Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don’t Dry – recenzja [PC]
Co faceci myślą, że kobietom się podoba? Wysoki i bogaty przystojniak z klasą. Co naprawdę kobietom się podoba? Larry Laffer! Po kilku latach nieobecności wraca najprzystojniejszy i najbardziej męski kochanek w świecie gier wideo. Czy nowy, odmieniony Larry godnie reprezentuje swoje starsze wcielenie?
Najbardziej ortodoksyjni fani oryginalnej serii – i to na pewno jeszcze przed premierą recenzowanego tytułu – by powiedzieli, że nie. Jednym z ich argumentów jest to, że w pracach nad Wet Dreams Don’t Dry nie uczestniczył Al Lowe – ojciec Larry’ego Laffera, który tworzył większość odsłon LSL, i który odpowiadał za sukces tej marki. A wiadomo, jak się skończyła absencja Lowe’a na pokładzie – niesławne spin-offy z Larrym Lovage’em, bratankiem Laffera, są dowodem katastrofy wynikłej z nieobecności twórcy oryginału. A jak jest w tym przypadku? Odpowiedź poznacie w dalszej części tego wpisu!
Gra testowana na wersji 1.0.3 build 24.
ŚWIATNazywam się Larry — he he — Larry Laffer!
Zanim jednak omówię świat przedstawiony w recenzowanej grze, warto byłoby wcześniej wyjaśnić, czym jest w ogóle ta seria – tym bardziej że młodsi gracze mogą jej nie kojarzyć (ej, ty! Co tu robisz? To recenzja tylko dla pełnoletnich; wynocha!). Otóż Larry Laffer to nieudacznik i niedorajda życiowa niskiego wzrostu w średnim wieku, który nigdy nie miał dziewczyny. W dniu swoich 40. urodzin – co następuje w roku 1987 – pełen desperacji postanawia zmienić ten stan rzeczy i opuszcza matkę, by zabawić się na całego w mieście Lost Wages. Nie będzie spoilerem, jeśli powiem, że to właśnie w parodii Las Vegas udaje mu się nie tylko stracić dziewictwo, ale i odnaleźć miłość swojego życia. Romantyczna sielanka nie trwa jednak długo, gdyż ukochana każe mu się wyprowadzić. To [był] dobry pretekst dla twórców i wydawcy, by wydać kolejne części gry – a dla samego Larry’ego idealna okazja, by podbić jak najwięcej kobiecych serc. A także innych części ciała. Ostatnia kanoniczna odsłona – Miłość na Fali z numerem 7, która u nas stała się obiektem kultu – rozgrywa się już na początku lat 90.
Wet Dreams Don’t Dry nie jest jednak kontynuacją, a przynajmniej nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Akcja najnowszego Larry’ego ma miejsce zaraz po wydarzeniach z pierwszej bądź drugiej części: nasz protagonista budzi się po ciężkiej nocy; nic nie pamięta, a na dodatek nie ma najmniejszego pojęcia, gdzie się znajduje (otaczająca go ciemność niczego nie ułatwia). Gdy udaje mu się już wyjść z tajemniczego pomieszczenia, odkrywa, że nadal/ponownie znajduje się w Lost Wages. Jednak zmiany w architekturze miasta oraz rozmowy z napotkanymi ludźmi zdradzają, że Larry – nie wiadomo do końca jak – w ciągu ledwie jednej nocy przeniósł się o 30 lat do przodu, lądując w XXI wieku. Nowa rzeczywistość, pełna smartfonów, kultury internetu i politycznej poprawności, przeraża głównego bohatera; jednak ten z czasem się przyzwyczaja i zaczyna wykorzystywać współczesne (przyszłościowe?) zdobycze techniki do tego, w czym jest „najlepszy” – czyli do wyrywania panienek.
Konfrontacja bohatera, który mentalnie siedzi w latach osiemdziesiątych, z najnowszymi mediami i trendami społecznymi stanowi – oprócz seksualnych podbojów – główną oś fabuły oraz materiał do gagów i innych żartów. Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don’t Dry jest jednym wielkim komentarzem na temat współczesnego świata, będąc kopalnią kpin i drwin z konsumpcjonizmu, makdonaldyzacji, atencjonizmu, voyeuryzmu medialnego, hipsterów, millenialsów, nerdów, hasztagów, food pornu, weganizmu i bezglutenowej diety, teorii spiskowych, a nawet seksizmu (sic!). W grze znajdziemy mnóstwo nawiązań do popkultury, co łowcom easter eggów powinno się spodobać. Wierni fani serii też nie będą zawiedzeni – w LSL:WDDD znajduje się sporo odniesień nie tylko do pierwszej części (o czym jeszcze opowiem), ale i innych odsłon cyklu (uprzedzając pytania: tak, w grze znajdziemy słynnego ogóra z siódmej części).
Powyższy opis może sugerować, że esencja marki – czyli seks-randki – zeszła na dalszy plan. Nic bardziej mylnego! Choć odsłoniętych sutków nie uświadczymy, to niektóre panie są skąpo ubrane, a z głośników i ekranu monitora wręcz wylewa się sprośny humor oraz liczne aluzje i podteksty – które to fanów Miłości na Fali nie powinny zdziwić (a nawet wręcz przeciwnie). Z drugiej strony, twórcy na szczęście nie przeholowali, pamiętając przy wyśmiewaniu – czy to wirtualnych kobiet, czy samego Trumpa – o zachowaniu pewnego taktu. Dlatego w grze, pełnej nietypowego i zakrawającego o seksizm humoru, będziemy świadkami także delikatnych tematów, jak prawa osób LGBT. Tytuł bawi, prowokuje, a jednocześnie uczy – podobnie jak to robił Al Lowe w swoich grach!
Kończąc już wątek świata i fabuły, muszę wspomnieć o minusach. Owszem, Wet Dreams Don’t Dry potrafi niejednokrotnie rozśmieszyć; niemniej niektórym żartom brakuje polotu. Za scenariusz odpowiada bowiem Stefan Marcinek, a nie – jak już wiecie – jeden z ojców oryginału, Al Lowe. Żarty – choć bywają raz pikantne, raz inteligentne, a raz mocno absurdalne – jednak nie zawsze pokrywają się z tym, z czego zasłynęło poczucie humoru 72-letniego już programisty i muzyka, jakim jest Al… Drugą rzeczą wywołującą mieszane uczucia jest nowy wygląd Larry’ego – który z konusa stał się chudszy i wysoki (choć nadal nosi biały garnitur i czarne włosy) – oraz brak postaci Narratora. Największym grzechem jest jednak zakończenie. Mam tu na myśli zarówno końcową scenę fabularną, jak i ostatni etap rozgrywki. Plot-twist jest słaby, a finał niczego nie wyjaśnia – w tym także tego, dlaczego Larry przeniósł się w czasie i w jaki sposób zwiększył swój wzrost. Dlatego za ŚWIAT przyznaję tylko siódemkę. Szkoda, bo gdyby nie zakończenie, byłbym w stanie dać ósemkę, jeśli nie nawet dziewiątkę.
ROZGRYWKAZajebiście Wielka Lekcja
W menu głównym nie uświadczymy niczego niezwykłego – ot, panel do rozpoczęcia/wczytania/zakończenia gry oraz dosłownie kilka prostych ustawień, dotyczących rozdzielczości, poziomu głośności i kwestii językowych. Natomiast uruchamiając nową grę, otrzymujemy na starcie pakiet pytań, które mają służyć weryfikacji naszej pełnoletniości – co stanowi oczywiście przedłużenie tradycji serii. Jeśli chodzi o sam gameplay, to Wet Dreams Don’t Dry również nie odbiega od wieloletniej formuły – będąc, podobnie jak większość pozostałych odsłon*, przygodówką point&click. Diabeł jednak tkwi w szczegółach: zamiast zestawu akcji, takich jak oglądanie, używanie, lizanie/całowanie czy rozpinanie rozporka – co stanowiło wizytówkę serii – mamy teraz do dyspozycji tylko dwie możliwości: zdefiniowana z góry interakcja z przedmiotem/postacią (lewy klik) oraz komentarz Larry’ego (prawy klik). Tym samym kontakt z NPC-ami został ograniczony do próbowania na nich różnych przedmiotów z ekwipunku oraz do rozmowy… z dostępną listą odpowiedzi. Tak jest, opcje dialogowe to coś, co stanowiło rzadkość w starszych odsłonach Larry’ego. Nie liczcie jednak na nieliniowość – nie mamy żadnego wpływu na kształt fabuły.
Wraz ze zmianą realiów, modyfikacji uległo również podręczne menu. Nasz protagonista ma do dyspozycji smartfon, który oferuje kilka aplikacji: menu oraz inwentarz nie wymagają objaśnień, ale pozostałe już tak. Unter – czyli po ichniemu Uber – spełnia taką samą funkcję co taksówka z oryginału, dzięki której można poruszać się po Lost Wages. Jedne miejsca – w tym słynny Bar Lefty’ego – oparły się czasowi i wyglądają niemal identycznie co trzydzieści lat temu, a inne – jak sklepik Quiki-Mart – zmieniły się nie do poznania (co ciekawe, można też spotkać parę znajomych twarzy). Instachłam (Instacrap) – parodia Instagrama – umożliwia odtworzenie w dowolnym momencie wybranych scenek, w tym także tych erotycznych z udziałem Laffera. Natomiast Timber (u nas przetłumaczone jako Bimber) – odpowiednik Tindera – pozwala przeglądać profile różnych osób: nie tylko dziewczyn, ale i facetów czy innych stworzeń… Ta apka stanowi jednak tylko nic nieznaczący dodatek, gdyż nasze przesunięcia w prawo bądź lewo nie wpływają na dopasowania (pary). Ostatnią funkcją smartfona jest ta fabularna: świecące pudełko, jak Larry nazywa współczesne telefony komórkowe, posiada sztuczną inteligencję. Kobiecy głos SI z telefonu czasem komentuje nasze zachowanie. Tym samym stary, męski i niewidzialny Narrator, który towarzyszył Larry’emu w jego przygodach od samego początku, odszedł w zapomnienie, co mnie trochę boli. Niemniej Pi, jego zastępczyni, niekiedy też potrafi rozbawić gracza.
Przechodząc do sedna rozgrywki, czyli zagadek, nie jest źle. Gra nie należy do wybitnie długich ani tym bardziej trudnych. Acz muszę przyznać, że w nielicznych momentach musiałem naprawdę sobie „łamać główkę”… Sterowanie – w wyniku zmian, o których wspominałem akapit-dwa wyżej – jest proste. Dostęp do wszystkich aplikacji smartfona mógłby być jednak jeszcze prostszy i szybszy. Ponadto denerwowało mnie, kiedy inwentarz wielokrotnie się chował i musiałem go z powrotem przywoływać.
GRAFIKASoft porno nie jest szkodliwe społecznie
Zmianie uległa także warstwa wizualna. Nie jest to już ani pikseloza, ani klasycznie kreskówkowa stylizacja. Jeżeli Wet Dreams Don’t Dry miałbym do czegoś porównać, to do minigier we Flashu sprzed kilkunastu lat. Nie jest jednak tak źle, jakby się mogło wydawać: rozdzielczość jest wysoka, większość scenerii bogata w detale, a projekt postaci, które to wszystkie zostały narysowane ręcznie, ciekawy. Ba, nawet do nowej aparycji jurnego 40-latka da się przyzwyczaić! Jedynie niektóre animacje mogłyby zostać dopieszczone. Mnie na przykład raziło to, że często przedmiot z ekwipunku, wręczany drugiej osobie, nie pojawia się w rękach bohaterów.
W tej części recenzji nie można jeszcze pominąć istotnej kwestii omawianej gry, czyli elementu pornograficznego. Kobiety, z którymi Larry może się umówić na seks, na ogół nie są ubrane wyzywająco, ale nie można też im odmówić uroku. Jeśli chodzi o scenki erotyczne – niestety (albo stety?), nie liczcie na subtelne porno z szóstej czy siódmej części: tu jest tylko zlepek kilku niemal statycznych klatek z półnagimi pannami oraz podnieconym protagonistą. Cóż, i tak lepsze to niż wielki, czarny prostokąt z napisem CENZURA w dwóch pierwszych odsłonach.
DŹWIĘKYeah, baby! *wesoła muzyczka*
Warstwa dźwiękowa nie jest dziełem sztuki, ale to najsolidniejsza część najnowszego Larry’ego. Muzyka potrafi wciągnąć i umilić czas przy grze, efekty dźwiękowe są odpowiednio dobrane, a aktorów z przyjemnością się słucha. Również i pod kątem audialnym z szacunkiem potraktowano materiał źródłowy: w grze usłyszymy nie tylko główny motyw serii LSL – tyle że w nowej aranżacji (podobnie jak muzykę z Baru Lefty’ego) – ale i Jana Rabsona w roli głównej. To ten aktor podkładał głos Larry’emu Lafferowi w każdej części, począwszy od szóstki w specjalnej edycji CD**.
Oprócz angielskich głosów, Wet Dreams Don’t Dry oferuje także niemiecki dubbing. I tyle. Polscy fani na pewno by chcieli usłyszeć Jerzego Stuhra w roli odpychającego lowelasa, ale nic nie zapowiada tego, aby miało to się zmienić w przyszłości. Cóż, chyba trzeba pogodzić się z faktem, że Miłość na Fali to pierwszy i już ostatni Larry zlokalizowany u nas w pełnej wersji językowej… A co do polskiego tłumaczenia najnowszej odsłony, to jeszcze o tym wspomnę w następnej sekcji recenzji.
JAKOŚĆZa mało czułości…
W grze nie napotkałem żadnych poważnych i niepokojących błędów; tak samo gra nigdy się nie scrashowała. Do płynności oraz czasu wczytywania nie można się w ogóle przyczepić. Zastrzeżeń w warstwie technicznej jednak trochę mam. Oprócz kwestii nierównych animacji oraz nie zawsze wygodnego sterowania, zauważyłem np., że podczas ekranów śmierci tekst jest ucięty. (Same ekrany śmierci też nie zawsze się pojawiały, choć – z tego, co mi wiadomo – powinny). Mniej więcej w trakcie połowy gry wyszedł już kolejny (w dniu publikacji recenzji: najnowszy) patch, ale nie aktualizowałem tytułu, z obawy o możliwą utratę/niekompatybilność sejwów. Dlatego też ocena w tej kwestii może być lekko niesprawiedliwa.
Jeżeli chodzi o lokalizacje, Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don’t Dry jest dostępny w czterech tekstowych wersjach językowych: angielskiej, niemieckiej, polskiej oraz rosyjskiej. Muszę to powiedzieć szczerze i z ręką na sercu, ale tłumaczenie na nasz język… jest naprawdę dobre! Oficjalne polonizacje całego cyklu – od pierwszych odsłon z lat 80., po Leisure Suit Larry: Reloaded – zawsze mogły pochwalić się wysoką jakością wykonania, wliczając w to także udane żarty i gry słowne, zrozumiałe tylko dla polskich graczy. Nie inaczej jest i tym razem: gramatyka i ortografia nie kłócą się z zasadami naszego języka, zachowano sens oryginalnych wypowiedzi, a i znalazło się też miejsce na parę mrugnięć oczkiem w stronę odbiorców znad Wisły. Poważnie, na palcach jednej ręki z kikutami policzyłbym wpadki językowe. Jedyne, co rzuca się w oczy, to „niekompatybilność” polskich liter z resztą czcionki. Nie winiłbym tu raczej tłumaczy, a ekipę developerską z Niemiec, ponieważ cyrylica też znacząco odbiega od pozostałych znaków.
OCENACzy mokry sen się spełnił?
Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don’t Dry nie jest grą doskonałą. Tytuł cierpi na parę mniejszych błędów, nie najlepiej poprowadzoną fabułę, profanum w postaci nowego wyglądu Larry’ego oraz kilka żartów kloacznego (i to dosłownie) poziomu. Jednak panie i panowie z niemieckiego CrazyBunch pokazali, że potrafią stworzyć nie tylko znośną przygodówkę, ale i uszanować dorobek Ala Lowe’a. LSL:WDDD to nie tylko ciekawa wariacja pierwszej odsłony o tytule Larry w Krainie Próżności, ale i pewien hołd złożony całej serii, niepozbawiony ducha oryginału. Zmiana realiów na współczesne to zarówno świetny pomysł na historię, jak i zgrabne wybrnięcie z trudnej sytuacji, jaką jest faktyczna, ale smutna współczesna rzeczywistość. Wydawałoby się, że w czasach licznych afer seksualnych, okupionych hasłem #MeToo, oraz innych form dyskryminacji nie ma już miejsca na perypetie niemłodego już zboczeńca – na szczęścia ekipa developerska wyszła z tego obronną ręką.
Najnowszy Larry to już nie jest ten sam poziom jak za czasów Sierry, ale i tak stoi kilka poprzeczek wyżej niż Magna Cum Laude oraz Box Office Bust – ba!, co więcej, Wet Dreams Don’t Dry paradoksalnie zbiera od prasy lepsze oceny niż drugi remake debiutanckiej odsłony LSL z 1987. Czyżby wreszcie, po żonglowaniu marką przez kilku wydawców, seria trafiła w dobre ręce? Na to wygląda. Dlatego nie obraziłbym się, gdyby CrazyBunch odświeżyło tekstowe odsłony cyklu, czyli W Poszukiwaniu Miłości oraz Pasjonującą Patti w Poszukiwaniu Pulsujących Piersi. Zanim jednak by doszło do urzeczywistnienia takiego scenariusza, fani serii już teraz mogą założyć bajer garniak (tytułowe leisure suit) i ograć najnowszego Larry’ego.
PS Wielkie dzięki, gog.com, za kopię gry do recenzji!
*Trzy pierwsze części Larry’ego były przygodówkami graficzno-tekstowymi; dopiero w 1991 seria otrzymała interfejs typu „wskaż i kliknij”, za sprawą pierwszego remake’u jedynki oraz piątej części o podtytule Fala Miłości. Natomiast odsłony z bratankiem Laffera to bardziej zręcznościowe sandboksy. Ponadto na cykl Larry Bajer Garniak składa się także kilka spin-offów, jak gra w karty czy pinball.
**Wyjątek stanowi najgorsza odsłona serii, czyli Box Office Bust, w której to głosu podstarzałemu zbokowi użyczył Jeffrey Tambor.
- Świat: 7/10
- Rozgrywka: 7/10
- Grafika: 8/10
- Dźwięk: 9/10
- Jakość: 7/10
Najnowszy Larry to ciekawe połączenie sequelu, remake’u i rebootu serii. Wet Dreams Don’t Dry ubiera starą formułę w nowe szaty (króla podrywu) – choć niemodny garnitur z poliestru i błękitna koszula zostały te same. Jeżeli jesteś fanem ciekawych przygodówek, legendarnych odsłon LSL albo po prostu kręci cię sprośny humor, sięgnij po tytuł – jednak nie spodziewaj się wielkiej rewelacji. Całkiem udane i godne przywrócenie do życia serii o łysiejącym kochanku, ale Leisure Suit Larry WDDD to gra raczej na jeden raz. Może kolejna część okaże się więcej niż dobra? Oby!
Platforma testowa PC
- Procesor: Intel Core i5-4460 3.2 GHz
- Monitor: 17″ LCD NEC LCD170V
- Grafika: nVidia GeForce GTX 950, 2 GB VRAM
- Pamięć: 8192 MB RAM Goodram
- System: MS Windows 7 Home Premium SP1
- Myszka: A4Tech XGame Laser Oscar X750 EF
- Klawiatura: Art
- +Pomimo nowego wzrostu, to stary, dobry Larry
- +Pomysł na fabułę
- +Rudowłosa Erin <3
- +Liczne odniesienia do popkultury, polityki, historii oraz poprzednich odsłon Larry’ego
- +Angielski dubbing
- +Polskie tłumaczenie
- +Całkiem udana muzyka (oryginalna, jak i ta nowa)
- +Brak poważnych błędów
- +Gra potrafi nie jeden raz rozśmieszyć…
- –…choć niektóre żarty twórcy mogli sobie darować
- –Nudny końcowy etap rozgrywki i słabe zakończenie
- –Sterowanie mogłoby być wygodniejsze
- –Aplikacja Timber nic nie wnosi do gry
- –Animacje do poprawy
- –Polskie znaki nie współgrają z czcionką
- –Ponad 100 zł to jednak zbyt wygórowana cena
Z wykształcenia politolog i dziennikarz, z zamiłowania bloger. Oprócz grami, interesuje się także kinem i astronomią. Propagator krytycznego myślenia i poprawnej polszczyzny – czy też, pisząc z duchem języka internetowego: gramatyczny nazista – tak dobry, że może sprawdzić Twoją pracę dyplomową lub inny tekst, a także udzielić korepetycji z WOS-u. Swoje felietony na temat historii, problemów społecznych i memów internetowych publikuje na blogu bednarskiprzemyslaw.pl – tam też można znaleźć szczegóły oferty usług korektorskich i korepetytorskich.