonatem kultury Wschodu. Nie wychowałem się na Final Fantasy czy Pokemonach (aczkolwiek miałem swoje chwile z Bakugan, który leciał na Cartoon Network), a na hasło „jRPG” odwracałem głowę.
Tak więc, dlaczego sięgnąłem po Ni no Kuni II? Być może przez świetną, baśniową grafikę, być może przez możliwość budowania własnego królestwa. Jednak w grze znalazłem to, co jest dla nas wszystkich najważniejsze – przyjemność z samej rozgrywki.
Świat
W mieście Ding Dong Dell (wiem, świetna nazwa), domu dla ras, które my nazywamy gryzoniami, ma dojść do koronacji nowego króla – Evana. Jednak w przeddzień święta, były doradca postanawia zrobić zamach stanu. Wraz z Rolandem – przybyłym z innego wymiaru (?) człowiekiem i prezydentem (być może) Stanów Zjednoczonych – młody niedoszły król ucieka ze swojego polis. Od tej pory zaczyna się długa przygoda za marzeniami i obietnicami, poszukiwaniem wsparcia i budowaniem własnego królestwa, by ostatecznie odbić, to, co odebrano.
Mówić, że świat Ni no Kuni jest bogaty, to jakby nic powiedzieć. Uświadczymy tu plejadę ras, obyczajów czy sposobów mówienia. Poznamy wzorowanych na Japonii mieszkańców miasta Goldpaw czy morski lud pod przewodnictwem królowej Nerea’y. Każda cywilizacja bardzo różni się od siebie, przez co nie odczuwamy zmęczenia materiału. Tak samo jest z lokacjami – przemierzymy lasy, pustynie lub skute lodem krainy. Świat ten nie tylko będziemy zwiedzać pieszo, więc polecam na samym początku wstrzymać się z nadmierną eksploracją, bo w późniejszej fazie gry zamienia się ona w prawdziwą przyjemność.
Rozgrywka
Główną atrakcją gry jest rozbudowa swojego królestwa. I ten element jest zrobiony… i dobrze, i źle. Budując kolejne to budynki i rozwijając technologie, stajemy się lepszym królem, a do miasta przychodzą coraz to lepsze znakomitości (którzy produkują surowce lub tworzą nowe wynalazki i broń/pancerz). A jak ich pozyskać? Głównie z zadań pobocznych. Tych jest ponad 170 (!), choć są raczej bardzo schematyczne. Ponad połowa to typowe „przynieś, podaj, pozamiataj” – „dostarcz 5 steaków do ludzi stojących 7 metrów dalej”, „zabij tego wroga”. I nie zrozumcie mnie źle – te questy robi się całkiem przyjemnie, bo pchają rozwój królestwa – nagrodą może być nowy mieszkaniec, który np. zna się na gotowaniu. U niego będzie można kupować i gotować dania wspomagające nas podczas walk. Każdy NPC ma inny charakter i historię, więc fabułę zadań pobocznych śledzi się z przyjemnością.
Niestety przy questach odczuwamy najgorszą rzecz każdego jRPG-a: niesamowity grind. Zacznijmy od levelowania – na samym początku raczej olewałem walkę, bo może i całkiem fajna, to jak nie trzeba, nie tracę czasu na bitkę. (Poza tym recenzenci mówili, że to gra idealna po pracy, niewymagająca). Jednak po pewnym okresie (w którym robiłem praktycznie wszystkie questy poboczne) przeciwnicy stają się o 10 levelów lepsi, walki trwają znacznie dłużej, a my giniemy w kilka sekund. Grind, grind itemów, expa i surowców to rzecz wyniszczająca grę – bez eksploracji świata, robienia questów i ciągłej rozbudowy miasta, szybko dojdziemy do ściany z napisem „nie przejdziesz, słabiaku”. (A grałem na normalnym poziomie trudności).
Jeśli chodzi o system walki: tutaj – w przeciwieństwie do klasycznych jRPG-ów – bitwa jest toczona bez tur. Sterując postacią (z trzech możliwych podczas walki) z kamerą zza pleców, szlachtujemy/strzelamy do oprawców w specjalnie wytyczonej lokacji. Trochę inaczej to wygląda w trybie eksploracji świata – tam widzimy naszą gromadę jako małych, wielkogłowych ludków, a potwory najpierw muszą nas dopaść, zanim zacznie się akcja.
Aktywności pobocznych jest dużo. Oprócz questów, możemy m.in. szukać poukrywanych po zakątkach świata tzw. Higgledies (małe stworzenia, które pomagają nam w walce), walczyć w specjalnych bitwach (wraz z czterema sojusznikami walczymy z wrogami w mini-gierce) czy szukamy ukrytych skrzyń. Poza tym, wiele czasu spędzamy w naszym domu – obsadzamy stanowiska, rozkazujemy np. tworzyć lepsze produkty medyczne czy ulepszyć farmę, by produkowała rzadsze składniki.
Grafika
Nie można zarzucić Japończykom jednej rzeczy – mają świetną kreskę. Ni no Kuni II wręcz olśniewa bogatą kolorystyką, projektami postaci, animacją czy lokacjami. Przez taki styl graficzny, gra praktycznie nigdy się nie zestarzeje. Wspomniane miasto Goldpaw – do samego końca zachwyca klimatem i jego architekturą (jest zbudowane na skałach, więc główną świątynię można ujrzeć z samego dołu; tak jak w Kung Fu Pandzie).
I jeszcze jedno – możecie pomyśleć, że jeśli grafika przypomina kreskówkę, to jest to gra dla młodszych. No… nie. Wierzcie mi, że gra ma kilka scen brutalnych i strasznych. A jeśli chcielibyście poczytać więcej o grach z podobnym stylem graficznym, polecam artykuł Mateusza Wilczyskiego:
Dźwięk
Prawdopodobnie najlepszy (po Vampyr i God of War) soundtrack tego roku. Choć z czasem trochę męczący, to do samego końca wpisywał się idealnie do bieżącej sytuacji. Znajdziemy i nuty z patosem (podczas walk), brzmienia „romantyczno-nadmorskie”, nawet trochę elektroniki. Polecam sprawdzić.
Drugą sprawą są dialogi. Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, ale… tylko niektóre są zdubbingowane. I nie chodzi mi o to, że postać powie jeden wyraz na cały wers. Wszystkie cut-scenki i tylko niektóre z ważniejszych dialogów są zdubbingowane. Tak więc sobie czytasz te linijki ze spokojem, aż nagle postać wygłasza monolog, jak gdyby nigdy nic.
Jakość
Gry się zmieniają – tak samo jak wymogi graczy. Ni no Kuni II zbudowano dość drewniano – postać ma często problem z wejściem na daną półkę lub po prostu się blokuje o niewidzialną ścianę, nie ma dobrego autosave’a (postęp zapisuje się tylko w wybranych momentach lub własnoręcznie), kilka razy zdarzył mi się crash, choć tylko przy alt-tabowaniu. Prawdziwą łyżką dziegciu są nieprzetłumaczone dialogi. Choć mogę to zrozumieć, bo tekstu jest OGROM (założę się, że więcej czasu spędziłem na czytaniu, niż na samej grze). A poziom tych dialogów, jeju… (— powinniśmy to sprawdzić / — tak, sprawdźmy to). Niektórzy mieszkańcy mówią jeszcze gwarą i skrótami (wiecie, z apostrofami), którą my za chiny nie zrozumiemy.
Ocena
Ni no Kuni II: Revenant Kingdom nie jest grą dla każdego. Dlatego podam wam dwie odmienne opinie:
— dla graczy nielubiących kultury Wschodu — egzotyczne realia świetnie sprawdzają się po ciężkich opowieściach, np. z Wiedźmina. Fabułę nie należy brać na serio, grę traktować można jako luźny MMORPG, choć część graczy może szybko odpuścić.
— dla graczy lubujących się w kulturze Wschodu — być może jeden z najlepszych jRPG-ów dostępnych teraz na rynku. Dużo fabuły, sporo aktywności i zadań pobocznych oraz ze 90 godzin rozgrywki.
Jeśli chodzi o moją opinię: nie oczekiwałem wiele, więc to, co chciałem, dostałem w sporej dawce. Gra ma swoje wady, ale jeśli budżet byłby jeszcze większy, to byłby to RPG genialny. Ja wsiąknąłem na ponad 60 godzin w świat magii, walki o wyższe dobra oraz pęczniejących od historii cywilizacji. I polecam wam zrobić dokładnie to samo.
- Świat: 9/10
- Rozgrywka: 7/10
- Grafika: 10/10
- Dźwięk: 9/10
- Jakość: 7/10
Platforma testowa PC
- Procesor: AMD FX 6100 3.30GHz
- Monitor: Samsung SyncMaster 961BW
- Grafika: NVIDIA GeForce GTX 660
- Pamięć: 8 GB RAM
- System: Windows 7
- Myszka: TRACER Fairy Black RF NANO
- Klawiatura: Mechaniczna Tracer
- +Świetna grafika
- +Zabawa na dziesiątki godzin
- +Mnóstwo fabuły i (choć niekiedy durnych) dialogów
- +Rewelacyjna ścieżka dźwiękowa
- –Grind!
- –Gra dla specyficznych graczy
- –Brak wersji PL
- –Toporność oraz powtarzalność rozgrywki i questów
Humanista, pasjonat historii i języków obcych (przede wszystkim angielskiego) oraz j. polskiego. „Pececiarz” od urodzenia, choć posiada obydwie kieszonsolki Sony. Spokojny człowiek, który lubi pisać to, co czytacie :P.
Pingback: Yakuza 0 okiem nowicjusza oraz fana. Dlaczego warto zagrać? - TesterGier.pl