RETROMANIAK #85: TOCA Race Driver – recenzja [PC]
Ayrton Senna, Colin McRae, Richard Burns, czy Lewis Hamilton. Niełatwo stać się znaną na cały świat gwiazdą sportów motoryzacyjnych. Z ich historiami można zapoznać się za pomocą filmów dokumentalnych, książek autobiograficznych, a nawet gier komputerowych.
Czy Ryan McKane z TOCA Race Driver, gdyby istniał naprawdę, mógłby być wymieniany obok innych znanych nazwisk tej gałęzi sportu? Dowiedzmy się!
W 1998 roku świetnie przyjęty przez publiczność Colin McRae Rally zdefiniował na nowo gatunek gier rajdowych. Codemasters udało się wykorzystać wizerunek popularnego kierowcy i posiadającego rzeszę fanów motosportu do granic możliwości. Na przełomie lat 90. i 2000. każdy motomaniak chciał wcielić się samemu w skórę Latającego Szkota i zobaczyć, do czego zdolne jest Subaru 22b STI na krętych drogach Nowej Zelandii.
Nic dziwnego – piekielnie szybkie samochody, decyzje do podjęcia w ułamku sekundy oraz pilot, który tylko w teorii zdradzał, co kryje się za następnym zakrętem. Bo nikt nie miał czasu i nerwów go słuchać. Najzwyczajniej na świecie był to przepis na wciągającą grę komputerową. Dlatego też jeszcze większe wrażenie robi to, że Codemasters rok przed tym było w stanie wycisnąć ostatnie soki nawet z zawodów pozornie nudnych, bo wymagających użycia aut… turystycznych.
TOCA Touring Car Championship z 1997 roku był tytułem zgoła innym od przyszłorocznego CMR – zajmującym się tematyką niszową. Jako gracze nie siedzieliśmy za kierownicą egzotycznych cudów technologicznych, przytłaczających swoim przyśpieszeniem. W TOCA w ręce graczy oddano do użytku samochody takie jak lekko zmodyfikowany Peugeot 407, czy Ford Mondeo, które w wersjach seryjnych, na polskich ulicach, można spotkać do dzisiaj. Brzmi nieciekawie, ale nic bardziej mylnego – i tu również ludzie pokochali serię, co poskutkowało stworzeniem kolejnych części. Jednakże, po TOCA 2: Touring Cars Mistrzowie Kodowania doszli do wniosku, że jeżeli nie zmienią formuły – zderzą się ze ścianą; bo ile razy będzie można chcieć robić to samo? Ile razy można ścigać się sedanami po torze w kółko, zanim stanie się to nużące?
ŚWIAT
Codemasters w swojej nadchodzącej dwie dekady temu produkcji – TOCA Race Driver – musieli wymyślić coś nowego. Na co wpadli? Odpowiedź jest banalna. Rozbudowana kariera i fabuła, doprawiona motywem zemsty. Bo przecież nic nie motywuje tak dobrze jak chęć wymierzenia swojej własnej, chorej „sprawiedliwości”. W tytule z 2002 roku (wersja na komputery osobiste miała premierę rok później) wcielamy się w postać Ryana McKane’a (McRae, McKane, McDonald’s, heh), zawodowego kierowcy wyścigowego, który w latach dzieciństwa był naocznym świadkiem tragicznej śmierci swojego ojca podczas wyścigu (śmierci, która, swoją drogą – jak można zauważyć w intrze gry – nie była przypadkowa).
Jako że niedaleko pada jabłko od jabłoni – syn idzie w ślady rodzica-legendy i pnie się po szczeblach kariery sportu ekstremalnego. Ryan ma sporo do udowodnienia. Po pierwsze, że jest godny nazwiska McKane, a po drugie, że umiejętnościami nie odstaje od swojego starszego brata. Oczywiste, że w tym zadaniu pomożemy mu my, gracze. A przy okazji dowiemy się więcej o przeszłości założyciela RavenWest Motorsport z podserii GRID, bo nim jest właśnie wspominany Ryan, ale to już wiele lat później.
Jeżeli kojarzycie kinowe hity takie jak Driven (2001) czy Michel Vaillant (2003) – zauważycie fabularnie pewne podobieństwa do TOCA Race Driver. Tragiczne zdarzenia motywujące głównego bohatera do dalszego rozwoju, ale będące jednocześnie kulą u nogi – i ja się, szczerze mówiąc, zupełnie nie dziwię. Widok śmierci z pierwszego rzędu członka rodziny wywołałby zespół stresu pourazowego u niejednej osoby. Grając w tytuł po raz pierwszy, jeszcze jako dziecko, sam byłem zszokowany początkowymi zdarzeniami; a obecnie jestem pod wrażeniem, że twórcy postanowili obrać tak kontrowersyjną drogę. Na całe szczęście, fabuła nie przytłacza – jest gdzieś w tle, podczas wyśmienitej rozgrywki.
ROZGRYWKA
Codemasters odświeżyło serię TOCA nie tylko za pomocą dodatku intrygi. Tak jak już wspominałem – ściganie się samochodami turystycznymi jest ciekawe, ale ile można… Dobrze, że twórcy poszli po rozum do głowy i słusznie zauważyli, że przecież nie muszą się ograniczać do jednego. Że przecież mogą zawrzeć podstawową formułę, ale dodać do niej wiele, wiele więcej. Nic nie stoi na przeszkodzie wygrać mistrzostwa za kierownicą Opla Astry V8, żeby w następnych zostawić w tyle przeciwników za pomocą Toyoty GT-One. Niestety, na sam dodatek rajdów po szutrze trzeba było czekać do premiery TOCA Race Driver 2 – a może to i nawet lepiej, bo te nie były zbytnio udane…
…Głównie z powodu zawyżonego poziomu trudności. TOCA Race Driver, niestety, popełnia ten sam błąd. Wyścigi są trudne. Momentami za trudne. Dobrze, kiedy gra rzuca wyzwanie graczowi, ale przestaje być dobrze, kiedy zaczynamy czuć się oszukiwani przez program. Pierwsze zawody, które dane nam jest rozegrać, to strefa wojny. A potem jest jeszcze gorzej. Zawodnicy jeżdżą jak od linijki, ich linia jest nieskazitelnie idealna, a nie pomaga fakt, że na drodze lubią zachowywać się agresywnie. Nic dziwnego, że ojciec Ryana zginął w tym wypadku – kierowcy mają w oczach żądzę przemocy i zwycięstwa oraz brak jakichkolwiek oporów przed nieczystymi zagrywkami. Są jak rekiny, które poczują zapach krwi. Osoby, których zmęczył eRacer, same na nowo odkryją zagrzebane w sobie głęboko PTSD.
To jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby gra sprawiała frajdę. Sprawia jej nawet dużo. Większy wybór samochodów; pokaźniejsza liczba torów i lokacji, które przyjdzie nam zwiedzić, oraz ciekawe wyzwania, pozwalające wziąć w obroty auta, których obecność inaczej trudno byłoby usprawiedliwić. A wszystko w grę wkomponowane jest w sposób niezaburzający immersji – menu główne to biuro, w którym to korzystamy z komputerów, chociażby przy podpisywaniu kolejnych kontraktów z poszczególnymi drużynami. DiRT 2 korzystał z bardzo podobnego zabiegu.
GRAFIKA I DŹWIĘK
Graficznie – z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa – muszę stwierdzić, że była to jedna z najładniejszych wizualnie gier wyścigowych wczesnych lat 2000. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia z gry i obejrzeć filmy z rozgrywki – bronią się same. Dodatkowym smaczkiem jest fizyka zniszczeń. Nie mam pojęcia, jak Codemasters dało radę zaimplementować je na taką skalę. Każde uderzenie demoluje nasz wóz w sposób wizualny i mechaniczny, a to naprawdę coś, bo… producenci aut nawet obecnie naprawdę bardzo, baaardzo nie lubią, gdy pokazuje się ich produkty z najdrobniejszymi zarysowaniami.
Muzycznie jest po prostu ok. Utwory, takie jak Death Trip 21 zespołu Ash, zagrzewają serca do walki; pasują stylistycznie, ale nie zapadają szczególnie w pamięć. Gorzej jest z dźwiękiem silników – co prawda, ujdą i nie męczą ucha, ale zawsze boli fakt, że w grze wyścigowej takie elementy są traktowane jak te gorsze, które można pominąć. To mniej więcej tak, jakby w grze FPS strzelba brzmiała jak wiatrówka: niby okej, niby można zagryźć zęby, ale jednak produkcja na tym sporo cierpi. To zdecydowanie pięta achillesowa TOCA Race Driver.
JAKOŚĆ
To jedna z tych gier, po których widać, że w ich produkcję włożono sporo miłości. Model jazdy jak na tamte czasy jest sensowny – jazdą „na czuja” raczej daleko nie zabrniemy. Trzeba poznawać tory, samochody i ich specyfikę oraz panicznie uważać na straty przyczepności. Na to ostatnie w szczególności – niekontrolowane poślizgi znacznie nas spowalniają, co przeciwnicy kochają wykorzystywać przeciwko nam.
A jak z kontrolowanymi poślizgami, skoro mówimy o grze, w której jest Toyota Supra, Nissan Skyline R34, a nawet Toyota Chaser? Otóż… Trochę gorzej. Power slide jest jak najbardziej możliwy do wykonania, ale żeby utrzymać płynny drift – niestety graniczy to z cudem. Nie dziwi mnie to. W tamtych czasach mało było produkcji, które do perfekcji opanowały fizykę mechanizmu przyczepności i jego stopniowej straty.
Jedyne, do czego mógłbym przyczepić się mocniej (i to zrobię), to ten poziom trudności. Naprawdę, czasami miałem wrażenie, że to boty z Mortal Kombat w czasie wolnym stwierdziły, że zajmą się profesjonalnymi wyścigami. Jeszcze gdyby dało się to jakoś bardziej dopasować pod siebie, ale niestety nie. Bawienie się suwaczkami ustawień właściwie nic nie daje.
OCENA
Odpowiadając na pytanie postawione na samym początku artykułu: tak, McKane byłby znany na świecie; bo, cholera jasna! – przeciwnicy, z którymi musiał się mierzyć, byli maszynami (żart zamierzony). Ale jako że jest tylko tworem wirtualnym, to będzie musiała mu wystarczyć również i wirtualna sława.
W TOCA Race Driver warto zagrać z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby poznać dokładniej świat wykreowany przez GRID Legends, a po drugie – bo to jedna z lepszych starszych gier wyścigowych. Tytuł nadzwyczaj wymagający, będący nieustannym wyzwaniem, ale nie oszukujmy się: my, retromaniacy, lubimy wyzwania i nie pogardzimy okazją, żeby wykazać się umiejętnościami, prawda?
- Świat: 7/10
- Rozgrywka: 9/10
- Grafika: 9/10
- Dźwięk: 4/10
- Jakość: 6/10
Platforma testowa PC
- Procesor: AMD Ryzen 5 3550H
- Grafika: NVIDIA GeForce GTX 1650
- Pamięć: 8 GB RAM
- System: Windows 10 Home
- Monitor: 22 cali BenQ G2220HDL
- Myszka: Natec Magpie
- +Zmiana formuły w stosunku do poprzednich odsłon
- +Dodanie fabuły
- +Ciekawe menu
- –Dźwięki
- –Poziom trudności