Hunt Down The Freeman – jak nie tworzyć gier – recenzja [PC]
Żeby zrobić grę tragiczną, trzeba się postarać. To nie jest jak z robieniem gry słabej. Hunt Down The Freeman to przykład gry tragicznej. To wręcz skandalicznie zła gra. Zapraszam do recenzji.
ŚWIAT
Niektóre rzeczy muszą się zdarzyć
W Hunt Down The Freeman wcielamy się w rolę Mitchella, żołnierza elitarnej jednostki HECU. Jednostka ta była wysłana w celu opanowania sytuacji w Black Mesa, którą znamy z serii Half-Life. Rozgrywkę rozpoczynamy w rzeczonym ośrodku, zaraz po spotkaniu z elitarnymi jednostkami specjalnymi, które zostały wysłane, by dokończyć robotę, jaką mieli wykonać żołnierze HECU. Chwilę później poznajemy Gordona Freemana i zbliżymy się z nim na długość łomu, którym od niego oberwiemy. Teraz już wiadomo, że Mitchell mu nie odpuści.
Po pewnym czasie poznajemy G-Mana, tajemniczego człowieka, który jest napędem fabuły całej serii. Oferuje on nam pomoc w złapaniu Freemana, ponieważ i jemu zależy na jego śmierci. W międzyczasie okazuje się, że Ziemia jest w stanie wojny z kosmitami, zwanymi Kombinatem. Jest to słynna Wojna Siedmiogodzinna. Mitchell łączy się z resztą jednostek, planuje ucieczkę i dalszą zemstę. Kolejne wydarzenia zaprowadzą nas do tajemniczej fabryki oraz do City 17 i dalej, w pogoni za pomarańczową puszką o nazwisku Freeman. Zakończenie jest dość zaskakujące i niestety dość słabe przy tym.
Ważnym elementem gry są filmiki, które były tworzone w Source Film Maker. Jest to odejście od oryginalnej serii, gdzie filmików nie ma, a wszystko opowiada gra rozgrywką i zdarzeniami. Filmy są bardzo ładne i choć miejscami sprawiają wrażenie dziwnych, są interesującym i wyróżniającym się elementem gry.
Niestety, poza tymi kilkoma opisami, trudno wiele dobrego powiedzieć o fabule. Brzmi jak dość typowa i naładowana kliszą opowieść o zemście i poświęceniu, pełna słabych dialogów zalanych kliszą pokroju „ja już taki jestem, takim mnie stworzono” czy „przestałem być dobrym, mogę być tylko złym”.
ROZGRYWKA
Wyćwiczony wojownik ma wiele sposobów walki
Mitchell to wyćwiczony wojownik, doświadczony w walce wręcz i dobry strzelec. Oznacza to, że radzi sobie w każdych warunkach. Twórcy w Hunt Down The Freeman wprowadzili parkour, który wymaga od nas schowania broni. Wówczas nasza postać może się wspinać po ścianach czy sięgać odpowiednich obiektów. Dodatkowo możemy się położyć, by wejść do szybu wentylacyjnego albo innego obiektu o maksymalnie niskim progu wejścia. Ale twórcy nie przypisali klawiszy do wszystkich akcji, a samouczek wprowadzono dopiero po tym, jak gracze zaczęli obrażać twórców.
Rodzajów broni jest wiele. Od kilku sztuk broni białej po karabiny pulsacyjne z Half-Life 2. Niestety, bronie często są równie bezużyteczne, jedynie karabiny wyborowe są przydatne na poziomie wyższym niż prawie zerowy. Po drodze pojawiają się również pojazdy. Będziemy prowadzić HMMVE albo motocykl, ale sterowanie jest właściwie identyczne jak w przypadku samochodu z Half-Life 2; przykre.
Dodatkowo w Hunt Down The Freeman, spotkamy wiele typów wrogów, między innymi zmierzymy się z żołnierzami Kombinatu. Ale niestety, starcia są nudne i z czasem irytują. Niektóre jednostki są zbyt wytrzymałe, przez co marnujemy całą amunicję bez skutku, a inne da się zabić spojrzeniem. Dodatkowo często starcia są na zasadzie Mitchell – arena wrogów. W wielu miejscach spotkamy się również z bronią stacjonarną, ale są to zwykłe bronie jak w Half-Life 2.
GRAFIKA I DŹWIĘK
Brzydkie doświadczenia z dubbingiem i brudnym światem
Hunt Down The Freeman wygląda smutno. Oryginalny Half-Life 2 miał wiele miejsc brzydkich, ale to dlatego, że City 17 było brzydkie jako obszar postsowieckiego miasta. Miał on również wiele lokacji pięknych. Hunt Down The Freeman tego nie ma, lokacje są po prostu brzydkie, a w wielu miejscach widać niedopracowanie (połyskujące tekstury ciemnych obszarów zwykłej ściany).
Muzyka, jeżeli występuje, czyli rzadko, brzmi po prostu ok. Dźwięki broni to takie „meh”, nie wyróżniają się specjalnie, nie przeszkadzają. Aktorzy głosowi próbują zrobić dobrą robotę, ale miejscami czuć, że robią to dla żartu. Do dubbingu zatrudniono nawet paru youtuberów, ale ich robota stoi na średnim poziomie, wywołując jedynie śmiech.
JAKOŚĆ
Nie sądziłem, że można to tak źle zrobić
Gra jest spektakularnie niedopracowana i spektakularnie liniowa. Aż mi się przypomina pewien tytuł, w który ostatnio grałem, też mocno niedopracowany. Hunt Down The Freeman powinien mieć specjalny licznik czasu, który będzie odliczał czas do momentu, gdy gracz zbinduje sobie klawisz do kodu na noclip. Wielu etapów nie da się ukończyć z powodu złego skryptowania albo tragicznej ich konstrukcji. Dosłownie tragicznej. Niewidzialne ściany czy błędne kierowanie to chleb powszedni w Hunt Down The Freeman. Problemy z oświetleniem występują do tego stopnia, że plansza wygląda tragicznie źle i ma domyślne oświetlenie od silnika. Standardowy dzień w życiu Mitchella.
W wielu miejscach AI przeciwników jest otępiałe. Wrogowie nie reagują, kiedy bijemy ich z bliska, a czasami potrafią nam zadać obrażenia, kiedy stoimy kilometr od nich. W niektórych momentach grę trzeba ładować z użyciem komendy „map” w konsoli. Przechodzenie między lokacjami to crash na pulpit. Czasami trzeba czekać minutę na załadowanie planszy, przez co ma się wrażenie, że gra nie działa. No i wyobraźcie sobie, że w pierwszych buildach gry, filmy były niedostępne, bo ich nie umieszczono w kodzie. Bo zapomnieli. Optymalizacja, leży i kwiczy. Dziury w mapie i złe optymalizowanie terenu powodują, że chrupanie gry jest wyczuwalne.
Nie wiem, czy powinienem wpisywać to jako jakość, ale to zrobię. Kontrowersyjna gra ma kontrowersyjnych twórców. Niestety, jest to gra kradnąca zawartość z innych gier. Przykładowo wycinane są mapy z Half-Life 2 albo z modyfikacji do gry. Twórcy tłumaczyli, że dogadali się z twórcami zawartości, którą wzięli. Ale tak nie było i zostało to udowodnione. Kontrowersyjną zawartość usunięto w miarę możliwości, ale nie wszędzie. Dodatkowo wiele mówiono o problemach wewnętrznych pomiędzy poszczególnymi osobami współtworzącymi grę.
OCENA
Hunt Down The Freeman to gra okropnie niedopracowana i jej potencjał jest jedynie w niezamierzonych żartach (szlagierowe „you have my permission to die” to poziom „they played us like a damn fiddle” z Metal Gear Solid: Ground Zeroes) i niedopracowaniu wywołującym śmiech. Polecam ludziom, którym zależy na poznaniu nowego spojrzenia na świat Half-Life, ale na pewno nie jest to gra warta obecnej ceny (35,99zł). Szczerze mówiąc, Fallout 76 wydaje się lepszą inwestycją. Zastanawiam się również, w jakim stanie była gra w dniu, kiedy początkowo planowano jej wydanie, które opóźniano kilka razy.
- Świat: 7/10
- Rozgrywka: 5/10
- Grafika: 5/10
- Dźwięk: 5/10
- Jakość: 2/10
Platforma testowa PC
- Procesor: AMD Ryzen 7 1700
- Grafika: NVIDIA GeForce GTX 1050Ti
- Pamięć: 8 GB RAM
- System: Windows 10 Pro
- Monitor: 32 cale telewizor Samsung
- +Próbowali
- +Aktorzy głosowi też próbowali
- +Dubbing G-Mana prawie jak oryginał
- +Nawet śmieszy
- –Kosztuje niemało
- –Jest „niedopracowana” po całości
Fan gier strategicznych, symulatorów wojennych oraz gier wyścigowych. Z zamiłowania fan początków przemysłu growego i pseudo znawca historii technologii i gier. Gracz konsolowy pecetowy. Do niedawna sprzedawca gier konsolowych. Prywatnie fan seriali i książek z rosyjskiego nurtu Post-Apo.