Days Gone – recenzja po latach [STEAM DECK] Postapokalipsa z miłością w tle
Recenzowany dziś tytuł to chyba najmniej doceniony exclusive SONY z czasów ósmej generacji konsol. Przejrzałem parę materiałów oraz wpisów z „najlepszymi grami na PS4” i zaskakująco rzadko wspomina się o DAYS GONE.
Zastanawiałem się, co jest tego powodem. Oceny? A skądże! Średnia 7.1 od krytyków, a od graczy 8.4 – naprawdę nie jest źle.
Co w takim razie ostatecznie nie zagrało w produkcji? I ważniejsze pytanie: Czy warto – po prawie 5 latach od premiery – do gry wrócić? A może faktycznie warto (i słusznie było) o niej zapomnieć? Czas się przekonać.
Świat
Fabuła Days Gone rozpoczyna się tak, jak na rasowy film o zombie przystało – wybuchem pandemii wirusa zamieniającego ludzi w krwiożercze istoty. W takich realiach poznajemy motocyklistę Deacona St. Johna, jego żonę Sarę i przyjaciela Boozera. Zranionej przy ewakuacji małżonce jako jedynej udaje się trafić na pokład odlatującego helikoptera, a mężczyźni postanawiają zostać w targanym zarazą Oregonie. Tak rozpoczyna się trwająca długie dwa lata rozłąka, podczas której Deacon i Boozer stają się płatnymi zabójcami na zlecenie obozów. Deek, jak zwykło się na tego pierwszego mówić, nie przestaje myśleć o Sarze – szybko dowiadujemy się, że wspomniany helikopter ostatecznie nigdy nie doleciał bezpiecznie na miejsce! Bohater nie wierzy jednak, że tu się kończy wątek jego małżonki. Po odnalezieniu ocalałego z pamiętnego dnia sprzed dwóch lat, Deek postanawia poznać prawdę, co się stało z Sarą.
Bardzo trudno mi jednogłośnie ocenić fabułę gry. Zacznę może od tego, że pierwsze godziny są wyśmienite. Dobrym pomysłem było wrzucenie gracza na głęboką wodę – informacje o świecie dostajemy bardzo niespiesznie. Deacon już na początku jest facetem z doświadczeniem, wiedzą na temat rojaków, jak nazwano zakażonych, a także nie unika zabijania i wykonywania brudnej roboty. Jedyną ostoją po dawnym świecie został Boozer, jak i wspomnienia o Sarze – reszta to brudne, niebezpieczne realia z bandytami, kultami i szaleńcami.
Tak więc z wolna wchodzimy w ten świat, mając przy sobie jeno pistolet, przez co warto grać ostrożnie i po cichu. Poznajemy pierwsze obozy, zasady rządzące światem, a w międzyczasie historię romantycznej relacji Deacona i Sary. Tych informacji o świecie gry jest może i za dużo: zauważyłem, że scenarzysta lubił nie wytłumaczyć wielu rzeczy – przez co z czasem (gdy okazuje się, że nas znają praktycznie wszyscy) gracz może czuć się, jakby grał w jakiś sequel. Ale zdecydowanie nie jest to największy problem fabuły. A jest nim potworna wręcz ślamazarność, głupota i wydłużanie gry na potęgę. Wszystko inne niż wątek Sary jest tylko barwnym tłem, który ma nas zająć i rozciągnąć grę na 30 godzin.
Wiele z niby ważnych wątków kończy się w połowie lub wcale. Dla przykładu, wątek obozu Tucker – a który trwa może ponad 5 godzin – znika kompletnie, kiedy ruszymy fabułę dalej (wracać na zadania poboczne można zawsze, ale do końca gry fabularnie o nim nie usłyszymy). Wątek NERO, uzbrojonej grupy badaczy, jest – wydaje się – niezwykle ważny dla opowieści, ale jego zakończenie tylko to krótka rozmowa po napisach końcowych (są trzy ukryte cutscenki) sugerująca drugą część gry. Środek gry także jest absurdalny, z misjami głównymi polegającymi na dosłownie (!) powiedzeniem „Cześć”. Za to questy z Boozerem, któremu twórcy chyba stworzyli rolę z maszyny losującej, są kompletnie bezsensowne – i znów: naciągane. Całą fabułę ratuje tylko to dążenie do odnalezienia swojej miłości: bardzo angażujący, autentyczny i dobrze napisany romans, jaki w takich grach próżno szukać.
Rozgrywka
Gatunkowo Days Gone nie odbiega od innych gier wydawanych przez SONY – czy mówię o Spider-Manie czy Horizon. Także tutaj przyjdzie nam poznawać historię w otwartym świecie, zakupimy i ulepszymy nasze oprzyrządowanie, a także rozwiniemy naszego bohatera. Złudne jest jednak wrażenie, że tytuł mechanicznie was nie zaskoczy. Po kolei więc. Po Oregonie będziemy przemieszczać się motocyklem. Od razu nadmienię, że dwukołowcem jeździ się naprawdę bardzo dobrze – czuć jego ciężar, ale nie jest w tym ociężały, a ślizgi czy zachowanie fizyki i reakcji motoru na nią to uczta dla oczu. Pojazd możemy ulepszać, o czym jeszcze wspomnę.
Świat gry jest wystarczająco duży, by po 20 godzinach nadal zaskakiwał. Regiony pustynne, piękne lasy czy śnieżne wzgórza znacznie ratują mozolną fabułę i urozmaicają powtarzające się aktywności. Tych tu bez liku – od czyszczenia obozowisk, przez zbieranie znajdziek, na wypalaniu gniazd zarażonych skończywszy. Nie można tu zapomnieć o hordach: ogromnych skupiskach nieumarłych. Muszę przyznać, że był to genialny pomysł, nie tylko gameplayowy, ale też fabularny. Przez większą część gry z szarańczą nie mamy żadnych szans (nawet na niskim poziomie trudności zabije nas w dwie sekundy), a włączająca się muzyka i przelewające się z dachów potwory ładnie pompują adrenalinę. Niekiedy będziemy mogli obok ich się przekraść, ale najlepiej się potężnie uzbroić, albo też wrócić za dnia, gdy te chowają się w jaskiniach. Walka z zombie jest tu clue programu, co nie oznacza, że nie postrzelamy do żywych/zdrowych. Ludzi najczęściej załatwiamy z dalekiego dystansu, jako że niewielu ma ochotę na walkę wręcz. Skradanie także jest możliwe, a wabiki czy tłumiki (można je zakładać do każdej broni w kole wyboru) bardzo w tym pomogą.
A takich zabawek jest sporo. Granaty, najróżniejsze wspomagacze, pułapki, koktajle Mołotowa czy wreszcie spory asortyment broni palnej. Szkoda tylko, że są one odblokowywane za reputacją obozów – tą zyskujemy, wykonując misje czy przynosząc łupy z wypraw. Tak więc nawet po tych 10 godzinach miałem co najwyżej parę spluw z całej gamy do wyboru. Gdzieś w połowie gry rozwój przyspiesza i odblokowują się wtedy ciężkie działa, które poradzą sobie z hordą. Do walki z nimi konieczne jest też solidne ulepszenie Deacona – punkty doświadczenia dostajemy za wypełnione zadania oraz eksterminację umarłych, a te przyznają nam dostęp do nowych umiejętności. Mamy trzy drzewka: walka w zwarciu, walka dystansowa i przetrwanie (to ostatnie jest ogólnie, głównie związane z surowcami czy kondycją). Tutaj także rozwój bohatera wydaje się ślamazarny, by w środku gry przyspieszyć; taka to specyfika gry, wszystko tu jest wolno wprowadzane. Warto jeszcze wspomnieć, że ilość życia i staminy zwiększamy w placówkach medycznych rozsianych po mapie. Oprócz ciekawych zadań pobocznych i wspomnianych wyżej już aktywności, większość znajdziek to upierdliwe do szukania „małe ikonki”, czy to w postaci nagrań audio, czy charakterystycznych miejsc Oregonu.
Na koniec warto wspomnieć o craftingu. Jawnie inspirowanego The Last of Us lub Tomb Raiderem, trzeba dodać. Tak więc podczas eksploracji zbieramy szmaty, butelki i inne rury, a te przekształcamy w bandaże czy bomby. Proces jest bardzo przyjemny, wszystko tworzymy z szybkiego koła wyboru. Trofea z rojaków i zwierząt lub rośliny (których jest tu absurdalna ilość odmian) sprzedajemy w obozach. Zyskawszy kredyty, możemy spożytkować je na giwery, amunicję czy ulepszanie motocyklu. Tutaj do wyboru mamy wszelakie tłumiki, silniki czy czysto kosmetyczne lakiery. O motocykl trzeba porządnie dbać, jako że nie jest zbytnio wytrzymały, a także nie ma magicznie napełniającego się baku. I być może część z was może być zniesmaczona ciągłym lataniem po kanister czy łataniem pojazdu znalezionymi w samochodach częściami, jednakże ma to swój urok i przede wszystkim buduje klimat. Genialnym pomysłem (tudzież utrapieniem) była konieczność „zapłaty” za szybką podróż częścią paliwa. Realistyczny, utrzymany w klimacie gry sposób, aby zniechęcić gracza do teleportów, a równocześnie nie tak straszny, bo kanistrów jest na mapie całe mrowie.
Grafika i Dźwięk
Od premiery gry na PS4 w kwietniu minie 5 lat. W przypadku konsol to cała wieczność, a wydanie pecetowe niewiele od siebie dodaje. Powiedziawszy to, grafika w DAYS GONE trzyma się do dziś bardzo dobrze. Szczególnie świetnie wygląda początkowy „biom” leśny oraz śnieżne regiony na południu mapy. Tu ciekawostka, śnieg może spaść także w innym rejonie mapy, a stopniowe „zabielanie” świata gry i ubrań Deacona zrobiło na mnie niemałe wrażenie. Nie mogę przemilczeć też wyśmienitej mimiki postaci, szczególnie w przerywnikach. Ogólnie nad animacjami tu posiedziano, bo ruch postaci czy nieprzewidywalne poruszanie się rojaków ogląda się z czystą przyjemnością.
O dźwięk także tu zadbano. Ryk motoru, odgłosy strzałów (strzelanina w tunelach to poezja!) czy kakofonia krzyków hord zombie to wysoka klasa. Nawet polski dubbing jest świetny i do nikogo nie mam nic do zarzucenia, zaś Maciej Maciejewski grający St. Johna dał z siebie wszystko (komentarzy bohatera jest olbrzymia ilość). Na wyróżnienie zasługuje też muzyka – trafiająca w punkt każdej emocjonalnej sceny, czy też dająca niepokój eksplorując zniszczony, martwy świat.
Jakość
Moje notatki zaczynają się od jednego słowa – „bugi”. A później leci to ciurkiem: tańczące elementy otoczenia, wchłonięci przez teren przeciwnicy, niewidzialne ściany, latające motocykle, klony klonów czy utykający bohater przy interakcjach. Tytuł gry pewnie nawiązuje do tych dni, na które nie spożytkowali testerzy przy naprawianiu gry. Tytuł powinien zdecydowanie dłużej posiedzieć na dyskach deweloperów. Największy błąd, jaki napotkałem, to (chyba sławny) bug w ostatniej misji. Otóż połowa mapy… wyparowała! Jakby chunk w Minecrafcie się nie wczytał, a który zabijałby po wpadnięciu do niego. Jak to możliwe, że ten bug nadal istnieje? Pomogło… zmniejszenie ustawień graficznych.
Raz zdarzyło mi się, że horda wlazła do budynku i się tam zaklinowała, uniemożliwiając wykonania celu. Jeśli miałbym się czepiać, to również dialogi lubią być za cicho lub za głośno. Kopiąc już leżącego, wypluję jeszcze „bardzo długie ładowanie się gry” oraz „crashe przy skupiskach hord” (nawet po ich wyczyszczeniu i w specyficznych miejscach). Aha, pozdrawiam kolegę po fachu, który nazwał port na PC idealnym i bez jakichkolwiek błędów; takiego testu potrzebowałem…
Całość przeszedłem na Steam Decku w niedawno wydanej wersji GOG-a. Pierwsze co, to tytuł działa w porządku – trzyma klatki, nawet gdy na ekranie jest setka truposzy. Jeśli planujecie grać tylko przenośnie, opcji jest sporo: 30 fps na wysokich, 40 średnich, a na niskich dałoby radę dobić do 60 klatek. Jeżeli za to gracie w doku, może być ciężko na Full HD. Jeśli dacie trochę mocy Deckowi, na niskich zagracie w 60 fps, ale mocno nierównych. Sam jednak grałem na 9 TDP i średnich ustawieniach w konsolowym klatkażu. Ustawienia średnie są zresztą zupełnie wystarczające, gra naprawdę dobrze wygląda nawet na niższych opcjach. Tak więc źle nie jest.
Ocena
Kończąc Days Gone nie wiedziałem, co czuć. Z długimi grami jest często tak, że po tylu godzinach przebywania w tym świecie i z tymi bohaterami, trudno z nimi się rozstać po napisach końcowych. Innym razem historia jest na tyle dobrze napisana, że jesteśmy nią „spełnieni” i gotowi odłożyć grę na półkę. W Days Gone scenariusz jest bardzo dobry, ale tak rozwodniony, że od połowy gry był dla mnie wręcz przezroczysty. Tak, do samego końca byłem nim zaciekawiony, każdy trick scenariusza na nowo intrygował. Jednakże cały środek fabuły jest bardzo na siłę, z wątkami wręcz absurdalnymi lub niemających swojego finału. Na okrągło coś przerywa wątek główny; czujesz się jak idiota, wykonując w kółko „przynieś to, zabij tamtego”, godziny mijają, a gra się nie kończy (gdy na szali jest uratowanie świata, naszym celem będzie… przyniesienie komuś empetrójki). I to największy problem Days Gone – smakowity scenariusz dryfujący na oceanie nijakości.
Patrząc jednak na to z innej strony, Days Gone ma na tyle przyjemne mechaniki i jest na tyle starannie zrobiony (nie pod stanem technicznym), że fabuła nie musi być najważniejsza. Model walki, sporo aktywności czy przykuwające do ekranu widoki (w tym masywnej hordy, z którą zaraz będziesz miał potyczkę) to wysoka półka exclusive’ów PlayStation. Mogła tylko być o wiele lepsza, gdyby wyrzucić co najmniej 5 godzin… Dostaliśmy dobry tytuł z pamiętną fabułą, niestety zniszczony przez wymóg rozciągnięcia gry na ile się da, tylko po to, by gra się sprzedała.
- Świat: 7/10
- Rozgrywka: 8/10
- Grafika: 9/10
- Dźwięk: 9/10
- Jakość: 6/10
Platforma testowa SD
- Steam Deck 64 GB
- +Znakomite zarysowanie świata
- +Bardzo przyjemny gameplay, szczególnie jazda na motocyklu
- +Ogrom zawartości
- +Ekscytujące walki z hordami
- +Bardzo dobry [polski] dubbing, grafika i animacje
- +Wątek Sary i Deacona to świetny kawałek tekstu…
- –…zabity przez rozciągnięcie gry na upartego
- –Wiele głupotek i luk w scenariuszu
- –Z czasem – monotonna
- –Stan techniczny
Humanista, pasjonat historii i języków obcych (przede wszystkim angielskiego) oraz j. polskiego. „Pececiarz” od urodzenia, choć posiada obydwie kieszonsolki Sony. Spokojny człowiek, który lubi pisać to, co czytacie :P.