ArtykułNowość

FELIETON GROWY #6: Ile razy można grać w tę samą grę!?

Każdy z nas ma kilka ulubionych tytułów. Wracamy do nich wielokrotnie, często kończąc grę po raz piąty, dziesiąty, a nawet i więcej!

Niektóre gry znamy aż za dobrze, a mimo to wracamy do nich. Czy to z powodu nostalgii bądź sentymentu; innym razem z powodu ciekawej historii, opowiedzianej w urzekający sposób, albo po prostu sam gameplay przemawia do nas. Czasami okazuje się, że spędziliśmy z daną grą dobre kilkaset godzin, poznając ją dosłownie na wylot! To bardzo dziwny moment – z jednej strony to prawdziwa perełka w naszej kolekcji elektronicznych tytułów, a z drugiej… ile można grać w to samo?! Zawsze możemy pokombinować z modami do gier i coś tam odświeżyć, ale czasami po prostu za dobrze znamy dany produkt. Doskonale poznaliśmy przebieg gry i wiemy, jak wykorzystać tę wiedzę na swoją korzyść. Ale czy aby na pewno jest to dla nas dobra sytuacja? Nieraz łapię się na tym, że odkładam którąś z ulubionych gierek na półkę tylko po to, by czekała całymi miesiącami, aż chociaż odrobinę zapomnę, jak się w nią gra i co gdzie leży. Też tak macie?

Kiedy mija pięć lat, a ty wciąż pamiętasz każdy quest…

Przez naszą pamiętliwą naturę zabawa z danym tytułem nie jest już tak emocjonująca. Zagadki nie są już czymś, co trzeba rozwiązać – stają się rutynowym zadaniem do odbębnienia. Bogate i wprowadzające w klimat gry dialogi zamieniają się w szybkie klikane „Pomiń”, a piękne przerywniki filmowe… natychmiast przerywamy, bo ileż razy można je oglądać?! Chcemy już grać! Znacie to? No właśnie…

przechodzę grę po raz kolejny
Oho, znowu Guślarz będzie chciał, żeby mu kozę przyprowadzić…

Twórcy naszykowali dla nas jakąś epicką niespodziankę, która robi świetną robotę za pierwszym razem, ale już przy kolejnym podejściu nie ma tej zabawy. Bo co ma powiedzieć gracz, który zna każdy zakamarek w danej grze? Albo wie coś, czego nie powinien? Na przykład: nasz bohater odnajduje po raz pierwszy sejf do otwarcia, a ja akurat znam kombinację do niego. Normalnie jakby moja postać była jasnowidzem! Całe to bieganie za jakąś kartką z kodem staje się totalnie bezcelowe i zbędne. Innym razem zdejmuję ekwipunek z postaci, która za chwilę opuści moją drużynę – zupełnie przypadkiem pomyślałem, że to dobry moment, aby pobiegać w samych gaciach!

Przyznam, że nieraz do szewskiej pasji doprowadza mnie sytuacja, gdy punkt fabuły długo krąży wokół arcyistotnej zagadki, a ja już dawno znam odpowiedź. Na dodatek muszę udawać, że prowadzę śledztwo i powoli wszystko rozwiązuję! Tak przecież każe nam scenariusz… Jeszcze lepsze są samouczki, których nie można pominąć. Dwudziesty raz „na nowo odkrywam”, że moja postać jednak może się rozglądać i chodzić! No kto by pomyślał? Wiem, że się czepiam, ale czasami twórcy mogliby dać sobie spokój z tym przymusowym elementem rozgrywki!

Ile dałbym, by zapomnieć Cię – każdy poziom Twój i poboczny quest…

Jednym z moich ulubionych tytułów ostatnich lat jest Wiedźmin III. Gra z tak ogromnym i rozbudowanym światem nie powinna trącić powtarzalnością, ale mimo wszystko ilość questów jest ograniczona. Kończyłem Wieśka około osiem razy i nawet już nie chce mi się biegać za robieniem platyny! Każde zlecenie to nowa przygoda dla Geralta, ale ileż można łazić po polu w poszukiwaniu wskazówek, skoro dobrze wiemy, gdzie trzeba iść? Ile razy pomijałem zbędne krążenie po poszczególnych podpunktach zadania tylko po to, aby od razu przejść do jego zakończenia? Już nawet nie jest mi szkoda tych ominiętych punktów doświadczenia, bo i tak wiem, że wbiję maksymalny poziom na długo przed ukończeniem Nowej gry+. Teraz bardziej sprawdzam, jak poprowadzone są linie dialogowe, gdy robię zadania w innej kolejności – np. gram troskliwym Geraltem, który ma serce na dłoni, aby następnym razem sprawdzić, jak to jest być podłą świnią, która nikomu nie pomaga. W końcu mutacje pozbawiły wiedźminów ich uczuć, nie?

przechodzę grę po raz kolejny
Nie wiem, co Brad Vickers robi nie tak, ale ile razy bym nie zagrał, to i tak kończy on w łapach Nemesisa…

Innym, równie dobrym przykładem jest tutaj Resident Evil 3: Nemesis – gra, do której wracam bardzo chętnie i zawsze z wielkim entuzjazmem. Powiedziałbym nawet, że trójka sprawdza się u mnie nieco bardziej niż Resident Evil 2 – głównie dlatego, że doskonała znajomość tytułu nie psuje tak bardzo zabawy: RE2 ma jednak znacznie więcej zagadek do rozwiązania (które de facto znam na pamięć) i nieco mniej akcji. Ale wracając – napisy końcowe trójki widziałem co najmniej kilkadziesiąt razy, a jako że swego czasu nie miałem zbyt wielu tytułów na PlayStation (poza demówkami), to potrafiłem przejść całą grę nawet kilka razy dziennie! Ot, sprawdzałem różne scenariusze. Nemesis już nigdy nie wystraszy mnie na terenie posterunku w Raccoon City, bo widziałem go zbyt wiele razy. Dwadzieścia lat temu zapadł mi w pamięć jego numer z oknem i za kolejne dwadzieścia lat dalej będę go pamiętał.

To co, gramy od nowa? Znowu!?

Tak dobra znajomość gry bardzo zmienia sposób grania w Resident Evil 3. Szykując ekwipunek, z automatu zabieram to, co jest potrzebne, żeby się potem nie wracać. Nie potrafię udawać, że nie wiem, co mnie czeka – trudno oczekiwać, żebym sam robił z siebie głupka i celowo nie zabierał ze sobą potrzebnego inwentarza! Wiem, gdzie szykuje się walka i jak muszę się uzbroić. To kompletnie zmienia doznania z gry! Gram wtedy w pełni wyluzowany i odprężony… Rzekłbym nawet, że chętny do eksperymentowania! Nie wiem, jak to precyzyjnie ująć, ale częściej staram się bawić tym tytułem, niż grać w niego na poważnie. Zamiast pocić się podczas walki z Nemesisem, spokojnie chowam się za rogiem ściany – wiem, że jest leworęczny i zwyczajnie mnie tam nie dosięgnie. Kiedyś nawet ganiałem się z nim w berka, sprawdzając, przez ile kolejnych pomieszczeń będzie za mną łaził zanim da sobie spokój. Największy potwór w mieście nie robi na mnie żadnego wrażenia, a przecież jeszcze nie tak dawno (no dobra, dawno temu…) robiłem w gacie na jego widok!

przechodzę grę po raz kolejny
Mgła przestaje być tak gęsta, gdy wiesz, co się w niej czai.

Takich momentów jest więcej: chwil, które zaskakują tylko po raz pierwszy, a z każdym kolejnym razem stają się rutyną, nie tylko przeszkadzając, ale wręcz… wiejąc nudą! Świetnym przykładem jest tutaj Silent Hill 2, który bawi się psychiką, ale gdy tylko poznamy sekret tej gry, przestaje ona robić takie wrażenie. Cały szkopuł tkwi w strachu przed niewiadomym, ale jak tu się bać, kiedy wiemy, co czai się w ciemności? Drugi Silent Hill nie jest tak dynamiczny jak wspomniany wcześniej Resident Evil, więc oddarcie go z tajemnicy dosłownie niszczy całą otoczkę gry! Świetny tytuł, ale jak dla mnie tylko na jeden raz. Za drugim podejściem jest już tylko niezły, a za jeszcze kolejnym – wręcz taki sobie…

Czasami taka znajomość gry niesie ze sobą sporo frajdy. W The Last of Us dokładnie wiem, gdzie i kiedy aktywuje się oskryptowana walka – już wiem, jak dużo będzie przeciwników, znam ich układ na mapie i mam już opracowaną strategię. Często najpierw szykuję grunt do zabawy: rozstawiam swoje pułapki, tworzę potrzebny ekwipunek i niezbędne apteczki. Wiem, co mnie czeka i co mi się przyda. Znam grę na pamięć, więc mogę pozwolić sobie na o wiele śmielsze rozwiązania, powiedziałbym wręcz, że brawurowe! Joel stanowczo wychodzi ze swojej roli ojca, gdy – zamiast po cichu skradać się razem z Ellie – wpada z hukiem niczym Rambo. W drzwiach frontowych zbiry obrywają na oślep rzuconym mołotowem, chmara klikaczy wybiega z dziury, przy której akurat leży gwoździobomba; albo też pod zasłoną dymną Joel ogłusza trzech żołnierzy kijem bejsbolowym i znika, jakby go tam w ogóle nie było! Przypadek? Nie sądzę…

przechodzę grę po raz kolejny
No i znowu się widzimy… miło, że wpadliście!

Chciałbym znów po raz pierwszy zagrać w któryś z wymienionych tutaj tytułów – znam te gry dosłownie na pamięć, ale mimo to zawsze chętnie do nich wracam. Zauważyłem jednak, że niektóre z moich tytułów leżą na półce już od dawna i chyba już tam pozostaną… Z bólem serca muszę przyznać, że powoli żegnam się z niektórymi produkcjami. Znam je doskonale i przez to nie mam ochoty na odświeżanie ich. Taki Metal Gear Solid 2 robi całkiem niezłą robotę, ale na myśl o przedzieraniu się przez niektóre fragmenty Big Shell aż mnie głowa boli… Kapitalny tytuł, ale póki co nie dla mnie. Może kiedyś, jakby dali nam prawdziwy remake albo chociaż remaster z prawdziwego zdarzenia…

Siedem powodów, dlaczego nie lubię wracać po latach do „starych” gier


Pamiętaj, aby przed zakupem zawsze sprawdzać cenę → Najniższe ceny gier znajdziesz na Ceneo.
Kupując za pośrednictwem naszego linku wspierasz rozwój naszego portalu, dziękujemy!


Dzięki, że doceniłeś nasz wkład i przeczytałeś ten wpis do końca! Jesteś częścią naszej społeczności i to od Ciebie zależą nasze dalsze kroki. Możesz nam pomóc:

  • zostawiając komentarz - wiele się nie napracujesz, a my dowiemy się na czym Ci zależy,
  • polub nasz fanpage na Facebooku, żebyś z łatwością otrzymywał informacje o naszej działalności,
  • daj znać znajomym - razem stworzymy wielką społeczność "Testerów Gier",
  • zasubskrybuj nasz kanał YouTube jeżeli chciałbyś, abyśmy publikowali więcej filmów.

Michał Jankowski

Kiedyś nałogowo grał w Tony Hawka, dziś miłośnik gier roleplay i rpg - grind to dla niego podstawa. Mimo słabości do ubiegłych generacji nie pogardzi czymś świeżym. Z wykształcenia andragog, prywatnie gracz z dwudziestoletnim stażem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *