Syndicate 2012 – recenzja po latach [PC]
Świat cyberpunku właśnie ma swój renesans (przynajmniej ten growy). Zapowiedź rodzimego Cyberpunka 2077 wywołało ogromny hype na samą grę, jak i sam podgatunek.
A warto pamiętać, że sam ten podgatunek sci-fi nie jest zbyt młody. Ridley Scott w 1982 r. stworzył legendarnego dziś Łowcę Androidów, a dopiero później powstał termin znany do dzisiaj. Od tamtego czasu powstało już kilka znakomitych dzieł, ale wystarczy wspomnieć o Matriksie z Keanu Reevesem na czele i jego olbrzymim wpływem na popkulturę, jak i samą kinematografię, by zobaczyć, jak cyberpunk ma wiele do zaoferowania.
Mniej więcej w tym samym czasie, w roku 1993, powstał Syndicate. Był to RTS, diabelnie podobny do popularnego Cannon Foddera. Także tu mieliśmy do dyspozycji małą drużynę, która przedziera się przez zastępy wrogów, by wykonać zadanie. Niedługo potem producent Syndicate, studio Bullfrog Productions (tak, Petera Molyneux), upadł i prawa do serii przeszły do rąk EA. Po 19 latach powstało odświeżenie marki, choć już na innych zasadach. O tej grze właśnie dziś porozmawiam.
Świat
Jest rok 2069. Nie ma już demokracji, a zamiast prezydentów rządzą chciwe na pieniądze megakorporacje, zwane syndykatami. W zamian za kontrolowanie każdej czynności mieszkańców, dostarczają dobrobyt cywilom – czy to mieszkania, jedzenie, czy specjalne wszczepy, dzięki którym nie potrzebujesz internetu bądź klucza do domu. W jednych z trzech syndykatów, w EuroCorp, pracuje Miles Kilo, prototypowy agent do zadań specjalnych. Z czasem odkrywa intrygę związaną z samym sobą i postanawia poszukać zemsty…
…i może brzmi to ciekawie, ale niestety historii brakuje szczegółów i wyrazu. Kilo jest niemy i nic o nim nie wiemy (pod sam koniec gry ujrzymy jego twarz! Ups, spoiler), a pomiędzy misjami nie ma nic, żadnych cut-scenek. Tak więc jedziemy pociągiem, misja się kończy, jesteśmy w biurowcu. Całość przypomina film Hardcore Henry (polecam!), ale o wiele mniej ciekawy. Na szczęście mogę pochwalić klimat – to brutalny, mocny cyberpunk. Zabijanie cywili, tortury czy soczysty język przypominają nam ciągle, że to nie jest miły świat.
Rozgrywka
Rozgrywka toczy się z kamery pierwszej osoby, jak przystało na FPS-a. Fabuła rozdzielona jest na 20 misji, które trwają do maks 15 minut, choć niektóre nie dotrą nawet do dziesięciu. Sprawia to, że choć gra wygląda na przyzwoicie długą, to prawda jest taka, że skończycie ją do 7 godzin. Czy to długo – odpowiedź zostawiam Wam. Warto jeszcze wspomnieć, że, wzorem Call of Duty, po mapach porozstawiane są terminale i komputery z danymi – tak więc, jeśli chcecie poznać każdy zakamarek historii, zajmie Wam to sporo czasu. Do tego pod koniec misji podsumowane są różne statystki, m.in. liczba zabitych wrogów itp. Można więc bić własne rekordy, jeśli ktoś chce.
Do dyspozycji będziemy mieli całkiem sporo typów broni. Standardowym będzie karabin maszynowy ze zmiennym trybem na snajperkę. Poza tym, pistolety, rewolwery, pistolety maszynowe, strzelby i granaty, ale też takie cuda jak miotacz ognia, minigun, laser czy karabin z pociskami samonaprowadzającymi (jak Smart Pistol z Titanfalla). Pochwalę możliwość strzelania przez ściany… której prawie nie ma. Chyba tylko snajperka potrafiła zabić ukrytych wrogów, reszta broni miała pociski z kauczuku.
Tzw. feeling strzelania jest naprawdę dobry. Bronie mają sporego kopa, a przeciwnicy reagują na postrzały (mogą np. upaść na ziemię i z niej prowadzić ostrzał). Poza tym przyjemny jest system poruszania się – postać się wychyla zza przeszkody, a także może zrobić wślizg. Do końca gry nie znudziły mnie kolejne fale wrogów, co niestety (sic) jest na poziomie dziennym – gra jest do bólu liniowa, bardziej niż CoD na przykład. Choć zaznaczam, że chodzi o budowę poziomów, bo zaskoczę, że kilkukrotnie będziemy podejmować decyzje – oszczędzić czy zabić.
Choć nie zawsze narzędziem mordu będzie broń czy bezpośredni nokaut. Drugą najważniejszą bronią Kilo będzie system Dart. Dzięki niemu będziemy mieli dostęp do trzech „mocy”: zmuszenia wroga do samobójstwa, do przechwycenia go na naszą stronę oraz swego rodzaju wybuch i ogłuszenie/zabicie kilku przeciwników naraz. Kiedy zabijamy wrogów, napełnia się pasek umiejętności. Aby ją użyć, wystarczy spojrzeć na ikonkę nad głową nieszczęśliwca i przytrzymać przycisk. Innym trybem naszego wszczepu jest spowolnienie czasu i przez chwilę zadawanie większych obrażeń.
Pochwalę świetne i pomysłowe walki z bossami. Raz musimy w powietrzu detonować pociski lub je zawracać do nadawcy, innym razem staniemy przeciwko szybkiemu i niewidzialnemu agentowi. Po wyeliminowaniu go, dostaniemy punkt do wydania w drzewku. Różnica do RPG-ów jest taka, że wybierać możemy co chcemy – szybsze regenerowanie się „ultów”, przeładowanie i zmiana broni czy więcej zdrowia.
Dopomnę też, gra posiada tryb co-op, który najprawdopodobniej nadal działa. Sam nie miałem okazji go sprawdzić, ale jeśli macie kolegów do wspólnej gry – warto zagrać.
Grafika I Dźwięk
Już zapomniałem, jak dobrą muzykę ma Syndicate. Jednak muszę przyznać, że za mało z niej korzysta. Tylko dwa razy w całej grze usłyszymy świetny dubstepowy utwór; a szkoda, bo walki mało kiedy raczą czymś innym niż odgłosem strzałów. Nie zachwyca też voice-acting, o którym zaraz.
Co do grafiki… Jest zwyczajnie dobra. Trochę się zestarzała, głównie jak spojrzymy na puste, idealnie kwadratowe miasta. Brakuje tego klimatu z Blade Runnera czy rodzimego Cyberpunka 2077. W upiększeniu gry nie pomaga mocny blur i absurdalne natężenie świateł. Musiałem zainstalować (chyba jedynego) moda na kontrast świateł, bo spaliłyby mi się gałki oczne. Oczodoły nie odpoczną nawet w menu plików i dokumentów – na napisy jest nałożony tak niewyraźny filtr, że aż oczy bolą. Taki sam miałem problem w Assassin’s Creed III bodajże, gdzie podczas czytania co rusz coś się błyska. Twórcy, dlaczego!?
Pochwalę za to interfejs – cały jest przeniesiony do gry, a nie na ekran. Oznacza to, że podczas ruchu on także się porusza, a ilość pocisków jest wyświetlana bezpośrednio przy broni. Poza tym fajnym efektem są wskaźniki nad osobami/przedmiotami – wystarczy spojrzeć na osobę, a dowiemy się wtedy, jak się nazywa lub kim po prostu jest.
Jakość
Nie uświadczyłem żadnego glitcha lub dziwnego rag dolla – dobra robota. Jednak muszę się przyczepić do kilku spraw. Po pierwsze – dlaczego nie da się podnieś amunicji podczas przeładowania!? Realizm raczej nie wchodzi tu w grę, więc jest to spora przeszkadzajka i zwyczajnie irytuje, gdy musimy stać nad tym magazynkiem, aż skończy się animacja. In secondo luogo – voice acting nadaje się do wyrzucenia do kosza. Aktorzy chyba nie wi(e)dzieli, jakich postaci grali – nikt tu prawie nie podnosi głosu, prawie wszystko tu jest poetycko wyartykułowane. Brakuje też polskiej wersji językowej, a przydałaby się, bo tekstów i dialogów jest sporo. Kolejną wadą, choć już mniejszą, jest gubienie klatek przy ładowaniach poziomu.
Ocena
Syndicate to po prostu przyzwoita gra – dobrze wykonana, przyjemna do grania i przejścia. Jednak jak wyjdzie Cyberpunk 2077, Syndicate przestanie być komukolwiek potrzebny. To liniowy, lekko monotonny FPS z bardzo dobrym modelem strzelania. Mam wrażenie, że przyjemność z gry jest odwrotna do wina – polecam zagrać jak najszybciej, bo z czasem zrobi się strasznie nieświeże i jedyne, co nam pozostanie, to wyrzucenie go do kosza.
- Świat: 7/10
- Rozgrywka: 8/10
- Grafika: 7/10
- Dźwięk: 8/10
- Jakość: 8/10
Platforma testowa PC
- Procesor: AMD FX 6100 3.30 GHz
- Monitor: Samsung SyncMaster 961BW
- Grafika: NVIDIA GeForce GTX 660
- Pamięć: 8 GB RAM
- System: Windows 7
- Myszka: TRACER Fairy Black RF NANO
- Klawiatura: Mechaniczna Tracer
- +Strzelanie sprawia radość
- +Niebrzydka nawet dziś
- +Klimat świata
- +Dobre udźwiękowienie…
- –…nie licząc słabego voice-actingu
- –Monotonne misje i lokacje
- –Fabuła nie wciąga, a główny bohater praktycznie nie istnieje
- –Zepsuty kontrast świateł
Humanista, pasjonat historii i języków obcych (przede wszystkim angielskiego) oraz j. polskiego. „Pececiarz” od urodzenia, choć posiada obydwie kieszonsolki Sony. Spokojny człowiek, który lubi pisać to, co czytacie :P.