Kryminał w rytm muzyki. STRAY GODS: The Roleplaying Musical – recenzja [STEAM DECK]
To jedna z tych gier, w których już sam jej tytuł dzieli ludzi. Tak, to musical, jednak nie wyłączajcie jeszcze strony! STRAY GODS jest czymś innym, co dotąd widzieliście w kinach. Co powiecie na… kryminał fantasy?
Powiem więcej – Stray Gods to bardzo nietuzinkowy projekt z, można by powiedzieć, gwiazdorską obsadą. Szalone i trudne do zrealizowania dzieło, które nie zyska dużego rozgłosu. Gra, która „musicalofobów”… no, nie odmieni, ale może spojrzą oni na ten gatunek trochę inaczej. Zainteresowani? Zapraszam do recenzji.
Dziękujemy firmie Plan of Attack za dostarczenie klucza do gry.
Świat
Historię poznajemy w skórze Grace, członkini zespołu muzycznego. Na castingu, poszukującym świeżej krwi do ekipy, piosenkarka poznaje Calliope. Choć członkinią bandy byłaby idealną, to nie będzie jej już dane niczego zaśpiewać – bowiem chwilę później zostaje zamordowana, a nasza bohaterka zostaje wciągnięta w świat panteonu greckiego, zostając następczynią Calliope, a także jedyną podejrzaną o zabójstwo. Aby nie zostać stracona, Grace, korzystając ze swoich nowych umiejętności, musi odkryć sprawcę i dowieść swojej niewinności.
Jeżeli czytacie książki fantasy, mogliście zauważyć pewien trop – tak, to urban fantasy pełną gębą. Na szczęście twórcy nie poszli w klisze i zamiast drugiego Percy’ego Jacksona, dostajemy tu wręcz kryminalną opowieść z szukaniem dowodów i przepytywaniem podejrzanych (no, może ciut lżejszą niż przygody Poirota). To, co zostawiono z (pod)gatunku, to motyw „bogowie żyją wśród nas” – i tak, najwięcej czasu spędzimy na rozmowach (i śpiewaniu) z taką Ateną, Persefoną czy Apollem. I są to postacie nieźle napisane, każda oczywiście „uwspółcześniona”, ale nadal trzymająca się swoich mitologicznych korzeni. Swoją drogą, to dobra okazja do powtórki wiedzy o greckich bogach, bo dostajemy tu trochę informacji o ich dawnym życiu. Ogólnie największą zaletą fabuły jest dobre opisywanie świata przedstawionego – każdy bóg czy inna istota ma wystarczająco czasu antenowego na zrozumienie jego/jej intencji, charakteru oraz tego, co kryje w środku. Grace także jest charyzmatyczną postacią, choć ogólnie „śmiertelnicy” są napisani dość sztampowo, nie ma ich jednak zbyt wielu. Swoją drogą: za historię odpowiada scenarzysta najważniejszych RPG-ów w branży – w tym Neverwinter czy Dragon Age – i czuć tu tę rękę fachowca.
Rozgrywka
Oprócz musical, w tytule majaczy także roleplaying. Nie oszukujmy się, to nie jest żaden RPG. I bardzo dobrze. Rozgrywka sprowadza się do wybierania opcji dialogowych wedle własnego widzimisię. Na samym początku gry wybieramy trzy warianty „charakteru” Grace – buńczuczny, sprytny i empatyczny (w wolnym tłumaczeniu). Obranie danej ścieżki odblokowuje opcje dialogowe, które mogą w jakiś sposób wpłynąć na fabułę. Zostaje więc nam coś à la film interaktywny z dość niewielką ilością interakcji. Tu kryje się chyba największy problem gry: bowiem chciałoby się otwartych lokacji do zwiedzania! Poczułem to już na początku – była tam scena, w której musieliśmy przeczesać czyjś apartament. To może przynajmniej da się zwiedzać lokacje „skokowo”? Niestety nie, tylko: parę opcji, na co spojrzeć, a co włącza losowe wypowiedzi, i jedna opcja, która popycha akcję do przodu. A jeśli ktoś mi powie, że nie dało się z takim stylem stworzyć trójwymiarowych etapów – sprawdźcie grę Heaven’s Vault. Szkoda, bo bardzo blisko mi jest wpisać STRAY GODS do gatunku visual novel, którego przedstawicielem recenzowana gra na szczęście nie jest.
Większa ingerencja gracza jest przy okazji piosenek. Te pojawiają się w grze całkiem często, ale nie na tyle, bym uznał recenzowaną produkcję za prawdziwy musical. Przez większość czasu przyjdzie nam rozmawiać z bogami i innymi mitologicznymi istotami (dialogi są nieźle napisane), niżeli śpiewać na scenie. A jak już się akcja zacznie, będziemy mieć całkiem istotny wpływ na to, jak potoczy się koncert. Utwory dostosowują się bowiem do naszych decyzji. W zależności od tego, czy chcemy „atakować naszego przeciwnika”, czy wykorzystać jego czułe punkty, tekst piosenki zmieni się wraz z efektem. Tak, są tu wybory moralne, może niezbyt często, ale i tak nie warto klikać w byle jaką opcję. Jedne wersje piosenek są zdecydowanie lepsze od drugich.
Grafika i muzyka
Naprawdę rzadko się zdarza, aby rubryka w recenzji nt. grafiki i muzyki była tak ważna, jak w tej grze. Słowo musical w tytule wymusił akcent na to, jednak swoje do powiedzenia ma też oprawa wizualna. I od niej teraz zacznę – nie zobaczycie tego na tych screenach, ale animacja jest zrobiona skokowo. Nie jest to więc żaden Disney, a raczej bardzo rozbudowany komiks. Brzmi to niezachęcająco, ale uwierzcie, że klatek jest i tak wystarczająco. „Komiksowość” dodaje grze jeszcze więcej charakteru, a animacje są i tak na tyle szczegółowe, że to szarpanie nie przeszkadza. Także podczas „występów”, które mogą być całkiem dynamiczne. Poza tym – kurde, to jest genialne, żadnych kłapów, timingów*, aktorzy mogą zaszaleć, nie przejmując się, jak poruszy się postać i jej mimika.
Same lokacje też są zręcznie zaprojektowane, same są zresztą jedynymi bardziej trójwymiarowymi elementami (czuć przestrzeń, w której poruszają się postacie). Zadowala spora ilość grafik do mimiki postaci i ogólnie napchanie tu i tam czymś, na czym można zawiesić oko, szczegółami tła. Jedynym minusem może być ta skokowość animacji, ale jest minusem niezbyt przeszkadzającym. Akcje na ekranie obserwuje się bardzo dobrze, postacie narysowane są również przyjemnie, a niektóre sekwencje muzyczne aż proszą się o prawdziwy teledysk (zresztą, sami zobaczcie poniższy fragment. Uwaga, spojlery!).
A muzyka? Zacznę od tego, że casting jest wspaniały. Główną bohaterkę gra Laura Bailey, znana większości z roli Abby z The Last of Us. Part II, choć sam bardziej kojarzę ją jako Vex z Legendy Vox Machiny (oglądać!). Bez problemu dźwignęła nie tylko sporo dialogów, ale przede wszystkim ogrom piosenek, w różnych gatunkach. Urzekł mnie Troy Baker jako Apollo, guru dubbingu, kochany z roli Nathana Drake’a (wiem, Boberek jest wam bliżej znany). Swoją drogą, udział w Stray Gods jest jego 400. rolą! I jak widać/słychać, nie traci swojego talentu, serwując zaskakująco profesjonalne utwory i zapamiętywalną postać. Tak naprawdę wszyscy bogowie grają tutaj świetnie, wymienię, chociażby Pana, którego maniera głosu buduje całą (bardzo nieoczywistą) postać. Są role, które nie przypadły mi do gustu, jednak znaczna większość wypadła tu znakomicie.
Co do samych piosenek – nie ma ich za dużo, ani za mało. Nie jest to La La Land czy Koty z 2019 roku (ekhm…), w którym każda emocja jest wyśpiewana. Dużo czasu poświęcono dialogom, a utwory, choć to mocne uproszczenie, traktowane są jako „boss fighty”. A warto na nie czekać, bo rozbudzają gracza po spokojniejszych etapach rozmów. A jak przychodzi co do czego, to tytuł zaskakuje swoją weną twórczą: rap, chóry, ballady, rock – wszystko może się tu zdarzyć, nie będąc na tym przygotowanym, a duety i chóry to mistrzostwo świata. A więc tak, dla muzyki warto zagrać; ale to właśnie wplątana tu fabuła – to, że nie jest sztampowym musicalalem o miłości i utopijnym świecie – tworzy tak genialną robotę. Chciałbym jednak trochę bardziej zapamiętywalne utwory, może mocniejsze, może niebędące częścią musicalu. Lub wręcz przeciwnie – stworzyć z tego animację Disneya! A tak czuć, że jest to gra indie, nawet jeśli z dobrymi głosami.
*Termin znany osobom dubbingujących, chodzi o „wstrzelenie” się w ruch ust postaci, by wyszło naturalnie.
Jakość
W takiej grze, w której głównie klikasz i słuchasz dialogów, trudno coś zepsuć. Co nie oznacza, że nie przytrafił mi się żaden błąd. Ba, i to całkiem spory błąd – a nawet błędy. Pominę już problem z kasowaniem sejwów w dniu premiery, jednak zostało to szybko załatane i dotyczyło tylko posiadaczy wersji demo (które niestety nie jest już dostępne). To, co mi się przytrafiło (i było dziwne), to zdublowana scenka – ktoś zapomniał o odłączeniu dwóch jej wersji. Poza tym sporym problemem jest nierówność w głośności dialogów – jedni mówią za głośno, drudzy za cicho (piosenki były inaczej nagrane, więc tam nie ma problemów). Optymalizacja powinna pójść do poprawy, bo komputer dość przy grze się męczy. Testowałem Stray Gods na mojej starej konfiguracji pecetowej (GTX 660) oraz na Steam Decku. Choć i tu, i tam da się grać bez problemu, to przy piosenkach oba systemy mocno się krztuszą – wykres Decka szedł zawsze w górę, a chęć ustawienia gry na 60 fps jest nie tylko ciężka, co wyjątkowo zasobożerna! Posiadaczom sprzętu Valve polecam ustawić tytuł nawet na 30 fps, bo tutaj tak mało się dzieje, że niewiele to zmieni. Aha, napisy można powiększyć, ale wychodzą poza ekran.
Ocena
6 godzin – tyle maksymalnie zejdzie wam historia w recenzowanym Stray Gods. Jest tu jednak potencjał na ponowne przejście gry: zakończeń jest kilka, zależnie od tego, kto przeżył (ups!) lub z kim – czy też w ogóle – romansowaliśmy. Nie wiem, czy sam do tej produkcji wrócę, ale mogę za to polecić wam ją wypróbować. Oczywiście, to twór dla bardzo specyficznego odbiorcy. Nie jest to tytuł dla „musicalofobów”, nie da się tego ukryć. Za to nawet, jeśli piosenki w kryminale są wam obojętne, a szukacie czegoś pokroju Life Is Strange (tylko prostszego), to czemu by nie sprawdzić? Gra mogłaby być większa, bardziej efektowna, być drugim odcinkiem serialu Batman: Odważni i Bezwzględni z Królem Muzyki (tak, da się stworzyć musicalowego Batmana, oglądajcie). Wybrano nastawienie na dialogi, historię, a ważniejsze fragmenty zaakcentowano piosenką. I dobrze wyszło, nie każda muzyczna historia musi być pełna szczęścia.
- Świat: 9/10
- Rozgrywka: 7/10
- Grafika: 8/10
- Dźwięk: 8/10
- Jakość: 7/10
SD = Steam Deck
Platforma testowa SD
- +Niezła fabuła nieidąca w sztampowość
- +Świetnie zarysowane postacie
- +Występy musicalowe!
- +Genialne głosy, interesujące dialogi
- +Bardzo przyjemna kreska i zadbanie o szczegóły
- –To ukryta visual novelka
- –Nierówny poziom piosenek
- –Problemy techniczne
Humanista, pasjonat historii i języków obcych (przede wszystkim angielskiego) oraz j. polskiego. „Pececiarz” od urodzenia, choć posiada obydwie kieszonsolki Sony. Spokojny człowiek, który lubi pisać to, co czytacie :P.