INDYK NA PARZE #3: SCHiM, czyli gra o tym, że czasem lepiej pozostać w cieniu
Lato zazwyczaj nie rozpieszcza graczy, jeśli chodzi o premiery tytułów wysokobudżetowych. Nie znaczy to jednak, że w ogóle nie ma w co grać – co to, to nie!
Za chwilę wychodzi na przykład intrygujący indyk pt. SCHiM. Przygotowaliśmy dla was wrażenia z wersji demonstracyjnej gry.
Dziękujemy PR_pirate oraz Ewoud3D za dostarczenie klucza do gry.
Za stworzenie SCHiM odpowiadają dwaj deweloperzy z Holandii: Ewoud van der Werf i Nils Slijkerman. Na wstępie pragnę zaznaczyć, że demo produkcji, które udostępniono podczas Steam NEXT FEST, jest nadal dostępne na platformie Valve. Wersja, na której bazuje niniejszy tekst, różni się nieco od tej dostępnej powszechnie na Steamie – przede wszystkim chodzi o zakres dostępnych poziomów. No, skoro formalności już załatwione, możemy ruszać z recenzją.
SCHiM – o czym opowiada gra?
Czym właściwie jest tytułowy schim? Jak wyjaśniają sami twórcy, to coś na kształt ducha należącego do rzeczy albo żywej istoty. Każdy przedmiot i każda żyjąca istota ma swojego schima i te dwa byty nie mogą być rozdzielone. Tak się jednak niefortunnie składa, iż na początku gry schim, którym przychodzi nam sterować, zostaje brutalnie odłączony od swojego ludzkiego „właściciela”.
Naszym głównym zadaniem w omawianej produkcji jest odszukanie „naszego” człowieka i ponowne połączenie się z nim. Aby to zrobić, musimy przemierzyć mnóstwo lokacji, wykonując różne zadania zręcznościowe i logiczne.
Na podstawie wersji, z którą miałam przyjemność się zapoznać, wnioskuję, że deweloperzy postawili niemalże w całości na czystą rozgrywkę, rezygnując z „przedłużaczy” takich jak cut-scenki. A mimo to Holendrom udało się przemycić do indyka emocjonalną – i niepozbawioną głębi! – opowieść o zwykłym człowieku i jego cieniu. Bardzo dobrze.
Zręczność, ale i logika
Gameplay polega w dużym stopniu na przedostawaniu się z jednego punktu na mapie do drugiego. Możemy to robić jedynie w obrębie ocienionych miejsc – jeśli wyjdziemy poza nie, gra przywróci nas do ostatniego miejsca kontrolnego. I w tym tkwi cała trudność. Bo czasem na przykład statyczne cienie tu nie wystarczają i by przejść do przodu, trzeba zaczaić się na obiekt lub osobę, która jest w ruchu i wykorzystać sprzyjającą okoliczność. Czyli trochę chodzi tu o wytężanie szarych komórek, ale największy nacisk gra kładzie jednak na elementy zręcznościowe.
I generalnie w prostocie gameplayu SCHiM tkwi metoda – od tej gry naprawdę trudno się oderwać! Pokonywanie kolejnych etapów daje sporo frajdy. Do tego cały czas mamy wrażenie, że gramy w coś nowego i świeżego: twórcy przemycili do rozgrywki parę naprawdę ciekawych pomysłów. I w większości przypadków jest to zabawa bezstresowa – nie doświadczyłam momentów frustracji.
Dobrze wygląda i dobrze brzmi
Gigantyczną zaletą SCHiM jest oprawa audio-wizualna. Styl graficzny indyka od Holendrów przykuwa wzrok – można mieć wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś abstrakcyjnym dziełem sztuki. Niekonwencjonalna, trochę komiksowa kreska w połączeniu z płynnymi animacjami stanowi spójną, plastyczną całość.
Kolor wiodący zmienia się praktycznie co poziom, przez co gra cały czas cieszy oko – nie odczuwa się znużenia stylem. Co zaś się tyczy dźwięku, to słyszymy relaksującą muzykę, która także zmienia się z czasem. Do tego dochodzą dopracowane odgłosy otoczenia. Najbardziej podoba mi się dźwięk wydawany przez schima podczas przeskakiwania pomiędzy cieniami: to coś w rodzaju bulgotania (lub przepływania wody). Warstwa dźwiękowa uprzyjemnia (i w pewnym sensie „upłynnia”) rozgrywkę.
SCHiM działa płynnie na Steam Decku. Zresztą tę produkcję odpalicie bez problemu nawet na tosterze – nie jest ona technicznie wymagająca. Jeśli chodzi o rozgrywkę na pececie Valve, to do grania w tym przypadku wolałam podłączyć sobie klawiaturę. Dało mi to odczucie większej precyzji, choć oczywiście może to być kwestia indywidualnych preferencji.
SCHiM – czy warto? Na pewno!
SCHiM to po prostu oryginalna gra z prześliczną oprawą wideo. Nieskomplikowany i zarazem oryginalny gameplay sprawia, że trudno się od tego oderwać. Wszystko wskazuje na to, że szykuje nam się solidny niezależny hit. Premiera już za chwilę. Tymczasem polecam wszystkim ogranie wersji demo dostępnej na Steamie. Coś mi mówi, że także i wy mocno polubicie tego indora.
INDYK NA PARZE #2: Sophia the Traveler, czyli Wally Wally’emu nierówny
Absolwentka i pasjonatka dziennikarstwa i filologii angielskiej. Fanka strategii i pomysłowych indyków – czyli tytułów, w których bardziej niż refleks liczy się logiczne myślenie. Oprócz grania, uwielbia czytać książki i słuchać muzyki rockowej i alternatywnej.